Andre Takawa

Andre Takawa

Umiejętności bojowe : IV
Skąd : Anglia
Wiek : 30 lat
Jestem : neutralny
Czystość krwi : 3/4
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : nauczyciel inżynierii magicznej

Andre Takawa Empty
PisanieTemat: Andre Takawa   Andre Takawa EmptyNie Lip 19, 2015 4:56 pm

Andre Takawa
30 lat | Nauczyciel inżynierii magicznej | 3/4
Wioska przy Varanasi, Indie | Przeciętny | Jestem neutralny

Charakter

Szczerze mówiąc wow. Ciężko opisać kogoś takiego jak pan Takawa. Nie żeby był jakiś przesadnie wyjątkowy czy tak bardzo skomplikowany. Po prostu bardzo się zmienił odkąd ktokolwiek próbował dowiadywać się o nim czegokolwiek więcej. Może zacznijmy od tego, że jest kompletnym przeciwieństwem swojej żony. O. I na tym skończmy, przecież ona wszystko napisała...
Dobra. Andre jest bardzo spokojną, nigdzie się niespieszącą personą. Przez lata wmawiano mu, że tylko sukces, władza i potęga dadzą mu coś w stylu szczęścia. Ale nigdy nie potrafił spełniać wymagań rodziny. Mogłoby się wydawać, że hej, świetnie, taki chilloutowy psorek. Tylko, że niestety rzeczywistość nigdy nie jest tak kolorowa jak byśmy chcieli. Często towarzyszy mu poczucie lęku i zagrożenia ze świata zewnętrznego. Na co dzień czuje się nieadekwatnie do sytuacji, jest zagubiony, jakby niedopasowany i to wcale nie dlatego, że Skandynawia jest dla niego nowym miejscem. Znaczący jest brak zaufania do wszystkich. Odczuwanie subiektywnego zagrożenia zmniejsza chęć więzi i kontaktu nawet z najbliższymi, co prowadzi do wycofania i zamknięcia się we własnym świecie.
Trwa w głębokim przekonaniu, jakoby zniszczył swojej żonie życie. Mogła być szczęśliwa wśród starych znajomych, przyjaciół... Została wyklęta wyłącznie z jego winy. Choć stara się jak może, żeby uwierzyć w jej wersję wydarzeń to jednak on sam nie potrafi przedstawiać  jej swoich uczuć. Nie wie, że ona wie jak bardzo ją kocha.
A wiecie czemu ona wie? Bo doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jej mąż cierpi na schizofrenię i jego świat jest odmienny od jej, a jedyną konkurencją jest omam dźwiękowy nazywany Morte. Niezwykle zresztą rozgadany i złośliwy omam. Czasami są momenty, w których Andre nie zachowuje się jakby był chory.
Miewa przebłyski naprawdę dobrego humoru, kiedy to wydaje się być całkiem w porządku gościem. Wówczas bardzo lubi być w kontakcie z innymi, choć wciąż unika głębszych więzi interpersonalnych.
Co zabawniejsze w XIX-wiecznych opisach można odnaleźć, że mądrzenie się, używanie dziwacznych słów i struktur językowych - to skutek zaburzenia myślenia. Bzdura, to po prostu efekt bycia wiecznym Krukonem. Pedant i perfekcjonista. Zabawne? Wcale nie, w jego rękach Chłoszczyść jest bronią ostateczną. Za swoich śmierciożerczych czasów potrafił wygrywać głupie zakłady o najbardziej kreatywną metodę zamordowania mugoli. No cóż, przynajmniej w momencie śmierci, kiedy już udusili się mydlinami byli czyści.
Jest bardzo inteligentną personą, co zresztą ma potwierdzone na papierku. Magiczna i mugolska inżynieria są jego konikiem, a struktury obliczeniowe sposobem na radzenie sobie ze słabościami umysłu. W przeciwieństwie do żony nie potrzebuje wiecznego indyjskiego rozgardiaszu do szczęścia. Starczy mu spokojny wieczór z zieloną herbatą.

Aparycja

Dawno, dawno temu gdy był jeszcze młodym dzieciuchem nie wyróżniał się niczym poza wzrostem. Opatrzność Losu obdarzyła go "wspaniałymi" 158 centymetrami wzrostu. Serio, wygrał konkurs na chochlika kornwalijskiego Hogwartu, co wcale go nie ucieszyło.
Nie mniej był w tamtych czasach...ładny. Nie przystojny, nie pociągający, tylko ładny. Jak to wytłumaczyć? Ot przykład pierwszy z brzegu. W VI klasie Dumbledore wymyślił sobie, że uczniowie na andrzejkowej imprezie szkolnej otrzymają wylosowanych partnerów. Takawie przypadł jakiś bucowaty ślizgon, taki z typu "wysoki jak tyka, a głupi jak motyka". Marudził cały wieczór, zamknął się dopiero, gdy przyjaciel zmienił Andruszy strój na krwistoczerwoną sukienkę i szpilki. Według plotkarskiej gazetki szkolnej i powszechnej opinii wyglądał lepiej niż połowa uczennic.
Nie mniej... Zawsze miał dystans do swojej kompaktowości. Był najlepszym szukającym szkoły (i niech Jessi nawet nie próbuje kłamać, że to jej nagrody), więc nie wyglądał jak kulka, co to jak się sturla ze wzgórza to zabije. Smukły i wysportowany, a przy okazji zawsze w strojach jak spod igły (choć raczej jak spod mugolskiego żelazka) z dziwacznymi dodatkami typu muszka lub żabot. Nie podziela miłości swojej żony do indyjskich kostiumów, uważa, że są równie niepraktyczne jak szaty czarodziejów. W ogóle jakoś tak nie nadąża za modą. Chociaż, wróć. Jego szalone przyciemniane okularki, które jakiś mugolski dzieciak nazwał "lenonkami" (do dzisiaj nie bardzo wie o co chodziło).
Ale wróć. Wiemy jak było kiedyś, a tak naprawdę nie wiemy nic o tym co jest teraz! Od szalonej zabawy andrzejkowej minęło już trochę czasu (ponad dziewięć lat, boże jak on się zestarzał). Znacie powiedzenie, że stresy dodają lat? No właśnie. Andre się trochę od tego wszystkiego postarzał, jednak zawsze twierdzi, że mężczyzna jest jak wino i im starsze tym lepsze. Jessi zazwyczaj wówczas odpowiada, że nie wychodziła za mąż za Merlina i ma coś zrobić z tymi siwymi kłakami.
Dorobił się paru zmarszczek, wydoroślał i na twarzy i w posturze (choć nie przekroczył magicznej bariery 160 centymetrów sic!), a przy okazji zyskał permanentną indyjską opaleniznę.  Ach tak, uwaga. Jego włosy czasami robią co chcą. Zaobserwować to będą mogli zapewne uczniowie na porannych zajęciach.

Więzy rodzinne

Andre bardzo niechętnie mówi o swojej rodzinie. Wszakże nie ma pojęcia czy po jego ucieczce nie zostali wymordowani w imię Czarnego Pana. Przykra sprawa, na którą nie ma wpływu, więc woli wierzyć, że gdzieś tam są i mają się całkiem nieźle. Przynajmniej niektórzy.
Ogólnie, jego rodzina jest mała i porozbijana, ale chcąc nie chcąc to wciąż rodzina.
- Matka - Emily Takawa - nie dożyła nawet swoich trzydziestych urodzin. Zapadła na ciężką depresję, wpadła w anoreksję, nazywaną wówczas jeszcze wyimaginowaną chorobą. Została przewieziona do szpitala psychiatrycznego, gdzie urodziła córkę i... zmarła w dość mgliście wyjaśnionych okolicznościach.
- Ojciec - Borys Czernyszow - urzędnik aparatu partyjnego w ZSRR , który musiał uciekać z własnego kraju, gdy Partia postanowiła nieco przerzedzić swoje szeregi. Ot, wielki Rosjanin w wielkiej czapie i z jeszcze większą brodą. Żył, kiedy Andre uciekał z Anglii.
- Siostra - Kirliana Takawa - ugh... serio, ugh. Ciężko powiedzieć o niej coś innego. Jeśli jej nikt nie zamordował (na co sam brat niejednokrotnie miał ochotę) to wyrosła na apodyktyczną, roszczeniową i potężną dwudziestolatkę. Rodzina matki poza przenoszeniem wszelkich możliwych chorób miała jeszcze jedną wadę... spory odsetek jasnowidzących wśród kobiet. Kirke miała to (nie)szczęście oberwać genem. Ale fakt, że jest "ponadprzeciętna" wcale nie oznacza, że jest wspaniałą dziewczyną, ratującą ludzi swoimi zdolnościami. Tia, Kirke... To demon wlany w ciało ślepej dziewuszki. Czyste zło, które samo dałoby się uprowadzić tylko po to żeby pognębić trochę oprawców.
- Żona - Jessi Mall - wow, po ośmiu latach nie jest się w stanie przyzwyczaić do tego, że jest jego żoną. Dobra, jakoś trzeba by ją tu opisać, ale tak, żeby nie zakłamać i żeby nie oberwać po głowie ścierką.
Najwspanialsza (jak śpi) istota (dementorzy to też istoty, nie?) na świecie (zwłaszcza na tych częściach pustynnych i bezludnych wyspach jest całkowicie bezkonkurencyjna!)

Biografia

Małżeństwo państwa Czernyszow - Takawa zostało misternie rozplanowane nim jeszcze sami zainteresowani przyszli na świat. Magiczna gałąź Partii w Związku Radzieckim rozpisała wielki "plan dziesięcioletni" zakładający koligacenie rodów czystokrwistych w państwach satelickich w imię wspaniałej braterskiej przyjaźni.
Emily Takawa, ściągnięta do Moskwy wraz z matką kilka tygodni po narodzinach, wiodła całkiem przyzwoite życie przyszłej żony dwa lata starszego Borysa Czernyszowa. W sumie, nikt nigdy nie zastanowił się czy ta para ma jakiekolwiek szanse na przetrwanie. Partia nakazała, partia miała. Nikt nie dyskutował z Towarzyszami.
Dzieciarnia ukończyła Durmstrang z całkiem niezłymi wynikami. W między czasie zdążyli się nawet zaprzyjaźnić. Poznawali się, zakochiwali i odchodzili w przypływie cichych buntów. Ale w końcu... stanęli na ślubnym kobiercu w moskiewskim urzędzie magicznym.
Ponoć byli dość dziwną parą. On - wielki jak szafa trzydrzwiowa Rosjanin. Ona - sięgająca mu pasa, wątła i tak chorowita, że mdlała przy każdym stresie. Nie mniej, pomimo paradoksu całej sytuacji, wyglądali na szczęśliwych.
Andre zachował sobie jedno zdjęcie rodziców - w trakcie weselnych uroczystości Czernyszow porywa w ramiona roześmianą żonę, która przytrzymuje lecącą jej z głowy tiarę. Wkoło goście, trwa zabawa, wszystko jest tak jak być powinno.
Sam Andre urodził się 17.11.1955r. od razu stając się synonimem klęski planu dziesięcioletniego. Odziedziczył po matce drobną budowę ciała, słabe zdrowie fizyczne i co gorsza rodzinną tendencję do schizofrenii.
Nie był w stanie sprostać wymaganiom stawianym przez ojca i wychowaniu obu czystokrwistych rodzin. Katowany od najmłodszych lat treningami, nauką gry na skrzypcach i innych kompletnie niepraktycznych rzeczy, nim skończył cztery lata mówił od linijki, chodził od linijki i niknął w oczach też od linijki.
Odseparował się od świata zewnętrznego, odnajdując w zakamarkach umysłu całkiem niezłą wymyśloną przyjaciółkę. Z czasem stała się namacalną istotą, która miała manipulować jego myślami przez długie lata.
Tymczasem nie tylko jego dotknęły surowe prawa wychowywania dzieci. Emily została odcięta od syna, a pod koniec krótkiego życia przeniesiona do szpitala psychiatrycznego. Tam też okazało się, że była w ciąży i tuż przed piątymi urodzinami syna powiła dziewczynkę.
Kirke, przynajmniej według magomedyków była strasznym dzieckiem. Odziedziczony gen jasnowidzenia tak silnie wpłynął na struktury jej mózgu, że nie widziała świata zewnętrznego. Badania przeprowadzane przez dwóch wybitnych legilimentów doprowadziły do ich samobójczej śmierci. Z trudem odkryto, że ostatni agonalny bełkot dotyczył wizji przyszłości świata i chaosu jaki ujrzeli w dziecięcym umyśle jasnowidzki.
Emily Takawa, choć starała się pokochać córkę... nie była w stanie. Głęboka depresja poporodowa i urojenia sprawiły, że postanowiła utopić ją w sadzawce na dziedzińcu szpitalnym. Niestety, nieostrożna matka poślizgnęła się na mokrej krawędzi i runęła do wody, a dziecko wyślizgnęło jej się z rąk bez większych obrażeń upadając na postument kamiennej rzeźby mitycznej boginki stojącej na środku. Właśnie po kobiecie z rzeźby i mitów Kirke odziedziczyła swoje imię.
Martwą Emily odnaleziono dopiero nad ranem, gdy wycieńczone dziecko zaczęło płakać. Uznając kobietę za kolejną ofiarę "demonicznego dziecka" odesłano Kirke do domu, w którym Borys z uporem maniaka starał się wychowywać swojego syna na silnego człowieka.
W 1963 roku, na wskutek wycieku list nazwisk osób do likwidacji, Borys Czernyszow był zmuszony do natychmiastowej ucieczki z kraju.
Wraz z dziećmi przedostał się do Wielkiej Brytanii, gdzie zmienił im nazwisko na panieńskie matki. Wiedział, że jego dopadną, ale... okazało się być nieco inaczej. Lata mijały, a dookoła panował spokój. Osiedlili się w Iverness, w Szkocji, Andre poszedł do Hogwartu, gdzie został krukonem, jego siostra po pięciu latach również wdziała mundurek szkolny, lecz już w ślizgońskich barwach... Życie biegło swoim tempem.
Siedem lat w Hogwarcie upłynęło Andre głównie na zmaganiach się ze swoim własnym psyche. Miał przyjaciół, zresztą dość bliskich, grał w Quidditch'a na pozycji szukającego (prowadził drużynę do dwukrotnego zwycięstwa w pucharze domów jako kapitan) i... jak to krukon, uczył się. Bardzo dużo się uczył.
Niestety schizofreniczne ataki lęku i zaburzeń rzeczywistości pojawiały się z coraz większą częstotliwością. W końcu, pod koniec VI klasy, nie był w stanie poradzić sobie z otaczającym go światem i podjął próbę samobójczą.
Odratowano go i zamknięto na parę miesięcy w izolatce, w Mungu, aby zahamować postępowanie choroby.
Do szkoły w połowie VII klasy odstawiono go w miarę dobrym stanie. Niestety... przez bardzo nieszczęśliwy splot wydarzeń wylądował w rękach Czarnego Pana, któremu przyrzekł bezwzględne posłuszeństwo. Otrzymał mroczny znak, a potem towarzyszkę do misji (zgodnie z głupią zasadą, że pracujący w duetach muszą sobie ufać).
Jessica Mall. Głupia gryfonka, przez którą to w sumie trafił do śmierciożerców... No cóż. Nigdy za nią jakoś szczególnie nie przepadał, zwłaszcza, że w czwartej klasie przywaliła mu miotłą za to, że szybciej złapał znicz.
Sam do końca nie wie (ona ponoć pamięta lepiej jak to było, ale kobiety zawsze wszystko pamiętają lepiej, tsh) jakim cudem wdał się z nią w romans. Zwłaszcza, że oboje, w zgodzie z tradycją mieli już wybranych narzeczonych.
Próbował robić wszystko, żeby dziewczyna wierzyła jak bardzo cieszy się z jej rychłych zaślubin z jakimś głupim czarodziejem z Francji. Wysłuchiwał jej wywodów na temat kolorów serwetek, starając się skupić na otaczającej go rzeczywistości.
Mordowanie szlam stało się wówczas ulubionym hobby pana Takawy. Wpadł w kiepskie towarzystwo najbardziej zatwardziałych śmierciożerców.
Odsuwał się od Jessi, aż wreszcie przyszedł krytyczny moment. Otrzymał zaproszenie na ślub. Powstrzymał pierwszą chęć porwania go na setki kawałków i drugą chęć zamordowania Francuzika. Przecież była z nim szczęśliwa, opowiadała jaki to Oliver nie jest wspaniały, jakich to bukietów nie kupuje...
Odesłał bez słowa wyjaśnienia zaproszenie i wyjechał na kolejną misję, gdzieś w Irlandii. Zerwał kontakt z panną Mall.
Pierwszego sierpnia próbował zrobić wszystko, aby mieć czym zająć ręce, jednak jak na złość wszystkie zbiegi okoliczności pchały go pod kościół.
W końcu zebrał się w sobie i udał się na ślub kochanki. Uroczystość trwała już od dłuższej chwili, wiedział, że za niedługo straci tę kobietę na wieki pod wpływem przysięgi wieczystej. A jednak stał przy drzwiach, w cieniu kolumn, ani myśląc wyskakiwać z jakimś filmowym "nie, nie, nie. Nie zgadzam się."
To nie był film, a rzeczywistość. Brutalna, splątana prawami czystokrwistych tradycji rzeczywistość.
I cóż... zapewne panna Mall wkrótce przestałaby być panną Mall, a on oddałby swoje nazwisko pewnej jasnowłosej Elsie, gdyby nie...
Pojawił się Charles Pond. To jedno z tych nazwisk, które warto zapamiętać. Czarodziej-mechanik. Geniusz majster klepka. Podróżował po świecie swoim wynalazkiem jakim była banalnie prosta budka z wmontowanym w nią świstoklikiem.
Zrobiło się niezłe zamieszanie, gdy budka wpadła w dwie ostatnie ławki. Drzwi powoli zaczęły się otwierać, a Andre poczuł jak w jego dłoniach lądują kluczyki. W pełnym szoku nie był w stanie nawet dostrzec biegnącej przez kościół Jessi. Po prostu w jednej chwili został wepchnięty do dziwacznego środka transportu, a w kolejnej w objęciach miał odzianą w coś przypominającego białą bezę pannę Mall.
Usłyszał tylko "zostawcie kluczyki u Dalajlamy" i budka z hurkotem ruszyła w sobie tylko znaną podróż.
Wylądowali w niewielkiej wiosce czarodziejów niedaleko Varanasi w Indiach.
Oaza uchodźców i uciekinierów była idealnym miejscem dla tej dwójki. Przez najbliższe trzy lata ukrywali się zarówno przed rodzinami, znajomymi, śmierciożercami, a nawet brytyjskim ministerstwem magii, które tuż po upadku Czarnego Pana z równie wielkim fanatyzmem szukało jego popleczników.
Cudem objęła ich amnezja dla wszystkich biernie popierających Tego Którego Imienia nie Wolno Wymawiać. W końcu mogli przestać się ukrywać, jednak nie planowali już wracać do Anglii.
Indie okazały się być całkiem niezłą, choć z pcozątku dziwaczną alternatywą. W końcu jednak wylądowali w Kolegium, gdzie pokończyli studia przerwane przed paroma laty, wsiąknęli w tamtejszy klimat i towarzystwo.
Po zakończeniu edukacji wysłali podania o pracę do różnych szkół, omijając te, które mogłyby być w jakimś stopniu powiązane z ich przeszłością. Dahlvad wydawał się idealny, zwłaszcza po opowieściach mieszkającego u nich przez pół roku studenta ze Szwecji.
Pierwszego września Andre obładowany walizkami żony pojawił się wraz z nią jako nauczyciel inżynierii magicznej.
I chyba... wreszcie może być naprawdę szczęśliwy.

Dodatkowe informacje

- Ma pamięć fotograficzną, dzięki czemu dość szybko uczy się wszystkich nowych języków. W ten sposób właśnie opanował hindi. Ze skandynawskimi było nieco inaczej. Na studiach w indyjskim kolegium miał przyjaciela - Mika był również studentem inżynierii magicznej, pochodzenia szwedzkiego. Genialny facet z genialnymi pomysłami. Pomieszkiwał u nich na kanapie przez parę miesięcy, nim nie znalazł swoje cztery kąty. A z gościem trzeba się było jakoś dogadać. Zwłaszcza z gościem, u którego jest krucho z angielskim i hindi. Postawił na rodzimy język. Wkuwał podstawy przez całe półrocze. Później, już przyzwyczajenia i wrodzonej ambicji kontynuował naukę na własną rękę, nawet po tym jak stracił z przyjacielem kontakt po jego powrocie do ojczyzny.
- Słów jeszcze parę o tej jego nieszczęsnej schizofrenii - nie stanowi zagrożenia ani dla siebie, ani dla innych, przyzwyczaił się do męczącej obecności Morte. Przechodził już przez etap utraty chęci do życia i leczenia się. Po ponad dwudziestu latach jest uzależniony od jej obecności, jakakolwiek kuracja mogłaby doprowadzić do tragedii.
- Choć nie jest jasnowidzem odziedziczył po jakiejś dalekiej krewnej komplet kart tarota. Potrafi je rozkładać, choć nie są to żadne ogromne i pewne przepowiednie. Ot, raczej ze stylu tych cyganek na festynach. Zresztą, zawsze lubił wróżbiarstwo. Jedno z nielicznych wybitnych na jego świadectwach.
- Jak przystało na angielskiego dzieciaka uwielbia herbatę. Zwłaszcza liściastą. W błękitnej, nadszczerbionej filiżance. I bardzo respektuje 5 o'clock tea time. Jeśli przez przypadek wypadają mu o tej godzinie zajęcia/konsultacje/odpracowywanie wyjazdów uczniowskich... No cóż. Dziesięć minut przerwy na herbatę jeszcze nie spowodowało katastrofalnego uszczerbku w zdobywaniu wiedzy.
- Nie przepada za słodyczami, choć ma małe miłostki w tym aspekcie. Chałwę i desery robione czasami przez Jessi w Indiach (zwłaszcza jej kaju katli).
- Ma słabość do muszek, żabotów i krawatów.
- Uważa, że mugole są genialni, bo wymyślili taśmę klejącą. Swojego czasu testował jak wiele może być jej zastosowań i co można nią skleić. Szybko mu przeszło, gdy Jessi zrobiła minę.
- Ktoś kiedyś przełożył jego nazwisko na "dosłowny angielski" - thiscoffee. Andre dementuje wszelkie plotki jakby w jego krwi płynęła kofeina. Choć niewątpliwie smoliste espresso to dobry pomysł na początek dnia.
- Ma zabawnego bogina - trzymetrowego roztocza, który wydaje dźwięk: "ŁUP ŁUP ŁUP". W ogóle Andre ma bardzo dziwaczne traumy.

Powrót do góry Go down
 

Andre Takawa

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Organizacja :: Kartoteka-