|
|
|
| |
S. L. Venäläinen Umiejętności bojowe : IV Skąd : Oslo, Norwegia Wiek : 21 lat Jestem : neutralny Czystość krwi : nieznana Status majątkowy : bogaty Zawód : Bono
| Temat: Salon Czw Mar 26, 2015 12:55 pm | |
| |
| | | S. L. Venäläinen Umiejętności bojowe : IV Skąd : Oslo, Norwegia Wiek : 21 lat Jestem : neutralny Czystość krwi : nieznana Status majątkowy : bogaty Zawód : Bono
| Temat: Re: Salon Czw Mar 26, 2015 12:55 pm | |
| Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie po Islandii? Ja pamiętam je doskonale. Każdy spleciony złotą nicią nerw, każdy oddech, ciepło ust, linie papilarne, przewiązane turkusowymi zasłonami nadgarstki, faktura skóry głowy, miękkość włosów, wrzącą herbatę, ścieżkę naszych ubrań, bazy z poduch, każdy dźwięk, ogromne spektrum jego natężenia, twoje zęby, moje zęby, czerwony toczek, tempo, tętno. Wyliczanka następujących po sobie i równocześnie zdarzeń, jakby czas należał tylko do nas. Godziny w naszych dłoniach. Mamy jeszcze tyle czasu, zanim dane nam będzie przesłodzić się do omdlenia, pozwól, że najpierw poczęstuję cię odrobiną nieprzyzwoitości. Pomyśl o karmazynowych draperiach, ciemniejszych o dwa tony ciężkich kotarach, zdobionych drobnymi złotymi ornamentami, pomyśl o ich zapachu, o fakturze, poczuj się komfortowo, możesz usiąść, wyobrazić sobie, że tam właśnie jesteśmy. Pomyśl o jednostajnie przyspieszających uderzeniach bębenka. Skrzypce brzmiące za ścianą przywodzą na myśl stęsknione zawodzenie. Charakterystyczny dźwięk kroków na parkiecie. Moich kroków. Spójrz na lewo, widzisz stojak uginający się od nadmiaru różnobarwnych strojów? Halki szeleszczą, cekiny i kamienie obijają się o siebie. Wszystko ze sobą współgra w zadziwiający sposób, wsłuchaj się. Wsłuchaj się w dźwięk cyrku, chłoń go, nie odwracając już ode mnie wzroku, bo tylko dla ciebie poruszam się w ten sposób, wyzwalając kolejne brzmienia, odgłosy rozpinanych zamków, upadającej z cichym szmerem na ziemię sukienki. Mogę teraz zrobić wszystko, wiesz, nie będziesz mógł temu zapobiec. Ale wątpię, że byś w ogóle chciał. Lubisz akordeony? Uliczne pozytywki? Posłuchaj, są tutaj. O wiele dalej niż jestem ja, ale pozwolę ci jeszcze się nimi delektować, zanim ogłuszę cię swoją bliskością i natarczywością dotyku i pocałunków.
Wszystko się klei. Nasze ciała do siebie. Włosy do skóry, kanapa. Jest duszno, jest gorąco, ale nie mam ochoty nawet otwierać okna, niech to jeszcze trochę nas podusi, niech trochę nas usypia, słodko-kwaśne zapachy, ślady śmietany, przysięgam, nie pamiętam już nawet który tort miał jaki smak, który był wypełniony śmietaną, a który miłością. Zresztą nie robiło mi to różnicy dopóki jadłam ci z rąk. Z palców. Wody bym się napiła, ale tak strasznie nie chce mi się w tej błogości ruszać. Leżę więc tylko z dłonią przyklejoną do twoich włosów, nogą zdrętwiałą do tego stopnia, że już jej nawet nie czuję. Potem będzie czas na odganianie mrowienia. - Miałam 15 lat gdy matka podjęła decyzję o mojej przeprowadzce do Anglii. Po prostu mnie spakowała i wysłała pod opiekę swojej siostrze. To jedyna postanowienie, któremu nie mogłam się zuchwale przeciwstawić. Nie wiem, oczekiwała, że chłód Newcastle utemperuje mój charakter. Nie mogła znieść myśli o swoim błędzie, związania się z Włochem i konsekwencjach tego małżeństwa, w postaci wybuchowej mieszanki usposobienia, jakie posiadałam. Nie masz pojęcia, jak bardzo nie cierpiałam tego kraju, szukając wszędzie choć cienia, krzywego, małego odzwierciedlenia mojej Toskanii. Wszystko było chłodne, wilgotne i surowe. Do pakietu ciotce dorzuciła kota, pewnego razu go oślepiłam, kiedy nie mogłam już go znieść. Miał za zadanie pilnować, żebym zachowywała się jak na damę i przyszłą żonę przystało. Żebym nie kąpała się w rzece i nie biegała po polach w samych pantalonach. Co było idiotyczne, bo zważywszy na tamtejszą temperaturę powietrza nie miałam ochoty nawet rozbierać się w pokojach, które mi przydzielono. - Robię krótką przerwę, zagryzając wargi, bo nagle zadrżał mi niebezpiecznie głos. Nie wiem, w którym momencie dotarłam do tak szczegółowych momentów mojej świadomości, ale mówiąc ci to wszystko mam przed oczami każdy element znajdujący się w mojej angielskiej sypialni. Bibeloty na półkach, których nienawidziłam, jakieś porcelanowe pastereczki, po co to komu? Ja chciałam jeździć na bicyklu, stać na rękach, a nie uczyć się robić dziecięce skarpetki na drutach. Anglia była dla mnie nudna. Toskania o dziwo też nie nadążała za moimi wymysłami, nigdy nie czułam się w pełni Włoszką. Dlatego musiałam uciekać, podążać za zachciankami, bo inaczej uschnęłabym. - To zabawne, im bardziej starano się mnie stłamsić, tym bardziej spektakularne płatałam psikusy. - Śmieję się na samo wspomnienie i nachylam do ciebie, przysłaniając ci widok włosami. Całuję przez chwilę, przez moment obsypuję buziakami, każdy fragment klejącej się od lukru twarzy. - Wybrałeś sobie zły materiał na żonę. - Oczywiście, moja matka byłaby zachwycona i przerażona jednocześnie faktem, że ktoś jednak mnie zechciał. Musisz być szaleńcem, Halbjornie, przecież tak nieposłuszne kobiety omija się szerokim łukiem lub zamyka w piwnicach i linczuje. |
| | | Halbjorn Venäläinen Umiejętności bojowe : IV Skąd : Helsinki, Finlandia Wiek : 31 lat Jestem : za Sabatem Czystość krwi : czysta Status majątkowy : bogaty Zawód : wytwórca myślodsiewni
| Temat: Re: Salon Wto Mar 31, 2015 3:08 pm | |
| Gorąc zaczyna mieszać myśli, wnikając przez pory wraz ze słodkim do obrzydzenia lukrem. Poddusza nas w tym słodko-lepkim sosie, zostawiając siły jedynie na podtrzymywanie podstawowych funkcji życiowych. Odległy zakątek podświadomości błaga, bym zrzucił z siebie skórę, dając mięśniom, żyłom, kościom, duszy możliwość wchłonięcia tego mdłego balsamu oblepiającego każdy fragment ciała. Nie jestem w stanie. W pewnym stopniu dlatego, że nie chcę wyrywać cię z błogiego letargu, w jaki wpadliśmy, trochę dlatego, że to nie byłoby właściwie – jak bezsensowna próba ucieczki przed nieuchronnym fatum. Wszystko musi trwać dokładnie takie, jakie jest, koniec przyjdzie sam. Może wraz z ostatnim słowem twojej historii? Może z niezapowiedzianym dzwonkiem u drzwi? Może z Marnie i Felu próbującymi uzyskać od nas odrobinę uwagi dla siebie? Może z przebudzeniem? Wszystko to w jednym momencie przypominać zaczyna koszmar, gdy w twoich ostatnich słowach pobrzmiewa nuta bezbrzeżnego smutku. To mnie niepokoi. Chcę poznać cię od podszewki, wiedzieć, co lubiłaś robić, będąc małą dziewczynką, co doprowadzało cię do furii, co uskrzydlało, dla czego (dla kogo) potrafiłaś wstać o nieludzko wczesnych godzinach, jak wyglądało miejsce twoich ucieczek od codzienności. Nie chcę jednak poznawać tego kosztem twojego dobrego nastroju. Chociaż wciąż wiem o tobie tak mało, ostatnie czego chcę to widzieć na twojej twarzy ten najgorszy rodzaj nostalgii, rozbijający serce jakby zrobione było z cieniutkiego szkła. Ściągam palcem krem z twojego obojczyka, rozsmarowując go po obu stronach kącików twoich ust. Upiornie słodka imitacja uśmiechu. Kręcę głową. Nie jesteś złym materiałem na żonę. Nie możesz tak myśleć, nie możesz tak mówić. - Nie. – Nie przestaję zaprzeczać, odrobinę licząc na to, że tak głupim gestem przywołam jakiś nieznany rodzaj magii, który wyplewi ci te bzdury z głowy. Bo ja nie potrafię, nie chcę więcej pracować w twoich wspomnieniach, nie dlatego, że się ich obawiam, nie, wręcz przeciwnie. Ale jak nikt inny zasługujesz na prywatność, więc zamykam się na twoje myśli nawet te najbardziej trywialne. Zaufania nie buduje się na ciągłym rozwiewaniu wątpliwości, uciekając się do podstępów. – Jesteś najlepszym, co mogło mnie w życiu spotkać. To brzmi tak patetycznie! Może przez nadmiar skosztowanych tortów? A nieruszonych zostało niemal tuzin. Może przez ciepło twojego ciała? Może przez nabrzmiewające sutki, tak przenikliwie działające na wyobraźnię? Za każdym razem powinienem dostawać w twarz, dopóki w świetle prawa nie zostaniemy małżeństwem. Może przez miękką linię bioder rysującą się pod fałdami lśniącego materiału, który aż prosi się o brutalne zerwanie zsunięcie go, każdorazowo gdy otumaniasz mnie sobą? Podnoszę się lekko na łokciu, poważniejąc. Nie chcę odbywać tej rozmowy w takich warunkach, nie chcę kolejny raz psuć panującej w sierrowym sercu sielanki, jednocześnie nie mogąc dłużej przekładać tego wszystkiego. - Masz jakieś plany na weekend? – Poznałaś kogoś nowego i chcesz spędzić z nim coraz bardziej pełne słońca dni? Chcesz wyjechać za miasto? Karmić kaczki w parku? Może planujesz poznać każdą z oslowskich kawiarni? Wiem, że wychodzisz z tej miniatury pałacu. Wiem, że nie zawsze mogę ci towarzyszyć. Wiem, że potrzebujesz ludzi – jesteś artystką, bez widowni umierasz. Nie chcę ci niczego popsuć, kolację mogę przełożyć na kiedy indziej, Yngvi i Natalie nie będą mieli nic przeciwko, skoro i tak codziennie wystawiam ich cierpliwość na próbę. |
| | | Elmo Björkson Umiejętności bojowe : IV Skąd : Kiruna, Szwecja Wiek : 24 lata Jestem : neutralny Czystość krwi : czysta Status majątkowy : przeciętny Zawód : naczelny pechowiec
| Temat: Re: Salon Pią Kwi 03, 2015 11:22 pm | |
| Zajebią mnie wszyscy jak jeden mąż przysięgam jak tu stoję dostanę w pysk że się nie pozbieram. Nawet specjalnie się uchylać nie będę bo i zasłużyłem sobie i chuj bo tego się nazbierało tyle naraz że Odynie zastanawiam się dlaczego na mnie to spada wszystko, spada jak worek z gównem ciężko, jak Magrit teraz spada na schodek przed Bono drzwiami z takim dźwiękiem głuchym i nic mnie jej jęki nie obchodzą, szmata sobie zasłużyła, żryj to za moje błędy, których nie popełniłem, może trochę, może małe, ale nie na taką skalę, żeby mi się w życiu wszystko pierdoliło, obiecałem, to się nie uchylę, ale jakby to były jakieś lekkie szturchnięcia to byłbym bardzo zadowolony, bo duże ciosy w twarz i jaja to nie odpuszczę, przecież oddam i tylko więcej sobie kłopotów narobię, bo kobiet się nie bije, już widzę, jaką by ze mnie mątwę zrobił Hal gdybym buzię jego lali obił, ale to w obronie własnej, bo jeśli wyliczać mogę to wiem, że Sierra i Halbjorn i Pingwin i Lojsza nawet i Vincent Peterson i Lejka gdyby mnie teraz widziała to by wszyscy oni ustawili by się w kolejce z transparentem zajebaćelmo group. Nawet Magrit gdyby umiała to jestem pewny, że te swoje wątłe piąstki by uniosła a masz pokrako biała, oprawco ty, a masz. Jestem w takiej czarnej dupie, że robię jedyną rzecz, jaką każdy rozsądny człowiek by zrobił na moim miejscu. Wyciągam fajkę. Wkurwia mnie świat. Wkurwia mnie ta laska leżąca tutaj na ziemi, wkurwia mnie Sierra, nie ufam jej, niby piękna dziewczyna, niby serce wielkie przecież widać to w jej oczach, tych źrenicach ogromnych bez dna, a z drugiej strony jej nie ufam jak jasny szlag, Odynie jak ja jej nie ufam i przecież Hal to wie, przecież przeczytał wszystko ze mnie jak z dziecięcego kajetu, mnie się te jej liczby nie podobają, jej czas jest dziwny, chaotycznie, niesynchronizowany, przerywany, ja jego skali nie rozumiem, ja! Ja! Do jasnej cholery kim ona jest, żeby mi tak wątki mieszać, na pewno nie tym, za kogo się (nie?) podaje, ale nie moja sprawa, ja mam swoich za dużo, Hala wybór, to on się z nią hajta, swoją drogą bardzo głupia decyzja, serdecznie nie popieram, ale co zrobić, kiedy Hal też mnie wkurwia. Popierdala taki, zakochany, każda cyferka wokół niego aż drży, rzygać mi się chce, bo to próbuje schować przecież chodzi z tym ryjem papierowym nieruszonym wszędzie, zbiera te swoje myśli jak pająk, wielki, brzydki pająk, prawie żonaty pająk, niech mnie piorun jak to brzmi idiotycznie, ja sobie w ogóle ich nie wyobrażam, na cholerę ludzie w dzisiejszych czasach biorą ślub? Wkurwia mnie to. Lemon mnie wkurwia. Głównie dlatego, że jej nie ma i nie wiem gdzie i mnie ta niewiedza irytuje strasznie, bo gdybym wiedział, to pół biedy, mógłbym z czystym sumieniem ją olać i nie wyciągnąć ręki gdyby pomocy potrzebowała, ale suka się urwała z łańcucha, to mnie doprowadza do szału, przysięgam, jak się kiedyś pojawi pod moimi drzwiami, to tak ją zleję, że jej skóra z pleców całymi płatami będzie schodzić i wszystkie włosy jej powyrywam, ale najpierw czerep ugotuję, żeby się mała dziwka nauczyła, że ode mnie się tak łatwo nie ucieka. I Lejka następna. Też mnie wkurwia. Wpuszcza mnie w ten swój ciążowy świat, zmusza pierdoloną obecnością, żebym przejrzał o płodach książeczki, łóżeczka szukał, planował przemeblowanie loftu, życie swoje dla niej zmieniał i co? Spierdala z mojego życia razem ze swoim brzuchem a i tak wiem, że papiery wypełni prawidłowo, bo taka z niej pedantka. Imię matki : Lululeica. Imię ojca : Pierdolony Anzelmo. Nie myśl sobie, że będę cię szukał, swoje ci wyznałem wiesz, swoje pokazałem, rzucić to wszystko w cholerę chciałem, siebie, ciebie chciałem no i chuj no i cześć, zamiast tego dostałem burę od Mistrza i zasraną Magrit. Mistrz mnie wkurwia. Lojsza mnie wkurwia. Tak ją wychwalam, reklamuję idiotkę, że mimo wątpliwej elokwencji to zajebista jest w ogień i dla Sabatu będzie bella fantastica wow, a cipa sobie wyjeżdża z Vincentem Petersonem do Madziarlandu zostawiając mi płonącą wiadomość, zachciało jej się romansu, kiedy ja sobie krwi dla niej parułem, Odynie, jaki mnie wkurw ogarnął wtedy, tylko ty wiesz. - Stul pysk. - Zwracam się do Magrit, robalu pieprzony, będziesz mi tok myślowy przerywała? Wkurwiam się bardziej tylko, że tlen na nią zmarnowałem przy tych dwóch słowach. Kurwa, nie zadzwoniłem do drzwi. Dzwonię. Jak bardzo jestem w dupie, skoro przy tylu możliwościach, schowanie tego robactwa u Sierry Leone wydało mi się najlepszą opcją? Odpowiedź jest zadziwiająco prosta : bardzo głęboko w dupie. Liczę na to, że ją rozczuli jakoś i schowa i się tym zajmie, bo ja za cholerę nie mam gdzie i dopóki kilku spraw nie rozwiążę, to Magrit będzie musiała poczekać, a nie mogę jej na dzień dobry wrzucić do próżni, bo się Mistrz zorientuje i mnie wywali na zbity pysk na bruk, a ja sobie na to nie zasłużyłem, jeszcze nie, za dużo rzeczy dobrych odpierdalem i mi się moje grzechy równoważą. W sensie po połowie nie, co napruję to zszyję i aloha. - No serwus. - Mówię jak mi drzwi w końcu otwiera i ja pierdolę, albo laska piec ciast nie potrafi, albo jej w czymś grubszym przeszkodziłem i mi się sama odpowiedź nasuwa, kiedy do mnie Halowy czas dociera, także tego, jestem bardziej w dupie niż myślałem, bo, no nie wiem, ja na ich miejscu będąc takim gołąbkiem śmietaną umorusanym z moją ukochaną to bym się wkurwił poważnie nie, gdyby mi przerwał typ z bosą wariatką. Także co to ja chciałem… Aha, już wiem. Jestem w dupie.
|
| | | Magrit Alfestråle Umiejętności bojowe : III Skąd : Kornsjø, Norwegia Wiek : 30 lat Jestem : neutralny Czystość krwi : czysta Status majątkowy : majętny Zawód : zielarka
| Temat: Re: Salon Pią Maj 01, 2015 1:28 pm | |
| Nie śmiem się ruszyć obserwując kątem oka strużkę dymu unoszącą się z ust mojego oprawcy twoja twarz wciąż wydaje mi się tak znajoma i podświadomie doskonale zdaję sobie sprawę że nie powinnam łączyć z nią żadnych miłych wspomnień nadal czuję na ciele skutki upadku gdy tak po prostu porzuciłeś mnie u progu świerzbią mnie dłonie palce chciałyby powędrować w stronę punktów pulsującego bólu czuję obolały łokieć wbijający się w równie obolały bok pozostała ze mnie tylko kupka nieszczęścia znowu nie wiem znowu zadaję sobie pytanie w jaki sposób się tu znalazłam nie nadążam za tą ciągłą zmianą obrazów najpierw ciepłe ramiona Eliasza gdy tulił mnie do swego serca potem napierające na mnie ze wszystkich stron odgłosy rozwrzeszczanej ulicy a teraz to odważyłam się podnieść oprzeć plecy o framugę drzwi nie drga mi żaden mięsień nie wykrzywiam w rozpaczy ust bo mam wrażenie że jeden ruch i starłbyś ten nieszczęśliwy grymas z mojej twarzy muszą zachować zimną krew ale przecież nigdy nie byłam w tym najlepsza zazwyczaj wpadałam w popłoch zaczynałam krzyczeć ale nie dzisiaj teraz nie mogę sobie na to pozwolić muszę być spokojna Eliaszu gdzie jesteś pomóż mi weź mnie stąd na zawsze dlaczego mam wrażenie że próżnia znowu miast się oddalać napiera na mnie ze zdwojoną szybkością ale mylisz się Magrit mylisz się przecież gdyby tak było już dawno znowu byś się w niej znalazła źle łączysz fakty każda nieznajoma twarz równa się dla ciebie niebezpieczeństwu dlatego chciałabyś dzisiaj tylko jego oglądać nie tylko dzisiaj już na zawsze mieć tylko jego oczy jego usta jego kości policzkowe jego skronie jego nozdrza przed swymi oczami. - Wypuście mnie. - Tak jakbym wierzyła, że wraz z otwarciem drzwi w progu ukaże się mój synonim ratunku ale znowu nie kojarzę tej twarzy tych bladych ust co chcecie ze mną zrobić zostawcie mnie chcę uciec sprawić abyście zniknęli odwrócę się na pięcie i już na zawsze stracę was z oczu tak naprawdę byłoby najprościej ale nie mam siły nie mam siły nawet nie będę otwierać buzi aby zacząć was błagać co ze mną zrobicie? |
| | | S. L. Venäläinen Umiejętności bojowe : IV Skąd : Oslo, Norwegia Wiek : 21 lat Jestem : neutralny Czystość krwi : nieznana Status majątkowy : bogaty Zawód : Bono
| Temat: Re: Salon Sob Cze 20, 2015 9:29 pm | |
| Hej. Mój drogi. Oderwij czasem wzrok od podłogi, od sufitu, ode mnie też. Patrz kiedy ja patrzę, kiedy nie widzę, tylko zerkaj. Jak dziwnie mija nam ten czas. Jak dziwnie inaczej płynął tam, lub jeszcze wcześniej, kiedy chodziliśmy zakochani, a jak zupełnie inaczej płynie teraz. O ile lepiej znaliśmy się wtedy niż tutaj, dziś. Pada deszcz. Zaczyna boleć mnie kręgosłup od tej pół leżącej pozycji. Tyle czasu a ja dalej bez celu mnę poduszkę, patrząc na ciebie, chociaż trochę za tobą, trochę w przeszłość, która jest taka sucha, taka wiotka. Zmierzcha, choć nie towarzyszą nam te piękne, romantyczne barwy. Wszystko jest ciemne, chłodne, jak obrączka na moim palcu, zimna jak lód, jak nasze serca. Co się nam stało? Hal, ukochany, nie przerywaj tego spojrzenia teraz. Wiesz o co pytam. Wiesz też, że jednocześnie chcę i nie znać odpowiedź. Wiem, że ty też. I wiem także, że nigdy się nie dowiemy. Puszczam poduszkę, odkładam ją na bok, wstaję z kanapy, nie spuszczając z ciebie wzroku ściągam z siebie wszystko. Sukienkę, pończochy, bieliznę, wspomnienia, emocje. Wszystko. Kładę swoje i tak już zmarznięte ciało obok twojego. Powinnam chcieć na powrót korzystać z wszystkich luksusów, jakie oferuje mi ta willa. Rozpalić w kominku, ogrzać się w jego blasku, odzyskać poprzednią wagę ciała. Pamiętam jej słowa, zanim odebrałam jej głos, zanim uciekła rozbijając całą szopkę, którą stworzyła, jak kartonowe pudełko. Myślę, że to głównie jej wina. Jej działań, jej knuć. Wolę nie dopuszczać do siebie innych myśli. Wolę nie uznawać tego, że miała rację. Ze to ja. To wszystko ja. A raczej osoba, którą naprawdę jestem. Jakby odkryła to długo przede mną. Jakby wiedzała, czego się po mnie spodziewać, co może mnie czekać. Chcę ci zadać pytanie, ale nie wiem czy mogę. Obserwuję więc tylko salon, kiedy moja głowa unosi się w górę i w dół zgodnie z ruchem twojej klatki piersiowej. Co my sobie zrobiliśmy, Hal? Co ona nam zrobiła? |
| | | Halbjorn Venäläinen Umiejętności bojowe : IV Skąd : Helsinki, Finlandia Wiek : 31 lat Jestem : za Sabatem Czystość krwi : czysta Status majątkowy : bogaty Zawód : wytwórca myślodsiewni
| Temat: Re: Salon Wto Cze 23, 2015 4:42 pm | |
| Znam to spojrzenie. Znam każde słowo kryjące się za nim. Każdą literę. Nie opuszczają mnie od dnia jej ucieczki, od kolejnego przewrotu naszego świata, od jeszcze jednej, bezczelnie rozpętanej rewolucji. Znam je, jakby były bliznami po wypalonych znamionach. Co dzień przebierając w myślach, jak ślepiec szukając po omacku wskazówek, trafiam nieustannie na cztery palące słowa. Co. Się. Nam. Stało. Co się nam stało? Co, Sierro? Mylisz się, nie chcę wiedzieć. Wiedza to przekleństwo. Dlatego nie słuchałem, gdy mówiła, że nie jesteś tą, za którą się podajesz. Że przyniesiesz jedynie więcej nieszczęścia. Że zniszczysz wszystko i wszystkich. Nie słuchałem, bo to nie ma znaczenia. Nie obchodzi mnie przeszłość, odcinam się od niej na każdym kroku; na każdym kroku zamykam niechciane myśli, przegniłe wspomnienia w szklanych, niewielkich fiolkach, chowając je w miejscach, do których nie zaglądać będzie nikt, do których samemu sobie zabraniam wchodzić. Nie obchodziło mnie, co było przed tym wieczorem, co działo się przed Islandią, przed każdym następnym dniem, który niósł więcej ciebie, mniej zaś tej niejasnej pustki. Nie obchodzi mnie to również teraz. Przeszłość zostawmy historykom. Przyszłość marzycielom. Dla nas przeznaczona jest teraźniejszość, coraz ciężej upływający czas, męczące spojrzenia, uciążliwa, dzwoniąca w uszach cisza. To wszystko jest dla nas, to sami sobie budujemy. Sami możemy też to zniszczyć, rozłożyć na fragmenty, by zbudować swoją rzeczywistość od podstaw, od nowa. Wyjdźmy gdzieś, wyjedźmy, zostawmy za sobą te kawałeczki metalu, które jedynie wszystkim innym przypominać mają o tym, że sobie tylko oddani jesteśmy. Zostawmy ten symbol zniewolenia; ściągnij go razem z ubraniem, ze zmęczeniem, z niepewnością, ściągnij i zapomnij na dzień, dwa, tydzień. Niech przykryje go cienka warstwa kurzu, niech posłuży za zabawkę dla Felu, niech zostanie ekstrawagancką ozdobą. Spójrz tylko, jak łatwo zsunąć ją z twojego palca, jak prosto zgubić podczas wykonywania najzwyczajniejszych zadań. E-e! Nie dostaniesz jej dziś, kochana. Nie potrzeba ci dzisiaj dodatkowych zmartwień. Chowam twoją obrączkę do kieszeni spodni, drugą ręką przytrzymując cię, byś nie próbowała mi jej zabierać. Teraz możesz mówić, możesz pytać, wyartykułować swoje wątpliwości, swoją złość, ekstazę, cokolwiek, co trzyma cię za gardło. Zaczesując ci kosmyk włosów za ucho, powieki przymykam na dłużej niż mrugnięcie. Mów. |
| | | S. L. Venäläinen Umiejętności bojowe : IV Skąd : Oslo, Norwegia Wiek : 21 lat Jestem : neutralny Czystość krwi : nieznana Status majątkowy : bogaty Zawód : Bono
| Temat: Re: Salon Wto Lip 07, 2015 10:24 pm | |
| Mój drogi. Przytulam się do ciebie, ściskam, wodzę dłonią po ramionach, po klatce piersiowej, patrząc na jeden punkt na ścianie. - Wyrwałam jej głos, prosto z gardła, szarpnęłam, pozbywając się każdego z włókien. Dlatego uciekła bez słowa. - Mówię spokojnie. Nie powiedziałam ci tego. Nie powiedziałam wtedy, nie ujawniłam, kiedy minął już jakiś czas, krótki, ale jednak. Permanentnie pozbawiłam twoją siostrę mowy. Z początku chciałam zniszczyć go doszczętnie, aby nigdy nie miała możliwości odzyskania go, aby nikt nigdy więcej go nie usłyszał, ale potem postanowiłam go zachować. Nigdy nie wiadomo kiedy może się przydać. - Zagrajmy. - Zagrajmy w grę. Ale najpierw rozbiorę cię, tak, jak wtedy. Zawiążę na oczach wstęgę z sukienki. Na supeł, obdarowując przy tym twój kark drobnymi pocałunkami. Chodź, prowadzę cię za dłonie, pod okna, na ten ogromny, biały dywan, tu dużo jest dla nas przestrzeni, w sam raz dla gry, którą wymyśliłam, dla ciebie i dla mnie. Ale zanim wyjaśnię ci zasady i sprowadzę wszystkie rekwizyty pozwól, że zajmę się tobą, kiedy tylko ściągnę z ciebie wszystko, możesz zrobić ze mną co tylko chcesz, teraz, póki jeszcze jesteśmy ze sobą, póki jesteśmy prawnie jednością, wierz mi mój drogi, z każdą zmianą naszego statusu związku i nastawienia do siebie będziemy sobie inaczej smakować. Och, zawsze dobrze, ale nigdy nie tak samo. A ja ciekawa jestem ciebie w każdej sytuacji, obojętnie czy oddalasz się, czy zbliżasz, obojętnie, jak dużo zabierasz sobie mnie dla siebie, a ile tylko omijasz, łechtając moje myśli. Nasza rzeczywistość jest inna każdego dnia, pozwolę sobie nawet posunąć się dalej i stwierdzić, że zmienia się co godzinę. Wraz ze zmienionym rytmem bicia serca, podmuchem chłodu, nogą, przeniesioną z kanapy na podłogę, spojrzeniem z prawej strony na lewą, wszystko to zmienia się, jak ucięte ujęcia. Jeśli chcesz ze mną uciec, właśnie teraz jest na to czas. Całe twoje odzienie ląduje poza granicami dywanu, to będzie nasz obszar działania, jeszcze tego nie wiesz, ale jeśli choć skrawkiem ciała wydostaniesz się poza niego, ukażę cię. Tymczasem ściągam ci opaskę. Złodzieju wspomnień, wróć ze mną do źródła.
Nie, zostań, uspokój oddech, twoje ciało dobrze współgra z bielą dywanu. Poza tym nawet nie wiesz, czego miałbyś szukać. Ja wszystko przyniosę. Wszystko przygotuję. Nie muszę krzątać się długo, znam to mieszkanie, a plan opracował się w mojej głowie zaskakująco szybko. Wracając układam to wszystko w owal na dywanie, klękając w końcu w samym środku kształtu, obok ciebie. Przykładna żona u boku męża. - 154 fiolki. Eliksiry halucynogenne, najgłębiej schowane wspomnienia, wywary powodujące krótkotrwałe urazy fizyczne, antidota, trucizny i veritaserum. - A to wszystko do naszej dyspozycji. Nie mamy nic do stracenia, kiedy jednocześnie mamy wszystko i nic sobie do zaoferowanie, kochanie, po tym już nic nie będzie takie samo, ale nie przeszkadza mi to. Nie, wręcz przeciwnie, nie masz pojęcia, jak bardzo tego pragnę. Zasady są bardzo proste. - Zawartość wylosowanej buteleczki dzielimy na pół. - To nie jest gra, w której ryzykujemy samotnie. Pamiętaj mój drogi, że wciąż jesteśmy jednością. Kładę różdżkę na podłogę. Za każdym zakręceniem wskazana przez nią fiolka podświetli się bladym blaskiem. Wskazuję dłonią byś zaczął, ale zanim to zrobisz całuję cię jeszcze. Pożegnalnie. Bo żadne z nas nie wie, z jakim etapem się pożegnamy. Splećmy dłonie. Teraz, możemy zaczynać. |
| | | Halbjorn Venäläinen Umiejętności bojowe : IV Skąd : Helsinki, Finlandia Wiek : 31 lat Jestem : za Sabatem Czystość krwi : czysta Status majątkowy : bogaty Zawód : wytwórca myślodsiewni
| Temat: Re: Salon Sro Lip 08, 2015 8:28 pm | |
| Nie zaskakują mnie twoje słowa. Nie dziwię się im, chyba odrobinę właśnie tego się spodziewałem. Może niekoniecznie w takiej formie, może niekoniecznie dokładnie tego, jednak uświadamiam sobie, że podświadomie musiałem zdawać sobie sprawę z tego, iż to ty ostatnia widziałaś ją przed jej wyjazdem z Norwegii. Ze Skandynawii. Zniknięciem z naszego świata. Cieszę się, jednocześnie ci zazdroszcząc. Żegnając się ze mną, zostawiłaby po sobie jedynie ruiny gett, na widok których każdy zastanawiałby się, czym są. Po co je zbudowano. Dla kogo. Nie zostałaby po niej nawet pamięć. Zabrałbym jej nie tylko głos – straciłaby wszystko. Wszystko, czym była, co stworzyła, co po sobie zostawiła. Przestałaby istnieć w pamięci najmniej nawet znaczącego mugola. Zostałoby po niej mniej niż po nim. Jak on miał na imię? Arthur? Wybacz, to nieistotne. Tutaj nieważna jest twoja przeszłość. Tu, sama o tym zadecydowałaś, możesz być kim chcesz. Właściwie korzystasz z nadanego sobie prawa. Z przywileju, na który sam dałem się skusić, ciekawym będąc kim się staniesz, obok kogo obudzę się rano, kogo spotkam wróciwszy z pracy, z kim będę chciał wyjść wykraść królewskie insygnia, kto przyrządzi mi śniadanie. Nie dziwią mnie twoje słowa, ani chęć gry, ni to, co zaczynasz robić. Wszystko powoli zmierzało do tego punktu, wiesz? Na pewno. Wyczuwałem to w twoich niespokojnych myślach, w tworzonych w umyśle murach, w niebezpieczeństwie i wyzwaniu czających się w oczach, w coraz pikantniejszych daniach. Nawet do herbaty zaczęłaś dodawać chili. Nie mówiłem nic, nie protestowałem. Nie zrobiłbym nic, choćbyś zaczęła truć mnie arszenikiem, gdyby tylko to miało sprawić ci przyjemność. To chore. Równie chore jest to, że, chociaż widząc, co się dzieje, wciąż daję ci sobą kierować. Jakby nudziło mnie wszystko wokół, jakby nie liczyło się, czy rano wstanę o piątej czy cztery godziny później, jakby niebo mogło zamienić się miejscami z oceanem. Nie ma znaczenia, jak mocno zaciśniesz mi na oczach opaskę, jak długo zdejmować będziesz ze mnie ubranie, ile pocałunków złożysz na karku, jak bardzo dotykiem podrażnisz skórę. Gdybyś mogła widzieć ją moimi oczami, oglądałabyś odchodzące płatami całe płaty zwęglonych tkanek. Od chwili pierwszego spotkania do teraz nie zostało nic, co można byłoby uratować. Starałaś się, wiem. Lecz było tego za dużo. Wyrzutów, zawiści, wzajemnych oszczerstw. Tam. Wciąż słychać je głośno. Ciągle czuć pod skórą, na jej powierzchni. Przemieszczają się jak korniki. Jeszcze tego nie widzisz, jeszcze nie wiesz, w środku jednak jestem ażurowy. Mówisz, że jest tu veritaserum? Że mamy do dyspozycji trucizny i halucynogenne napary? Czubkami palców badam wierzch każdego z flakoników. Trochę to nieuczciwe, gdybym chciał, mógłbym poznać zawartość ich wszystkich bez otwierania żadnego z nich. Nie robię tego. Uśmiecham się mefistofelicznie. - Dobrze, kochana – odpowiadam jedynie. To droga w jedną stronę. Bez powrotu. Moglibyśmy usunąć antidota, większość z nich zapewne okaże się bezużyteczna, gdy nie zażyje się ich w porę po wypiciu trucizny. To jednak nie przeszkadza mi wcale. Dłoń kładę na różdżce, nie waham się ani chwili, od razu wprawiam ją w ruch, wzrokiem wodząc za jej czubkiem, do momentu aż zatrzymała się, podświetlając jedną z fiolek. Nie puszczając twojej dłoni, podnoszę flakonik na wysokość naszych oczu. Mętna, przezroczysta ciecz zapraszała do rozpoczęcia maratonu przez piekło. Zwilżam wargi, zlizując z nich smak twoich ust. Buteleczka została otworzona, a gorzko-słony smak przesłonił wszystko. Proszę, reszta dla ciebie, Sierro. Zacznijmy… Wyrywam swoją dłoń z czegoś, co chwilę wcześniej było twoją ręką. Rozpadamy się. |
| | | S. L. Venäläinen Umiejętności bojowe : IV Skąd : Oslo, Norwegia Wiek : 21 lat Jestem : neutralny Czystość krwi : nieznana Status majątkowy : bogaty Zawód : Bono
| Temat: Re: Salon Czw Lip 09, 2015 2:03 pm | |
| Ufam ci przecież jako mojemu Halbjornowi, nie ufam ci jako człowiekowi jednak, powinieneś stosować tą samą zasadę wobec mnie i wiem, że to robisz. Dlatego wiem, że nie będziesz zaglądał to żadnej z fiolek przede mną. Ze zagramy uczciwie. W bardzo nieuczciwą grę. Rozpoznaję fiolkę, jej barwę, choć różni się od wielu innych eliksirów jedynie szczegółami. W mętnej cieczy raz na jakiś czasz można ujrzeć prześwit iryzacji. Od tego zaczyna się też moja podróż, wpadam w ogromną, bezkresną tęczową kałużę cuchnącą jak ciężki alkohol. Pochłania mnie, coraz głębiej i głębiej, zalewa mi usta, dostaje się do płuc, ciecz zagęszcza się im bardziej w nią brnę, po chwili jawnie krępując swoimi oleistymi mackami strategiczne punkty na moim ciele. Duszę się. Nie mogę na to pozwolić. Wyrywam się z gęstych objęć, szarpię, wbijam w nie paznokcie, ale z początku moje palce tylko przenikają przez macki, z czasem jednak ulegają im bardziej jestem zdeterminowana, tym bardziej one ustępują. Na moje nieszczęście, zawahałam się, na jedną, jedyną sekundę, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie krępuje mnie zwykły brudno kolorowy ocean. Dopiero po chwili widzę, że macki to dłonie, ręce należące do ludzi, których z pozoru nie znam. Ale przecież wiem kim są. Widywałam ich każdego dnia w kolejce do cegielni. Dławię się, ale tak panicznie się boję, że zobaczę wśród nich ciebie, ostatkiem sił wyrywam się więc, starając wypłynąć na powierzchnię. Kiedy mi się to udaje próbuję desperacko złapać oddech, ale nie mogę na to przeznaczyć tyle czasu, ile bym chciała, bo nieopodal widzę małą kamienistą wysepkę i przywiązane do niej nagie ciało. Mrużę powieki, próbując dostrzec, kim jest mężczyzna, ale nie widzę jego twarzy, wzrok ciągle jeszcze rozmazuje mi się od nadmiaru wody. Znowu nie mogę dostać od losu odrobiny więcej czasu, bo z lewej strony nadlatuje ogromny orzeł, lądując na skale i zaczynając dziobać brzuch człowieka. Już wszystko rozumiem. Mit o Prometeuszu, jak przez mgłę pamiętam głos Glindy, czytającą mi właśnie ten fragment, podczas leniwego popołudnia. Podpływam czym prędzej, woda jest spokojna, choć zaczyna jej powierzchnią targać wiatr. Wskakuję na wysepkę, okazuje się, że kamienie nie są gładkie i wyrzeźbione przez atmosferę, to ostre, wcale nie takie drobne szpikulce, wbijają mi się w stopy raniąc je, przemykam szybko, sycząc z bólu dobiegam do orła i mężczyzny. Mężczyzna nie ma twarzy, ale nie zwracam na to uwagi, to mógłby być każdy, odganiam więc ogromnego ptaka, mam tą przewagę, nie zwierzę nie zwraca się ku mnie, próbując wciąż wykonać swoje zadanie. Nie daję rady, jest silniejszy, kiedy już mi się wydaje, że przegoniłam go w końcu, orientuję się, że to nie z mojego powodu. Orzeł wykonał już swoje zadanie. Ogromny, zakrwawiony otwór w brzuchu ukazuje mi swoje wnętrze jak makabryczny koszyczek wielkanocny, zamiast żywności jednak są fiolki. Podłużne, znajome fiolki. Sięgam dłonią zanurzając ją w cuchnącej, oślizgłej dziurze, starając się je wyłapać. Sięgam drugą, napełniając fiolkami dłonie i podnoszę w górę, nie mogę jednak się im przyjrzeć, choć i tak wiem co byłoby napisane na koreczkach, w tym świecie czas nie jest moim sprzymierzeńcem, bo mężczyzna wykorzystuje moją chwilę nieuwagi, wyciąga rękę do moich dłoni, do fiolek, a kiedy podnoszę na niego wzrok, mam tylko ułamek sekundy, by zobaczyć twarz, nim jego pięść wyląduje na środku mojej twarzy. Upadam na kamienne ostrza i czuję gorąc na nosie. - Nie są twoje! Tak jak i to ciało! Oddaj mi je! - Unoszę dłoń do warg, choć nie muszę, już na ich powierzchni czuję żelazny posmak. Unoszę się na łokciach i spluwam, spoglądając na mężczyznę. Ty. Parszywy. Gadzie. Podnoszę się obolała. -Gadzie? Dobrze znasz moje imię. Nadałaś mi je. Tak jak życie, a potem odebrałaś. - Doprawdy, prawie chce mi się śmiać. Nie wiem jakim cudem w alternatywnym życiu mogłabym być z nim spokrewniona. To furiat. A ja jestem spokojna. Proszę, królu dramatu, wykrzycz się. Ja ci życia nie dałam, nie odebrałam ci go również, sam postanowiłeś mi je ofiarować. - Będzie wiedział, co zrobiłaś! Myślisz, że się nie dowie? Wszystko zrobię, wszystko, żeby prawda wyszła na jaw, ciągle tu będę, nie pozbędziesz się mnie, żyj sobie jak chcesz, bądź sobie żoną, otwórz sobie zakład krawiecki, co tylko chcesz, jedź na wycieczkę, cokolwiek zrobisz ja będę to robił z tobą. - Jesteś pierdolnięty. - Mruczę tylko, dłonią ścierając z twarzy nadmiar krwi. - JA jestem? Chyba masz NAS na myśli? - Nie ma nas, nie znam cię, nigdy nie znałam i nie mam zamiaru pokutować teraz za twoje błędne decyzje. - Jak się stąd wydostać? Dyszy ciężko stojąc na skale, do której jeszcze niedawno był przywiązany. Jasne, że jest do mnie podobny. Lub ja do niego? Pogubiłam się w tym, kto jest potencjalnie czyim dzieckiem / dziełem. To nie istotne. Nie jesteśmy spokrewnieni w taki sposób, w jaki mu się wydaje. Tak długo wiercę w nim te informacje spojrzeniem, że chyba w końcu do niego dociera. Nie jesteś moją matką. Nie. Nie jestem. Tak Arthurze, popełniłeś błąd, powinieneś był wiedzieć w jakim wieku ona cię urodziła, a skoro nie mamy ze sobą nic wspólnego, ja nie jestem ci nic winna. Nie jest mi go nawet żal, kiedy tak stoi, ze swoją miną, po raz kolejny zapewne w życiu uświadamiając sobie, jak bardzo się pomylił, wina tkwi tylko po jego stronie, tylko. Ale wiem, że wróci, widzę to w nim już teraz, widzę, nawet w tej sekundzie, kiedy rozpada się jakby za długo utrzymywał ludzką formę, wpada do oleistej cieczy, wraz z wysepką, woda obniża swój poziom, jest coraz jaśniej i jaśniej i za którymś moim mrugnięciem jestem po prostu przy tobie, w naszym salonie, choć wygląda nieco inaczej, nie zwracam na to uwagi, dopóki ściskam twoje dłonie, dopóki jesteś obok, mogę umierać razem z tobą.
(tak, nie żyją)
|
| | | Elmo Björkson Umiejętności bojowe : IV Skąd : Kiruna, Szwecja Wiek : 24 lata Jestem : neutralny Czystość krwi : czysta Status majątkowy : przeciętny Zawód : naczelny pechowiec
| Temat: Re: Salon Sro Sie 26, 2015 12:01 am | |
| Najdziwniejsze uczucie, jak czarne, gładkie rękawiczki nakładane powoli na dłonie, tak ogarnia mnie to wszystko miękko, zamykając powieki, pozwalając mi tonąć w otchłani bezkresnej i najmilszej mi jednocześnie, choć tak być nie powinno, nie pamiętam, by kiedykolwiek wcześniej była mi tak bliska. Albo by była w ogóle. Jestem już zapętlony, z każdej strony widzę siebie, z każdej strony widzę ją, nie jestem w stanie policzyć palców na swojej dłoni, kotary z cyfr zasłaniają mi widok, osiadają mi się na płucach, kaleczą mi podniebienie ostrymi kątami. Ale nie tu. Tutaj panuje idealna temperatura, ciemność, oświetlana wątłą, przyjemną lampą, której nie widzę. Fioletowa czerń, trochę już sprana, zatapiam się w niej, zasypiam, przykrywa mnie sobą jak kołdrą, przykrywa kolejnymi, ciepłymi warstwami, a mnie to nie przeszkadza, bo nie oddycham, tylko zasypiam słodko, dopóki nie czuję już przy stopach tej miękkiej faktury i po chwili, po chwili?, po wielu godzinach, które minęły w mgnieniu oka, pozbywam się tego całunu, wirując teraz w przestrzeni jasnej, składającej się z pionowych promieni. Nie oślepiają mnie, to nie ten rodzaj światła. Są bardzo przytłumione. Bardzo. Dlatego, że to wszystko tylko myśli, wspomnienia, głosy i włosy. Wszystko i aż. W końcu wyciągam dłoń i pchnięciem otwieram drzwi, wychodząc do własnego loftu sprzed kilku miesięcy. Raptem pięciu. Niecałych. Podchodzę do lodówki, wyjmując z niej ogromną butelkę z wodą i przechodząc przez pokój stawiam ją przy muszli klozetowej, z której wyjmuję swoją własną, białą, śćpaną głowę. Nie czuję się dziwnie. Nie, dopóki tutaj jestem. Takie sytuacje przecież zdarzały mi się często. Ale sprawa, z którą się tutaj zjawiłem jest pierwszą taką w historii moich podróży. Nie mam po co zwlekać. Podjąłem decyzję. Czuję, jak w środku zaczynam powoli drżeć, gdy zjawiam się przed drzwiami Wdowiej Willi. Może powinienem był udać się bezpośrednio do sklepu? Nie wiem dlaczego, chyba w masochistycznym odruchu chciałem ich po prostu zobaczyć razem, w zwyczajnej sytuacji, jeszcze raz rzucić okiem, jak sobie radzili z narzeczeństwem, jaką byli parą. Czuję się, jakbym wcale nie mógł stosować z nimi interakcji, jakbym wszedł w czyjeś wspomnienia i to ja stał się duchem, echem, nie oni. To najdziwniejsza i najbardziej przerażająca rzecz, na jaką się w życiu zdecydowałem. A robiłem przecież naprawdę wiele. Czemu mam wrażenie, że wszystko powinno się odbywać w zwolnionym tempie? To nie film, do cholery. To ja, mieszający prawdziwie w przeszłości. Dla Sierry i Hala nie będzie to już miało żadnego znaczenia, dla mnie ogromne. Wyciągam rękę i naciskam dzwonek, mając jednocześnie nadzieję, że będą w domu, oraz, że nie będzie ich tam. Ale wiem, że są. Słyszę jej głos. Jak gdyby nigdy nic. Hal, ktoś przyszedł. Chyba na chwilę umarłem.
|
| | | Halbjorn Venäläinen Umiejętności bojowe : IV Skąd : Helsinki, Finlandia Wiek : 31 lat Jestem : za Sabatem Czystość krwi : czysta Status majątkowy : bogaty Zawód : wytwórca myślodsiewni
| Temat: Re: Salon Sro Sie 26, 2015 11:49 am | |
| Kolejny leniwy dzień. Chyba wtorek, nie jestem pewny. To nie tak, że czas stał się dla mnie problemem, po prostu nie ma już teraz znaczenia, która jest godzina, co to za pora roku, jaki to rok w ogóle. Nie wiem, czy tak wygląda szczęśliwe życie. Czy to jest to, co niektórzy nazywają spełnieniem, bo przecież ciągle odnoszę wrażenie, że w dostatku, jaki sobą zapewnia mi Sierra, nieustannie czegoś mi brak, że jestem niekompletny, jakby ktoś dawno temu wyrwał, zabrał mi coś, bez czego oddychanie, chociaż możliwe, nie przychodzi tak swobodnie, jak wszystkim innym. Ale ty nie jesteś wszystkimi innymi, Halbjornie, szepcą mi do ucha głosy – jej głos, głos mnie samego sprzed kilkunastu lat, głos matki, głos, który znam, a którego nie potrafię przypisać do niczyjej twarzy. Więc i to przestaje mieć w końcu znaczenie, to po prostu następne z rzędu, ospałe popołudnie, podczas którego z pełną konsekwencją mogę robić nic. Trącać stopą koci ogon, którym Felu próbuje mnie przegonić; układać puzzle z widokiem na… Właściwie nie całkiem wiem, co to za miejsce. Przypomina mi zapomniane przez świat zakątki, które nieraz mijaliśmy z Maią, przeprawiając się Amazonką. Drobne elementy wirują wokół ułożonych fragmentów, lecz ciągle coś wydaje się być niewłaściwe, wciskane na siłę. To nigdy nie była rozrywka dla mnie. Dziesiątki, setki podobnych sobie kolorystycznie kosteczek, w ostateczności mających stworzyć coś, co będzie miało konkretny kształt, co będzie wyglądało. Nie potrafię przywyknąć do chaosu, zbyt krótko goszczę go w swoim życiu. Hal, ktoś przyszedł. Dziękuję, kochanie, że mi powiedziałaś. Przez to nieoczekiwanie, przeciągłe dzwonienie w uszach mogłem nie usłyszeć. W końcu na niektóre rzeczy jestem głuchy, jak Elmo, prawda? Przecież kto z kim przestaje, takim się staje. Podnoszę się, a kilka puzzli opada na dywan, kiedy wymijam skrzętnie tworzony obraz i przechodzę dalej, sprawdzić kto przyszedł. Sierra, zbyt zajęta robieniem w kuchni niespodzianki, nie może ruszyć się z miejsca, choć dużo lepiej wychodzi jej witanie niezapowiedzianych gości. Zanim otwieram drzwi, już dociera do mnie przytłumiona wibracja głosu Björksona. Marszczę brwi, stając z nim twarzą w twarz. Może to tylko ten dziwnie upływający czas, ale wydawało mi się, że niespełna dwa dni temu wyraźnie dal do zrozumienia, że więcej nie postawi nogi w willi, dopóki raz na zawsze nie pozbędziemy się kotów. Nie sądziłem, że w ogóle rozważał możliwość, w której coś podobnego mogłoby mieć miejsce. - One nie zdychają z dnia na dzień, Elmo – mówię zamiast standardowego powitania. Dopiero po tych słowach dociera do mnie, jak wyglądasz. Że od ostatniego spotkania zmieniłeś się, jakbyś… Jakby minęły tysiąclecia, a ciebie przygniotły doświadczenia minionych lat. Chodź. Powiedz, co się stało. |
| | | S. L. Venäläinen Umiejętności bojowe : IV Skąd : Oslo, Norwegia Wiek : 21 lat Jestem : neutralny Czystość krwi : nieznana Status majątkowy : bogaty Zawód : Bono
| Temat: Re: Salon Sro Sie 26, 2015 12:24 pm | |
| Kolejny leniwy dzień. Środa chyba? Nie jestem pewna. Zerkam na kalendarz przeczepiony do lodówki, który dostałam od Elmo, czas jest najważniejszy. Nie, wtorek jest. Pomyślał o tym, że nie będziemy zwracać uwagi i powiesił nam taki, który podświetla aktualny dzień. Nie wiem po co. Abyśmy odliczali do dnia ślubu? To nawet nie wydaje mi się ważne, jakbyśmy już teraz na zawsze mogli zatopić się w tej słodkiej, kleistej przestrzeni, jaka między nami jest. Jeśli o mnie chodzi mogłabym przecież nie odrywać się od niego wcale. Ale czasem trzeba. Na przykład teraz. W misce po prawej masa na sernik i w mniejszej maliny, w misie po lewej napar halucynogenny, karteczka przyczepiona do wiszącej szafki NIE POMYLIĆ. Nie pomylę, ale chcę utrzymywać choć pozory bycia typową gospodynią domową, one zawsze robią sobie karteczki. Tak przypadkiem widziałam w filmie, jak raz poszliśmy z Halem do kina i Odynie, nigdy więcej. Pewne elementy bycia zwyczajną parą po prostu do nas nie pasują, więc po kinie poszliśmy polować na marzenia, które nigdy się nie spełnią. Byłam zaskoczona, jaką rozległą i nielogiczną wyobraźnię mają niektórzy ludzie. A potem w domu, leżąc leniwie w łóżku uplotłam dla Hala warkocz z głosów tych marzycieli. Brzmiał bardzo pięknie, przepełniony żałością. Dzwonek do drzwi, a ja akurat jedną dłoń mam całą w bitej śmietanie, drugą ubrudzoną czarną masą z trujących jeżyn. - Hal, ktoś przyszedł! - Przecież ja teraz nie otworzę. Raz na jakiś czas to ty możesz się ruszyć i powitać gościa. Nic ci się nie stanie. Mimo wszystko jednak z rękami zgiętymi w łokciach wychodzę z kuchni i uważając, by ani śmietana ani masa nie spadła na podłogę idę w kierunku drzwi. Elmo? Elmo przyszedł? Wyciągam szyję, by spojrzeć znad halowych pleców, w końcu go szturcham lekko łokciem, wciąż pilnując, by nie zostawić na jego swetrze żadnych śladów. No wpuść go! - Witaj Anzelmo, zmieniłeś zdanie? - Kiedy wchodzi widzę w jakim jest stanie, ale nie daję po sobie niczego poznać, choć nie mogę się powstrzymać, by nie rzucić Halbjornowi krótkiego, znaczącego spojrzenia. Co mu się stało? Przecież widzieliśmy się, dwa czy trzy dni temu. Wyglądał jak zawsze, zdrowiej, choć bez wątpienia nadużywał alkoholu i innych rzeczy. A teraz zdaje się być klonem samego siebie, bardzo marną kopią i. Jego głos się zmienił. Nie wspominając o oczach. To twoja działka, Halbjornie. Ja tylko… - Zaparzę herbaty… |
| | | Elmo Björkson Umiejętności bojowe : IV Skąd : Kiruna, Szwecja Wiek : 24 lata Jestem : neutralny Czystość krwi : czysta Status majątkowy : przeciętny Zawód : naczelny pechowiec
| Temat: Re: Salon Sro Sie 26, 2015 10:24 pm | |
| Chyba umarłem bardziej. To zdecydowanie najdziwniejsze doświadczenie, jakie dotychczas miałem okazję przeżyć, a przecież było tego już bardzo dużo. Stoję więc tak, przed nimi, przed drzwiami, patrząc to na jedno, to na drugie, na Sierry dłonie pokryte kontrastującymi ze sobą substancjami, na skarpety Halbjorna, na jego zaczesane włosy, na jej fartuch, który jest ewidentnie jego koszulą, na jej rajstopy w czerwoną kratkę, na idiotę Felu, który nie wiadomo skąd zjawia się na progu. One nie zdychają, tak, koty nie zdychają. Dociera do mnie, że nie wiem, co stało się z kotami państwa Vanalainen, kiedy już ich pochowaliśmy. Czy ktoś się w ogóle o to zatroszczył? Zresztą. Nie będę teraz o tym myślał i tak czuję się już wystarczająco wypompowany. Dobrze. Wchodzę, zamykam za sobą drzwi i po prostu patrzę i są. Zywi. I tacy prawdziwi. Tacy przecież. Z małą kuleczką ropy w kąciku oka, wonią perfum, sztruksowymi spodniami, odgłosem kroków. Sierra zostawia nas a ja obserwuję jak halowa klatka piersiowa unosi się w górę i w dół. I wiem, wiem, że pewnie mnie nie rozumie i ma za idiotę, ale nic nie poradzę na to, bo to chyba, to okrutne, ale nie ma już żadnego znaczenia? Przysięgam to najdziwniejsze i najgorsze co mnie spotkało. Schylam się i ściągam buty, układając je pod ścianą, wiem, że Sierra złoiłaby mi skórę, gdybym pobrudził jej biały dywan. Tak, jakby to miało coś zmienić. Brudny dywan w tej rzeczywistości. Wchodzę w końcu do salonu, siadam powoli na sofie, nie spuszczając spojrzenia z Halbjorna. Jest coś hipnotyzującego w rzeczach, których nie powinniśmy oglądać. Powietrze pachnie tu inaczej, wiesz, kiedy ostatni raz tu byłem, przyszły ostatni, cuchnęło strasznie, a odór waszych gnijących ciał, leżących, o tam, osiadł się na każdej możliwej przestrzeni. Słabo mi. Wstaję więc i idę do kuchni, gdzie krząta się jego narzeczona, wyciągam z szafki szklankę, nalewam sobie wody i wypijam duszkiem całość. Nalewam drugą. Nie wiem, czy ostatnimi czasy przerzuciłem się z alkoholu na wodę ale to chyba bardzo zdrowy ruch. Nie odpowiadam na jej pytania, opierając się o blat, obserwując ze spuszczoną głową jak myje dłonie i wyciera je potem w koszulę, nie mogę nic poradzić, jak tylko wziąć ją w ramiona. Ją mogę. Jego nie. Mimo wszystko, to Halbjorn. Czuję jaka jest ciepła, jak bije jej serce, jej włosy łaskoczą mnie w twarz, a wciąż odrobinę wilgotna dłoń ląduje na mojej głowie, wraz z pytaniem hej, co się stało? Za dużo, Sierro, za dużo. Dlatego tutaj jestem. Puszczam ją w końcu, głównie dlatego, że orientuję się, że musiała stać na palcach, co pewnie w końcu dało o sobie nieprzyjemnie znać. Poprawia mi jeszcze kosmyk włosów, tak, jak zawsze i pyta, jaką chcę herbatę. Taką, jak zawsze. Śliwka z figą. Wychodząc z kuchni widzę jeszcze kątem oka jak wyciąga ten ogromny kubek, w którym sama zawsze pije. Wracam do salonu, siadając znów w tym samym miejscu, niemalże natychmiast wskakuje na mnie kot, ale nie protestuję wcale, chyba jestem mu winny bycie poddupkiem. - Hal… - Co u ciebie? Bez sensu. Z drugiej strony nie mogę podejść do nich jak do maszyn. Zrobić swoje i pójść sobie. Mam tą okazję pobyć z nimi ostatni raz. Pożegnać się? Nie, nie tak to powinno być. Po prostu spędzić czas. Przecież tego mam pod dostatkiem. Zauważam rozsypane puzzle. - Mogę? - Ułożyć z tobą? Z wami? Nie musimy rozmawiać wiesz, możemy milczeć tylko. Tylko obok. |
| | | Halbjorn Venäläinen Umiejętności bojowe : IV Skąd : Helsinki, Finlandia Wiek : 31 lat Jestem : za Sabatem Czystość krwi : czysta Status majątkowy : bogaty Zawód : wytwórca myślodsiewni
| Temat: Re: Salon Czw Sie 27, 2015 10:09 pm | |
| Nie musisz nic mówić, Sierro. Wiem. Widzę. Czuję, że coś jest nie w porządku, choć jeszcze przez chwilę mam nadzieję, że usłyszymy od niego: „Niespodzianka, suki!” i odetchniemy z ulgą, zachwycając się, jak niesamowitym potrafi być aktorem, nim zapłaci za to, jak bardzo wyprowadził nas z równowagi, jak wystraszył. Tyle, że mijają sekundy, minuty, czas ciągnie się jak ciasto, a on ciągle jest… Nie jest sobą. Przeciągam ręką po twarzy, obserwując cię jeszcze chwilę ze skrzyżowanymi na piersi ramiona. Czekam. Może jednak zaraz, jak tylko ściągniesz buty, jak ułożysz je równiusieńko pod ścianą, by zabierały jak najmniej miejsca, by Sierra przypadkiem nie stwierdziła, że jednak za bardzo nabrudziłeś, może wtedy pokażesz, jaki z ciebie huncwot. Może nie zmieniły cię tak przyszłe lata, ale cofnąłeś się w czasy dzieciństwa, a teraz wychodzi z ciebie gnojek, którym mógłbyś być? Może byłeś, może o tym właśnie porozmawiamy? Czekam jeszcze chwilę, patrząc jak się prostujesz, jednocześnie kuląc się w sobie. Taki sam, a tak niepodobny. To nie nasz A… Arthur. Anzelmo. Elmo, tak, to nie nasz Elmo. Wchodząc do salonu, przygryzam wnętrze policzka. Ostatnio zbyt często mylę imiona, jakby ktoś ukradkiem sączył mi myśli, wspomnienia, emocje, których nie chcę, nie znam; których się obawiam, w tak chory sposób próbując wyprzeć je ze świadomości. Jakby były trucizną. To nieistotne. Kolejny leniwy dzień zostaje bezpowrotnie stracony. Elmowa obecność rozbija rutynę na kawałki drobniejsze niż puzzle. Kiwam głową. Oczywiście, że możesz. Nie krępuj się. - A może, mimochodem, powiesz też, co kombinujesz? Wybacz, że ciągle o kotach, ale Sierrze będzie przykro, jeśli zamierzasz je uprowadzić i przetestować na swojej maszynie. One nie chciały. Mogę oddać ci swoje, jeśli to cokolwiek zmieni – proponuję bez skrupułów, ale naprawdę mi przykro, że muszę poruszyć akurat ten temat; że okrężną drogą chcę dostać się do twojej głowy, bo przerażeniem napawa mnie myśl, że mógłbym teraz zacząć buszować we wszystkich twoich wspomnieniach. Bez asekuracji. Bez chwili przygotowania na to, na co mogę się w nich natknąć. Nie chcę nawet ukradkiem liznąć tego, co dryfuje na powierzchni – pewny jestem, że roi się tam od toksyn, którymi nie chciałbyś się z nikim dzielić. Choć po coś tutaj przyszedłeś. A futrzaki to twój najmniejszy z problemów. Dłonią posyłam w twoją stronę kilka fragmentów układanki, bombardując cię zielenią kartonowych drzew. Może tobie będzie lepiej szło, może z każdym puzzlem dopasowanym we właściwe miejsce nie będzie ci tak ciężko wyrzucić z siebie ten… Kłopot? Odynie, Elmo, wyglądasz jak gówno bardziej niż kiedykolwiek. - Kochanie, gdzie ta herbata? |
| | | S. L. Venäläinen Umiejętności bojowe : IV Skąd : Oslo, Norwegia Wiek : 21 lat Jestem : neutralny Czystość krwi : nieznana Status majątkowy : bogaty Zawód : Bono
| Temat: Re: Salon Pią Sie 28, 2015 1:23 am | |
| Kochanie, gdzie ta herbata? Kochanie. Nie irytuj mnie. Korzystając z okazji, że mam herbacianą wymówkę wysłałam sowę. Akurat się zaparzyła, więc idę do salonu z dzbanuszkiem, a trzy czarki posłusznie lewitują za mną. Siadam na dywanie, wypuszczając dzbanek i zerkam na puzzle z uśmiechem. Jedną z czarek wysyłam w twoją stronę, wraz z wiadomością tylko dla twojego uszka. Posyłając ci spojrzenie znad jego białej głowy. Wysłałam wiadomość do Elmo. Odpowiedział mi. Kochanie, to nie jest nasz Elmo. Nasz Elmo leży w swoim lofcie i leczy kaca mordercę z zamiarem nie ruszania się dzisiaj nigdzie. Ten tutaj z całą pewnością jednak Anzelmem jest, wykluczam wszelkie oszustwa, przebieranki, wiesz, on chyba po prostu z jakiś powodów cofnął się do nas. Ale po jakim czasie? Wygląda tak strasznie okropnie, że wnioskuję, iż praca nad maszyną dobiegła lub zmierza ku końcowi. Poprawiam kosmyk jego włosów, tak, jak zawsze, przyglądając mu się, kiedy tak usilnie skupia się na puzzlach. Elmo, warto było? Nie wygląda na to. Cicho bądź, Halbjorn, nie naciskaj na niego, przecież widzisz, jak się miota, jak dziecko. Jak szaleniec. Daj mu w spokoju ułożyć puzzle, przecież i tak nie mieliśmy żadnych planów dziś. On się w końcu odezwie. Po to się tu zjawił. Układam z nim powoli ten przeklęty obrazek (swoją drogą, Hal, co ty wybrałeś, las nocą, poważnie?) i widzę, że przekonuje się do mnie powoli, kiedy w końcu sięga po puzzle, które mu podaję. Co prawda zdążyłam już wypić dwie czarki. Odsuwam kota, by nie zepsuł tego, co już ułożyliśmy i przypomina mi się, że mamy trufle czekoladowe. - Kochanie, przynieś trufle. - Wiesz, czuję, że on się nie odezwie dopóki nie ułoży choć części, ale idzie całkiem nieźle, jestem trochę pod wrażeniem. A może to po prostu Elmo i jego umysł. Kiedy wracasz, podsuwam gościowi czekoladki, a sama przechodzę po kanapie, z każdym krokiem zapadając się lekko i w końcu moszczę się na tobie bokiem jak kot, wyciągając przed siebie nogi i kładąc ci głowę na ramieniu. Irytujesz mnie dzisiaj, ale jesteś moim Halem. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym pewnego dnia zastała cię w podobnym stanie co jego. Nie chcę o tym myśleć, to za bardzo mnie przeraża, schowaj mnie. Mój Halek. |
| | | Elmo Björkson Umiejętności bojowe : IV Skąd : Kiruna, Szwecja Wiek : 24 lata Jestem : neutralny Czystość krwi : czysta Status majątkowy : przeciętny Zawód : naczelny pechowiec
| Temat: Re: Salon Pon Sie 31, 2015 5:40 pm | |
| Układamy te puzzle, ona obok, podaje mi je, biorę, automatycznie chyba ten obrazek tworzy się przed nami, bo głowę mam tak zajętą natłokiem myśli, że obecny tutaj Hal pewnie już dostał migreny. Przepraszam, przyjacielu. Nie chciałem. Wielu rzeczy nie chciałem. Pakuję sobie trufla w usta i czekam, aż czekolada się rozpuści. Zawsze wszystko robiłem szybko. Przewijałem czas. Teraz mam okazję trwać w rzeczywistości i trochę ją przeciągać. I tak już pewnie wiedzą. Gdybym nie wiedział, gdzie ich pochowaliśmy, obawiałabym się co ta para mogłaby osiągnąć razem. Odwracam się w ich stronę. Takie fantastyczne umysły. Zazdroszczę im. Tego, że mają siebie. Mieli? Mają. Jestem pewien, że gdziekolwiek są teraz udali się tam w dwójkę. Dobrze. Wycieram usta wierzchem dłoni, połykam resztę czekoladki. - Hal, potrzebuję twojej pomocy. Zabrnąłem za daleko. - Nie chcę się pozbyć wszystkiego. Chcę tylko zmodyfikować swoją pamięć. - Chcę, abyś wyjął ze mnie wszystko co jest związane z przebywaniem w pustce. Pozszywał moją głowę tak, aby wszystko miało sens. Mam problemy… ataki, nie odróżniam już i… - Przecieram twarz dłonią. Skup się. Elmo. -... wymykam się sobie. Spod kontroli. A nie mogę sobie na to pozwolić. Mam dwójkę fantastycznych dzieci. Objętych podobnym przekleństwo co ich ojciec więc. Potrzebują kogoś… kto przeszedł przez to wszystko przed nimi. - Uważam, że to najgorsze, co mogło się przytrafić. Nie mnie. Im. Czas to ogromne brzemię. Sięgam po czarkę i wypijam jednym haustem napar. Jest wciąż ciepły. No tak. Przykładna pani domu, co? Nalewam drugi. Nie możecie też powiedzieć mi, że tu byłem. Ale chyba nie muszę wam o tym mówić? To dość oczywista sprawa. |
| | | Sponsored content | Temat: Re: Salon | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|