Charakter
Powiedział "może byśmy tak kiedyś... może dzisiaj?" - powiedział
"Tak, zróbmy to, tak, by nikt nie widział
Może w parku pod lasem, na torach przy garażach
Tam, gdzie zawsze jest ciemno i gdzie prawie nikt nie chodzi
Nie będziemy wybierać" - powiedział - "ten, kto pierwszy"
Niczym ostrze losu - "pierwszy, który się trafi
Tylko pamiętaj - bez hałasu, bez zbędnych emocji
Poczuj w sobie siłę i rób tak, żeby zabić"
/Myslovitz "To nie był film"/Podobno świat to arena nieustannej walki dobra ze złem. Ja opowiedziałem się po tej odpowiedniej stronie. Nie liczę gwiazd na niebie, ich widok nie wzbudza we mnie głębszych refleksji: to tylko garstka jaśniejszych punktów na horyzoncie. Zaraz i tak znikną. Splunę w twarz temu, kto wciska mi kit, że to pozostałości każdego dobrego uczynku, drobiny przejawianej miłości, obecnych we wszechświecie. Pierwiastek dobra nigdy pierwszy nie dobiega na metę. Nie, w bitwie o byt, to zło nieprzerwanie zdobywa dla siebie palmę zwycięstwa. A ja? Jestem tu po to, aby po raz kolejny mu to umożliwić.
W młodości wiecznie wpajano ci, że możesz być kim chcesz. Ograniczenia są dla frajerów. Wybór należy do ciebie. To ty zdecydujesz kim jesteś. Kim będziesz. Osiągniesz wszystko. Będziesz jak Nicholas Flamel. Dla ciebie kamień filozofów! Twoje usta spijać będą eliksir życia. Wygrasz. A potem... Potem przychodzi ten moment, gdy już wiesz, że to kim
być mogłeś zmienia się w to kim
naprawdę jesteś. I nie jesteś Flamelem. Jesteś zerem.
Ja nim nie jestem.
Będę szlamom pluł do buta. Podłogę wytrę ich uśmiechem. Odbiorę ostatni oddech. Bo tego właśnie chcesz. Masz ochotę na kolejną porcję tragicznych uniesień? Wmawiaj sobie, że cierpisz dla wyższych celów. Może to ta chwila, w której w końcu uświadomisz sobie, że mamusia opowiadała ci bajki. Nie ma siedmiu mórz, nie ma siedmiu gór, istnieje jedynie doskwierająca ci nieustannie rzeczywistość. Pragniesz być już w innym świecie? Poproś grzecznie. Może ci to ułatwię, może silniej zacisnę palce. Nie umieraj. Jeszcze nie teraz.
Odkąd pamiętam, niżej pochylałem się nad problemem czasu przeciekającego przez palce, niż gnębiłem umysł zastanawiając się, co niesie ze sobą śmierć. Przecież z tą ostatnią tak nierzadko miewam do czynienia. Nawet nie pamiętam dokładnie, jak do tego doszło. Kiedy po raz pierwszy odwaliłam brudną robotę. Dla Sabatu. Gdy po powrocie ktoś w potrzebie akurat nawinął mi się pod rękę. Może nie miałem wyboru? Może podświadomie spełniałem moje najgłębsze zachcianki? Może po prostu kocham pieniążki? To nie ważne. Jestem skrytobójcą, likwidatorem. Nazwij to jak chcesz. Dla was, Sabatowców jestem kimś więcej. Guru. Mistrzem. Stoję na waszym czele.
Czas. To właśnie on załatwia mi alibi. To jeden z tych czynników, który niekiedy przyprawia mnie o rozdwojenie jaźni. To kwestia mechaniki, tego, jak w symbiozie poruszają się jego trybiki. Trzy obroty w jedną, trzy obroty w drugą stronę - to dzięki nim mogę być gdzie chcę. Zaginam czasoprzestrzeń, kiedy tylko zechcę. Mam władzę.
Zapamiętaj to.
Aparycja
Nie owijajmy w bawełnę. Wyglądam na pierwszorzędnego drania. Z tym papierosem wiecznie wetkniętym w usta. Z tym bezczelnym spojrzeniem mierzącym od stóp do głów. Chyba nie muszę mówić w jaki sposób cię oceniam? Jesteś dla mnie śmieciem. Niczym więcej. Gównem, które przykleiło mi się do buta. A on taki znoszony. Skoro już tu jesteś i umorusałeś swym bytem jego podeszwę, nie sądzisz, że powinienem dorobić się nowej pary?
Zaśmieję się bez opamiętania, tym moim dziwnie przerywanym śmiechem, odrzucając do tyłu głowę za każdym razem, gdy powiesz mi, że wciąż wyglądam tak młodo. Przestań pieprzyć. To chyba jedyny powód, dla którego moja próżna kuzynka Desiree wciąć pokazuje się w moim towarzystwie - przy mnie zdecydowanie nie powiedziałbyś, że wygląda na swoje lata. Usilnie wmawia sobie, że całe to starzenie się, przybywanie zmarszczek, jej po prostu nie dotyczy. Wciąż przecież pozostaje piękna. Niech tak myśli sobie, moja kochana kuzyneczka. Niech żyje, oddycha, do momentu, w którym nie nadepnie mi na odcisk. W końcu i tak się nie dowie, że to JA. Zrobiłem krzywdę jego żoneczce. Tknąłem palcem ukochaną latorośli rodziny Venäläinen. Już dawno nauczyłem się zacierać ślady. Ze mną nie wygrasz. Nawet nie próbuj. Naprawdę chcę pozostawić na MOJEJ PLANSZY swoje pionki?
Twarz przeoraną mam życiem. Tak, dobrze słyszysz. Na ciele pełno mam blizn. Góruję nad światem - metr dziewięćdziesiąt trzy. Nie posyłam wokół serii przyjaznych uśmiechów. Nie mrugam nonszalancko okiem. Wysublimowany wyraz twarzy, zdaje się nie zmieniać. Łatwiej przyjdzie mi wygiąć usta w nieprzyjemnym grymasie, niż choćby zagryźć je w wąską kreskę. Taki już jestem. Zimny, pozbawiony uczuć. Jakbym nie przyswajał ludzkich emocji. Nie zachowywał w pamięci właśnie przeżytych zdarzeń.
Bo zieje ode mnie pustka.
Więzy rodzinne
Na drabinie finlandzkiej arystokracji podobno już jakiś czas temu spadliśmy o parę szczebli niżej. A to wszystko przez pieniążki. Nie wiesz jeszcze, że zawsze o to właśnie chodzi? Związek kuzynki Desiree z majętną rodziną miał być dla nas powrotem do normalności. Powiedzmy, że nawet nam się to udało. Było parę poświęceń, dziewczyna wniosła parę smaczków w posagu. Znowu zniknęło parę zer z wydruku na naszym koncie. Ale odzyskaliśmy szacunek, no nie? Takie jest życie. Na tym polega nasza marna egzystencja.
Poza tym od dłuższego czasu nie mam z tym aspektem życia żadnego problemu. Od czasu pierwszego zlecenia dorobiłem się niezłej sumki. W końcu nie łatwo zgadnąć, że z zawodu zegarmistrza niewiele bym sobie odłożył. To tylko taka przykrywka, nonie?
Ragnald Venäläinen - sześćdziesiąt sześć lat. Głupi starzec. Oczywiście, nie traktowałem go tak w młodości. Dopiero w pewnym wieku otwierają nam się oczy. Straszny z niego hazardzista - to przez niego straciliśmy niegdyś wszystkie pieniążki. Obecnie chowa się gdzieś, we własnej Świątyni Wstydu domostwa Rodziny Venäläinen. Niegdyś zajmował wyższe stanowisko w Ministerstwie Magii. Teraz robi bardziej za podnóżek. Czyjkolwiek. Wychowywał nas twardą ręką. Nigdy się nie uśmiechał - nie przypominam sobie, żebym choć raz dostrzegł błysk złotych zębów (te złote tylko sobie wyobrażam, gdy przyjdzie co do czego, pewnie okaże się, że wcale nie istnieją). Nie przynosił mamie kwiatów. Tylko czasem przyprawił ją o większy niż zazwyczaj rumieniec. Ach, dawał jej pod oko niezłe śliwkowe owoce.
Athalia Venäläinen - sześćdziesiąt lat. Całkiem klawa babka. Ją zawsze kochałem bardziej. Miała dziesięć lat, gdy przeznaczono ją Venäläinenom. Osiemnaście, gdy wyszła za mąż, a niecałe dwadzieścia, gdy urodziła pierwsze dziecko. Chciała być uzdrowicielką, ale i z tego nic nie wyszło. Poświęcił się wychowywaniu trójki dzieci. I, ofkors, zbierała śliwki pod okiem.
Halbjorn Venäläinen - lat trzydzieści jeden. Najmłodsza latorośl naszej rodziny. Sam nie wiem dokładnie kim jest. Kiedyś zniknął, potem wrócił. Może mieć całkiem bogatą przeszłość, kto wie? Czasem pojawia się u mnie w zakładzie.
Bo wiecie, jak mówiłem, ale jestem także ZEGARMISTRZEM.
Biografia
Nigdy nie byłem ładnym chłopcem. Często chodziłem z podbitym okiem, nie rzadziej taplałem się w błocie i nie wracałem na noc. Sam chciałem nauczyć się życia. Wynieść z niego coś własnego. I się doigrałem.
Pewnego wieczoru, gdy pojechaliśmy całą familią do Anglii, spotkałem na swej drodze Greybacka. Wtedy naprawdę wierzył, że jego życiowym powołaniem jest stworzenie jak największej ilości wilkołaków. Zaszczycił mnie jednym szaleńczym uśmiechem i zębami, wbitymi gdzieś w okolice lewego barka. A mamusia mówiła mi, żeby nie zbaczać z Pokątnej. Ale to taka nudna okolica, więc zaplątałem się gdzieś w Nokturnie. Miałem wtedy dziesięć lat i stałem się wilkołakiem.
Ojciec już wcześniej nie lubił mnie oglądać. Roztoczył nade mną jeszcze większą dyscyplinę niż wcześniej. Dahlvald zapewnił mi chwilę oddechu. Tak trudno było mi się kontrolować - nie znałem swojego instynktu, nie wiedziałem, jak mógłbym nad nim zapanować.
Dlatego jakoś po trzeciej klasie tatuś wysłał mnie ponownie do Wielkiej Brytanii. Spędziłem parę ładnych miesięcy pod okiem Greybacka. Och, ładnie mnie wyszkolił. Nauczył żyć. Pomógł powstrzymywać mi moje żądze. Wierzył, że uda mu się mnie przekonać do tego, abym został. Gdy wyjechałem chciał, abym wrócił. Nie wróciłem. Zostałem.
Po skończeniu Dahlvaldu, pięć lat mieszkałem w Szwajcarii. Zafascynowałem się czasem, zegarkami, tymi wszystkimi zaczarowanymi mechanizmami, do których wcale nie potrzebowałem magii. Tak odkryłem moje pierwsze hobby. Tak zostałem zegarmistrzem.
Jednak po jakimś czasie znudziło mi się życie w tym banalnym świecie. Znowu zdecydowałem się wracać.
Później wykonałem dla Sabatu pierwsze zadanie. I odkryłem moje drugie hobby. Zabijanie.
A może po prostu zawsze chciałem wysunąć się na pierwszy plan. Wziąć byka za rogi, rządzić światem twardą ręką. Zabiłem dla Sabatu po raz pierwszy, po raz drugi, dostrzegając jak żałosny obraz swojego jestestwa jego członkowie rysują przed mymi oczami. Nie prosząc o pozwolenie, nikogo nie pytając o zdanie, podjąłem decyzję i z chaotycznej plątaniny parszywych ludzi stworzyłem dawny Sabat. Działamy po cichu, z każdym dniem przygotowując się na wielki skok, niezapomniany spektakl, który już na wieki pozostanie symbolem naszego wyjścia z ukrycia. To on zapewni nam wieczność i władzę. Wierzę, ja wiem, że wygramy. Powrócimy do czasów naszej największej świetności. Nie. Pójdziemy nawet o krok dalej.
Tylko dzięki sobie stałem się tym, kim jestem dzisiaj.
Pamiętaj, dla mnie jesteś zerem. A ja? Jestem panem czasu i świata. I śmierci, w pewnym sensie.
CHCESZ ZGINĄĆ Z MOICH RĄCZEK?