Yumawikvayatawa Yahto

Yumawikvayatawa Yahto
Koło Wzajemnej Przyjaźni

Umiejętności bojowe : III
Skąd : Minnesota, USA
Rok nauki : VII
Wiek : 18 lat
Jestem : neutralny
Genetyka : Manôgemasiz
Czystość krwi : czysta
Status majątkowy : bogaty
Zawód : zajmuję się gimbem

Yumawikvayatawa Yahto Empty
PisanieTemat: Yumawikvayatawa Yahto   Yumawikvayatawa Yahto EmptyPon Kwi 27, 2015 12:50 am

Yumawikvayatawa Yahto
VII KLASA | VERDEN | CZYSTA KREW
MINNESOTA, STANY ZJEDNOCZONE | BOGATY | JESTEM NEUTRALNY

Ulewa jest mą siostrą, strumień bratem

Miejsce, w którym dorastałem, w niczym nie przypominało Norwegii – no, może poza ostrymi zimami. W Minnesocie nic nie było wyśrodkowane. Latem słońce prażyło tak niemiłosiernie, że dłuższe przebywanie poza cieniem niechybnie skończyłoby się udarem, zimą z kolei brodziliśmy po kolana w śniegu. Powietrze za to pachniało słodziej; zapach żywicy sosny cukrowej, mchu, leśnych kwiatów, wszystko to składało się na specyficzny aromat mojego dzieciństwa. Jeśli o mnie chodzi, nie cierpiałem Minnesoty. Uściślając, nie mogłem znieść mojego domu.
Zacznijmy może od tego, że jestem sierotą. Moja matka została zabita – tak, zabita, chociaż usilnie próbowano wmówić nam, że zginęła w wyniku nieszczęśliwego wypadku – lata temu. Prawdę mówiąc, bardzo słabo ją pamiętam. Jako dziecko postrzegałem ją jako osobę, która potrafi wszystko naprawić, ale zakładam, że taka jest już specyfika relacji matki i jej potomstwa. My psujemy, one przywracają rzeczom właściwy porządek. Z kolei mój ojciec... mój ojciec był tchórzem, najogólniej rzecz ujmując i umarł śmiercią tchórza.
Można by przypuszczać, że jako najstarszy z trójki osieroconego rodzeństwa, będę musiał wziąć na swoje barki mnóstwo nowych obowiązków, ale tak się nie stało. Prawdę mówiąc, moje życie niewiele się zmieniło. Dalej ktoś nade mną czuwał, ktoś dostarczał mi jedzenie, w razie, gdybym się zranił albo zachorował, ktoś by mi pomógł. Tacy już jesteśmy – my, Manôgemasak – gdy członek naszego plemienia nie może już pełnić swojej roli, może zawsze liczyć na to, że inna osoba przejmie jego funkcję.
Podejrzewam, że nie byłem zbyt dobrym bratem dla młodszych sióstr, ale prawdę mówiąc, czy mogłem im cokolwiek zaoferować? Nie umiem się bawić w piastunkę, a w zaplataniu warkoczy czy zabawianiu małolat też nigdy nie odznaczałem się szczególnym talentem. Nigdy nie mieliśmy wspólnego języka. Myślę, że beze mnie nawet jest im lepiej.
Tak, z pewnością tak jest.
Manôgemasak trzymają się razem. Właściwie, to nie tyle jakaś nasza zasada, to po prostu jedyny sposób na przetrwanie. Prześladowania wcale się nie skończyły, przybrały tylko bardziej wysublimowaną formę. Prawnie rzecz ujmując, za zabicie któregoś z nas czarodziejowi grozi kara mniej więcej równa tej za polowanie na chronione gatunki, w praktyce rzadko kiedy winny zostaje obarczony obowiązkiem chociażby zapłacenia odszkodowania. Nie nam, oczywiście, tylko komitetowi ochrony magicznych stworzeń. Coraz to nowsze prawa i regulacje każą nam opuszczać kolejne tereny – te zamieszkane przez nas od setek, a może nawet tysięcy lat. Stwierdzenie, że miałem pecha, rodząc się w tej formie, nie będzie chyba zbytnią przesadą.
Trudno powiedzieć, czy żałuję, mimo wszystko z części naszego dziedzictwa mogę być dumny. Na przykład z succotashu. Nic nie smakuje tak dobrze jak succotash.
Zresztą, o daniach z kukurydzy mógłbym dużo mówić, bo wiecie, ja bardzo szanuję kukurydzę.
Jeśli was interesuje, co robię tutaj, zamiast pędzić prosty żywot z moimi pobratymcami, odpowiadam – wyrzucili mnie. Tak, wiem, ja też byłem w szoku.
Nie słyszałem, by coś takiego wydarzyło się w ciągu ostatnich dziesięcioleci. Manôgemasak mają silne poczucie wspólnoty i nawet relatywnie niebezpieczne jednostki rzadko są skazywane na banicje. Jeśli o moją osadę chodzi, trzymaliśmy w niej jednego notorycznego złodzieja i szalonego starca, któremu czasami zdarzały się napady szału. Obaj byli dość kłopotliwi, a jednak nikomu nawet nie przyszło do głowy, by się ich pozbyć (no dobrze, ja zawsze twierdziłem, że to słuszne rozwiązanie, w końcu nawet zwierzęta odrzucają ze stada jednostki słabe lub w jakiś sposób szkodliwe, dlaczego mielibyśmy być mądrzejsi od natury?). Pewnie umieracie z ciekawości, by dowiedzieć się, co takiego ja mam na sumieniu.
Spaliłem las. Ja uważałem to za wypadek przy pracy. Reszta Manôgemasak chyba uznała, że zrobiłem to z czystej złośliwości.
Nie mam pojęcia, dlaczego wszyscy tak bardzo chcą mi przypisać złośliwość. Przecież ja zasadniczo rzadko z premedytacją działam ze szkodą dla innych. Czy to moja wina, że nikt mnie nigdy nie słuchał? A ja miałem pomysły. Miałem wizję! Wiedziałem, co trzeba zrobić, by wszystkim żyło się lepiej, gdyby traktowali mnie poważnie, ta zapyziała osada dzisiaj wyglądałaby zupełnie inaczej. Na przykład biegnący ze zbocza góry wartki strumień idealnie nadawałby się pod młyn wodny. Więcej zmielonej kukurydzy naraz oznaczałoby więcej czasu, który można by przeznaczyć na wyższe cele – na przykład na badania, że tak nieśmiało zasugeruję. O, albo gdyby sprzedać nadwyżkę produkcji (amerykańscy czarodzieje doceniają nasze istnienie tylko wtedy, gdy a) najdzie ich ochota, by przebrać się za członka naszej społeczności na Halloween, b) chcą spróbować rarytasów manogemaskiej kuchni, c) odezwie się w nich kaprys nabycia jak największej ilości biżuterii luźno inspirowanej naszą kulturą) i zainwestować w najnowsze odkrycia technologii magicznej. W tej piekielnej dziurze nie ma nawet jakiejkolwiek aparatury do warzenia eliksirów. Nasi bliscy umierają na choroby, które od dawna nie stanowią już zagrożenia dla ludzi!
W każdym razie wróćmy do lasu. Próbowałem zrobić ogień – nie taki zwyczajny ogień, tylko taki, który nigdy nie gaśnie i nigdy nie opuszcza wyznaczonego obszaru. Można powiedzieć, że połowicznie mi się udało. Pożaru, który wywołałem, nie sposób było ugasić. Udało się to dopiero zespołowi wyspecjalizowanych klątwołamaczy.
Wydawałoby się, że jeśli członek twojego plemienia cudem ocaleje z największej pożogi, jaką kiedykolwiek widziałeś, powinieneś się ucieszyć na jego widok. Wierzcie, nie byli zachwyceni, gdy mnie zobaczyli.
Jeśli mam być szczery, tak, uważam, że zachowali się niesprawiedliwie. Przecież ostatecznie nikomu z nas nie stała się krzywda, tak? Przecież nie chciałem, by sprawy tak się potoczyły. Przecież gdyby pomogli mi, zamiast z góry skazywać wszystko, za co się zabiorę, na niepowodzenie, nigdy by do tego nie doszło. W pewnym sensie, to również ich wina, więc dlaczego tylko na mnie spadły konsekwencje?
Zresztą może i dobrze się stało. Opuszczenie tego przeklętego miejsca to najlepsze, co mi się w życiu przydarzyło.
Tak.

A potem niekoniecznie było lepiej.

Osiągnąłem dość specyficzny próg swojego życia – miałem kilkanaście lat i zero perspektyw na przyszłość. Nie pozwolono by mi wtopić się w mugolskie społeczeństwo (co wydawało mi się kuszącym pomysłem, z chęcią studiowałbym chociażby robotykę), a w czarodziejskim patrzono na mnie w najlepszym przypadku jak na ciekawostkę przyrodniczą.
Yumawikvayatawa? Co to za durne imię?
Czy to prawda, że macie skrzela?
Co za specyficzny kolor włosów, wyglądasz trochę jak albinos.
Twoja skóra jest taka dziwna w dotyku.
Hej, czy moje dzieci mogą sobie z tobą zrobić zdjęcie? Dzieci, jeśli chcecie wiedzieć, jak to jest być dzikusem z lasu, to pytajcie pana.
Dlaczego tak szybko się denerwujesz, myślałem, że jesteście pokojowo nastawieni?

Tak więc średnio raz na sekundę obcy ludzie doprowadzali mnie do szału. Och, i nie zapominajmy o jakże uroczych publikacjach, jak:
1. „Klucz do inteligencji, czyli dlaczego człowiek jest sprytniejszy od wampira?” – na stronie sto dwudziestej czwartej pojawia się wzmianka o Manôgemasak. Autor z właściwym sobie wdziękiem udowadnia, że jesteśmy głupi, bo prawie wyginęliśmy, co nie zdarzyłoby się, gdybyśmy byli mądrzy.
2. „Co się dzieje w umyśle wilkołaka?” – rozdział piąty w całości poświęcony naszej problematyce. Nie wiedziałem, że istnieje coś takiego, jak problematyka Manôgemasak. Nie możemy mieć takich podstawowych praw jak prawo do głosowania, bo gdy wychodzimy z wody, mózgi nam się suszą, a nikt o mózgu wysuszonym jak rodzynka nie powinien decydować o przyszłości kraju.
3. „Przygody Sary Whitaker” – tym razem beletrystyka, tytułowa Sara w ósmym rozdziale ratuje Manôgemasak przed samymi sobą. Brawo, Saro.
Ostatecznie nie powinienem jednak narzekać, ponieważ trzy lata temu wyszło prawo, które gwarantowało nam ochronę należną istotom o prawie ludzkim poziomie świadomości. Gdybym oskarżył społeczeństwo o dyskryminację, stałbym się roszczeniowym dupkiem, pokazującym, że bigoci mają rację.

I wtedy się wszystko zaczęło.

Do władzy doszła nowa partia, która za cel wzięła sobie udowodnienie, że czarodzieje w Stanach Zjednoczonych mają otwarte umysły i są niezwykle wrażliwi na problemy mniejszości. Mnie i kilku innym młodym istotom o prawie ludzkim poziomie świadomości zaproponowano stypendium w amerykańskiej szkole magii.
Mój szkolny epizod pominę milczeniem, bo wiedzie, tak się składa, że w końcu mnie z niej wyrzucono za nielegalne eksperymenty. Nic niebezpiecznego, przysięgam. Świat chyba nie był gotowy na stworzenie sztucznego życia (ciekawe, jak sobie radzi nasz golem? Ostatnio, gdy go widziałem, uciekał w pole kukurydzy).
Grunt, że w szkole poznałem Claireminę Brohl. Nie osobiście. Listownie. Ponoć na świecie istnieje tradycja wymieniania się między młodzieżą wskazówkami co do nauki języków obcych. Norweski nie okazał się aż tak trudny, chociaż może to kwestia tego, że mój pierwszy język posiada trzydzieści cztery przypadki i osiemnaście czasów.
Na podróż nielegalnym świstoklikiem zużyłem ostatnie pieniądze.
W ogóle nie mam szczęścia do pieniędzy.
Ostatecznie uznałem, że Norwegia to dobre miejsce na nowy start. Z tym, że możliwe, że mój nowy start nie był do końca czysty. Istnieje drobne prawdopodobieństwo popełnienia przeze mnie kilku niewielkich wykroczeń.
Na przykład, troszeczkę ocenzurowałem swój życiorys.
Nic drastycznego.
Powiedzmy, że trochę zakamuflowałem fakt, że nie jestem człowiekiem.
To była kwestia wyłącznie pragmatyczna! Europejskie prawo okazało się ostrzejsze niż amerykańskie. Magicznym stworzeniom nie wolno korzystać z różdżek, ani w konsekwencji uczyć się w przeznaczonych dla młodych czarodziejów placówkach. I co najważniejsze, inaczej nie mógłbym pomóc Claireminie.
(Zapamiętajcie w tym momencie, że Yumawikvayatawa Yahto nie jest bez serca. Oszczędzi to wam kilku zdziwień w przyszłości.)
Tak więc oto ja, egzotyczny uczeń Dahlvaldu i – od niedawna – formalny opiekun Claireminy Brohl. Że tak zacytuję popularne manogemaskie powiedzenie:  „youh'bata ognim leeiket'ka oosk”. Żyje się raz.

Myślałem, że będzie trudniej.

Wiecie, Manôgemasak wyglądają inaczej. Właściwie nie jesteśmy nawet do końca lądowym gatunkiem. Prawdę mówiąc, nasi praprzodkowie zamieszkiwali raczej środowiska rzeczne i nasz pobyt na stałej ziemi nie jest do końca naturalny.
Z racji zasiedlania odmiennej niszy ekologicznej, w procesie ewolucji wykształciliśmy inne organy. Jak skrzela czy błonę między palcami.
Przy takim wyglądzie biały kolor włosów czy nieco odmienna faktura skóry to naprawdę mały problem.
Dzięki skrzelozielu da się pewne odmienności zamaskować. Zabawne, że ta sama roślina działa zupełnie inaczej w zależności od tego, kto z niej korzysta. Powinienem raczej nazywać ją płucozielem?
W każdym razie, pozwala ona nam wychodzić na ląd, oddychać powietrzem i wyglądać na tyle ludzko, by na pierwszy rzut oka nie udało się nad odróżnić od człowieka.
Wydaje mi się, że gdyby nie to, że jestem prawdopodobnie jedynym Manôgemasak, jaki kiedykolwiek znalazł się w Skandynawii, już dawno ktoś by mnie zdemaskował. Mimo wszystko wykazuję większość cech charakterystycznych dla mojego gatunku. Przede wszystkim, jestem niski i w porównaniu z ludźmi, raczej wątłej budowy. Praktycznie nie produkuję pigmentu, więc moja skóra, oczy i włosy są bardzo jasne.
No i nie do końca orientuję się w ludzkiej kulturze. Całe szczęście, szybko się uczę.  
Powrót do góry Go down
 

Yumawikvayatawa Yahto

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Organizacja :: Kartoteka-