|
|
|
| |
S. L. Venäläinen Umiejętności bojowe : IV Skąd : Oslo, Norwegia Wiek : 21 lat Jestem : neutralny Czystość krwi : nieznana Status majątkowy : bogaty Zawód : Bono
| Temat: Drzwi Pon Sty 12, 2015 5:02 pm | |
| Drzwi Dzwonka nie ma, klamka jest. I odrapana farba. |
| | | Halbjorn Venäläinen Umiejętności bojowe : IV Skąd : Helsinki, Finlandia Wiek : 31 lat Jestem : za Sabatem Czystość krwi : czysta Status majątkowy : bogaty Zawód : wytwórca myślodsiewni
| Temat: Re: Drzwi Wto Sty 13, 2015 6:20 pm | |
| Nieprzerwanie siedzisz mi w głowie. Jak nieustępliwa melodia. Taki jesteś wyzywający, wojowniczy. Bolesny. Wwiercasz się w każdą myśl, cicho wkradasz się w każde wspomnienie, nie pozwalasz zmrużyć oczy chociaż na chwilę, nie dajesz uwolnić się od siebie na krótki nawet moment. Choć nie ma cię w pobliżu, znowu wszystko kręci się wokół ciebie, znów stajesz się centrum mojego wszechświata. Nie wiem, co takiego w sobie masz, że na odległość każdorazowo, gdy tylko położę się spać, zrywasz mnie z łóżka i każesz chodzić, chodzić, chodzić w kółko po sypialni, potem do salonu, po schodach w tą i z powrotem, na dół do sklepu, by podziwiać twoje dzieło, by oskarżycielski wzrok twoich dziewczynek palił mi skórę bardziej niż jakikolwiek dotyk. Nie pozwalasz mi przestać myśleć o sobie, nie pozwalasz tknąć różdżki. Jestem tylko ja i ty. Ty i ja. I wypływająca gdzieś ze środka mnie czarna, lepka maź zatykająca i obłażąca wszystko, pokrywająca każdy milimetr skóry, każdy mięsień, każdą tkankę, każdą kość. Robiąca sobie ze mnie twoją marionetkę. Bo już nie potrafię poruszać się samodzielnie. Nawet oddechu sam nie potrafię zaczerpnąć, duszę się w tej klitce, duszę się w sobie. Łapczywie próbuję zaczerpnąć powietrza, gwałtownie, brutalnie wyrwać cię z umysłu, ale wciąż czuję twoje chłodne, długie palce, niczym węże kurczowo zaciskające się na mojej szyi. Mimowolnie przykładam do niej dłoń, sprawdzając czy ciągle tam są, czy to tylko idealna iluzja. A potem wychodzę. Głęboka noc tuli miasto do snu, ulice są puste i ciche, jakby wiedziały, na co się szykować, co zaraz nastąpi. Ja sam jeszcze tego nie wiem. Nie wiem też po co idę, chociaż wiem dokładnie gdzie. Nie mówiłeś mi, nigdy nawet nie pokazywałeś, gdzie mieszkasz, wszystko jest jednak tobą tak bardzo przesiąknięte, jakbyś z premedytacją zostawiał mi neonowe drogowskazy. Z każdego przedmiotu, z każdego atomu powietrza wyławiam twoje ślady, bo we wszystkim tym jesteś zapisany. W każdej chodnikowej płycie, na której stanąłeś, w każdej sklepowej witrynie, w której odbił się twój profil, na każdej powierzchni, która zatrzymała twój oddech. We wszystkim, bo wszystko ma swojej wspomnienia. Każdy, najdrobniejszy nawet element zostaje nośnikiem pamięci tak wielkim, tak bezdennym, tak niebezpiecznym, bo nieskonfiskowanym i ogólnodostępnym po kres wszechświata. To piękne i przerażające, gdy o tym wiesz; gdy tylko to sobie uświadomisz. I nawet dziesiątki, setki, tysiące lat po twoim odejściu będziesz tu tkwił w niezmienionej formie dopóki nie skończy się świat; dopóki istnieć będzie cokolwiek, z czym ongiś miałeś styczność. Nie wiem jak długo idę, znów ignoruję czas, znów pozwalam, by przepływał swobodnie gdzieś obok mnie. Jak długo jeszcze pozostanie bez konsekwencji moja ignorancja? Wszystko ma swoją cenę, teraz zaś zapłacić muszę za to, czego nie byłem w stanie zrobić kilkanaście godzin wcześniej. Nie mam jednak przy sobie niczego, czym mógłbym odkupić swoje winy. Jestem tylko ja. Bez niczego. Bez płaszcza, bez zegarka, bez walizki, którą zostawił, bez tych wszystkich zdjęć, wycinków, map, fiolek, pukli. Wszystko zostało. Mam tylko propozycję, prośbę, błaganie. Lament pokutnika. Pukam trzy razy. Nie dzieje się nic. Może za cicho? Może cię nie ma, Arthurze? Znów pukam, trochę głośniej i głośniej, i głośniej. Nie przestaję. Nie obchodzi mnie, czy obudzę twoich sąsiadów. Masz w ogóle jakichś? Ta myśl też długo mnie nie zajmuje. Dobijam się natarczywie, jakby to miał być ostatni dzień mojego życia. Może tak właśnie będzie. Nie wiem, jak zareagujesz, nie wiem, czy w ogóle zareagujesz, czy ci zależy, czy jesteś sam, czy przeszkadzam ci w pracy. Po. Prostu. Otwórz. Mi. Porozmawiajmy jak nigdy dotąd, jak nigdy przedtem. Potem mogę nie pojawić się już nigdy więcej. Wystarczy jedno słowo. |
| | | S. L. Venäläinen Umiejętności bojowe : IV Skąd : Oslo, Norwegia Wiek : 21 lat Jestem : neutralny Czystość krwi : nieznana Status majątkowy : bogaty Zawód : Bono
| Temat: Re: Drzwi Nie Sty 18, 2015 5:43 pm | |
| Zbrudziłaś mi ubranie, to nie tak miało być, nie tak to sobie zaplanowałem, dlaczego nic nie idzie według mojego scenariusza, dlaczego plączesz mi plany, odsuwam się od ciebie, od twojej czerwonej plamy, zakrwawionej twarzy i czerwonych oczu, wiesz jak cię nienawidzę? Nie mogę znieść twojego ohydnego widoku, nie mogę przeżyć tej łazienki brudnej, tonącej we krwi i rozpaczy, ten dzień nie tak miał wyglądać, to życie nie miało być takie, przecież ja miałem plany, ja chciałem swoje, zaraz wybuchnę, już próbuję złapać oddech i idzie mi to trudniej, muszę stąd wyjść, muszę uciec, wychodzę z łazienki trzaskając drzwiami, nie obchodzi mnie, co się z tobą stanie, jesteś tylko bałaganem, jesteś tylko częścią burdelu. Obijam się o framugi, plączą mi się nogi, wbiegam do mojego królestwa, do mojego sacrum, którego tak bardzo teraz nienawidzę. Widzę w odbiciu lustra z toaletki siebie, umazanego krwią, brudnego, całą koszulę mam czerwoną, jestem brzydki teraz, jestem ohydny, nie mogę na siebie patrzeć, nie mogę patrzeć na to wszystko, nie chcę, nie wiem, kim jestem, nie wiem niczego, zrzucam z toaletki wszystko, wszystko, co mi zostało, ląduje na ziemi, flakony perfum rozbijają się, robią hałas, nie większy niż ja, kiedy wrzeszcząc rozbijam pięścią lustro, srebrne ułamki wbijają mi się w dłonie, nie obchodzi mnie to i tak już krwawię i tak krwawię już w środku, nikt tego nie zatrzyma, ja tego nie zatrzymam, nie wiem jak, nie chcę wiedzieć choć gdzieś w głębi głowy mam dokładny przepis pana Moro, przepis na Arthura, dzięki temu będziesz żył długo i młodo, nie przejmuj się ranami drogie dziecko, życie zależy od ciebie, jeśli nauczysz się je ważyć, nic nie stanie ci nigdy na drodze. Nic poza tobą samym, przecież jestem barierą, której nie znam, choć obcuję ze sobą bez przerwy. Ja tak nie chcę, nie mogę, czy to już ten moment, kiedy nie jest mi nawet żal własnego dobytku? Czy to ten moment w życiu artysty, kiedy nie może patrzeć na swoje dzieła, kiedy upada na kolana i kuli się na ziemi i trwa to za długo a jednocześnie chwilę i nie potrafię złapać oddechu, uspokoić go, dopiero kiedy siadam na piętach zaczynam się kiwać jak sierota w przód i w tył i chcę się zatrzymać i nie jestem w stanie i szlocham i wyję i nie poznaję własnego głosu, łzy wpadają mi do ust, skóra na policzkach mi cierpnie, nienawidzę tego, będę po tym brzydki, będę czerwony, jak to wszystko, niech krew zaleje mi oczy, czuję się taki mały i marny w tym pomieszczeniu, że znowu dociera do mnie szał, doskakuję do szaf z butami, biorę je garściami, rzucam w pojemniki, niech to się rozbije, niech się wyleje, niech to wszystko się rozpuści, niech się zniszczy, zepsuje, razem ze mną, jestem chory, mam dość, to za dużo jest na moją głowę, kantem metalowej szkatułki pełnej perłowej biżuterii uderzam w jeden z ogromnych słojów, niech to się rozbije, już tak pięknie pęka, niemalże czuję ciśnienie, z jakim ta woda spłynie na mnie, niech mnie przygniecie, niech utopi, niech mnie zmyje z powierzchni ziemi raz na zawsze, ja nie wiem kim jestem, nikt tego nie wie, Amala nie wie, On nie wiedział, moja matka nie wiedziała, pan Moro nie wiedział, jakbym nigdy nie miał tożsamości własnej, zawsze tylko jakąś jedną z wielu, szyba pęka, najpierw kawałek, potem wylatuje wszystko, tracę równowagę, odłamek wbija mi się w brew, nie obchodzi mnie. Jest mi nie dobrze, czuję się, jakbym miał język pokryty kłębkiem włosów, wystawiam go, staram się ściągnąć włosy palcami, ale tam nic nie ma, upadam na podłogę i wymiotuję ohydną żółcią, ile to trwa, ale chyba pozbyłem się wszystkich płynów z organizmu, jestem słaby jak nigdy, trzęsą mi się wszystkie stawy, żółć wsiąka w dywan, wiercę w nim dziurę obcasem jakiegoś pantofelka, dopóki nie pozostaje brzydka, wyliniała kratka. Wtedy wypływa jedno ciało, pokaleczone zupełnie jak moje wnętrze. To się nigdy nie skończy prawda? To zawsze będzie układ idealny, dopóki będą ludzie, będę i ja, to się nigdy nie skończy, to się nigdy nie skończy, nigdy się nie skończy, czasami miewałem przebłyski emocji, innych niż te, które stale Bono miał w repertuarze, wszystkie sztuki były z tego samego gatunku, choć każda inna, każda miała swoją bohaterkę ale wspólnego narratora, a co z moją sztuką prywatną, dlaczego nie wolno nigdy mi było zagrać siebie perfekcyjnie, dlaczego zawsze było za późno lub za wcześnie jednocześnie. Dlaczego niby miałem większe pole manewru niż inni ludzie, a wciąż byłem ograniczony przez skraje własnej świadomości, małe pułapki, które sam na siebie zastawiłem pod czujnym okiem pana Moro. Panie Moro, jak bardzo teraz siebie nienawidzę. Wiem dokładnie jak przyrządzić eliksir, który pomoże mi o tym wszystkim zapomnieć, który posprząta bałagan z mojej perspektywy a innym ludziom dopiero otworzy oczy, kiedy ten bałagan znajdą. Rozbijam wszystkie słoje i czuję, jak płoną mi dłonie, miliony malutkich, szklanych okruchów, zaciskam dłonie w pięści, by poczuć więcej, jak to wszystko strasznie boli, aż wypala mnie od środka. Nie mogę tak po prostu czekać, aż stanie się koniec, sam muszę tym końcem być. Podnoszę głowę na pokój i na chwilę uspokajam się, studiując wzrokiem to, co z niego zostało. To wszystko musi spłonąć. A ja wraz z tym, przecież jesteśmy jedną częścią. Biorę jeden z Amali pantofelków. Ociężale idę do kuchni, grzebię w szafkach niecierpliwie, literatka napełnia się złotym płynem, to dla laleczki, ona musi wrócić do domu, do zamku, uznać to wszystko za okropny sen, później znajdzie mnie, a ja nie będę mógł jej uspokoić, że jej nie skrzywdzę, bo będę wtedy milczał, będę tylko głosem w fiolce, puklem włosów w szafce. Pantofelka zaklinam, to będzie twój prywatny świstoklik, powrót do rzeczywistości. Prosto do miejsca, gdzie jesteś bezpieczna. Wlewam jej płyn do ust, śpij laleczko, to wszystko śniło ci się wiesz, nie poznałaś mnie nigdy, przecież sama mowiłaś, że nie wiesz, kim jestem. Ja też nie wiem. Ten okropny sen, że Arthur ma w mieszkaniu pokój pełen marzeń już się kończy. Spójrz, tak się zdenerwowałaś, że krew leci ci z nosa, głupia gąsko, to tylko sen, musiałaś się poślizgnąć wychodząc spod prysznica i uderzyć w głowę. Właśnie tam się obudzisz, w łazience. Wręczam ci pantofelek i znikasz mi z oczu, zostawiając po sobie tylko czerwoną plamę i guziki w wannie. Teraz czas na fajerwerki, wiem, gdzie je mam, wracam do mojego pokoiku, szukam pudełka z kolorowymi kulkami, błyszczące kule barwy benzyny w wodzie, ślizgam się, wszędzie jest mokro, wszędzie czyhają na mnie wystające ostre krawędzi, ale nie przejmuję się tym, wyrzucam je w powietrze, zanim spadną na ziemię wyciągam w górę różdżkę, a kule wybuchają, oślepiając mnie na moment, niszcząc wszystko wokół, nie wiem już, co pękło, co się roztopiło, upadam i nie pozwalam sobie wstać, czuję w ustach posmak krwi, gorącej, ohydnie metalicznej, czekam, aż przykryje mnie wszystko, aż opadnie dym i ostatnie drobinki, wtedy powtórzę to jeszcze raz, aż nie rozbiję ścian, aż nie zmiotę tego pokoju na proch. Uspokajam oddech, a przynajmniej próbuję, ale wciąż jest nierówny, wciąż on wygrywa ze mną. Chcę leżeć, chcę jeszcze czekać, chcę czuć tak strasznie, jak boli mnie wszystko, jak się to rozpływa po moim ciele, ale wtedy dociera do mnie pukanie. Sąsiedzi? Niemożliwe, żeby usłyszeli co się tu dzieje, zadbałem o to dawno temu, gdybym wysadził własne mieszkanie zupełnie w powietrze, nie usłyszeliby nawet szelestu. Ignoruję to, tak bardzo mi wszystko jedno, ale to nie ustaje, tylko nasila się, obija się w mojej głowie irytując mnie, nie pozwalając skupić się na tej destrukcji, na którą zasłużyłem, więc wstaję i zataczam się, bo zakręciło mi się w głowie, ale już stoję, złapałem się resztek szafy. Przemierzam mieszkanie, docierając do kuchni, po prostu otwieram drzwi, nie zwracając uwagi jak wyglądam. W jednym momencie widzę ciebie i czuję dziwny chłód w brzuchu, po chwili dociera do mnie, że to najwyraźniej tylko na twój widok, bo jednocześnie uderza mnie gorąc, spoglądam w dół i widzę jak z brzucha wystaje mi potężny, szklany odłamek, robi mi się słabo, chcę go dotknąć, ale ręce mam nieposłuszne, spoglądam znów na ciebie, mój kochany, mój słodki Hal, boję się, pomóż mi. To nie tak miało być, to nie tak miało się stać, zupełnie przecież przed chwilą zaplanowałem to inaczej, dlaczego znów los mi się przeciwstawia. Upadam na kolana, bo nie jestem w stanie dłużej stać na nogach, jestem pewny, że widzisz w moich oczach teraz ją, małą, białą łanię, czy to tak wygląda strach, Hal, ja nie chcę o tym myśleć, ja nie chcę tego teraz. Nie tak miał się skończyć Arthur Bono. |
| | | Sponsored content | Temat: Re: Drzwi | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|