|
|
|
| |
Aren Amdahl Umiejętności bojowe : IV Skąd : Bergen, Norwegia Wiek : 21 lat Jestem : za Protagonistami Czystość krwi : 3/4 Status majątkowy : ubogi Zawód : płetwonurek
| Temat: Balkon Pią Kwi 10, 2015 5:44 pm | |
| Balkon Tutaj będzie więcej. Arenek zdecydowanie kocha ten balkon. |
| | | Peer Lagerlöf Umiejętności bojowe : V Skąd : Oslo, Norwegia Wiek : 29 lat Jestem : za Protagonistami Genetyka : animag Czystość krwi : nieznana Status majątkowy : ubogi Zawód : eee, protagonista
| Temat: Re: Balkon Pią Kwi 10, 2015 8:03 pm | |
| Närjarvi robiło się coraz mniejsze i coraz to nieprzyjemniejsze. Z każdym machnięciem skrzydeł czuł, jakby zostawił w tym miejscu kawałek siebie, choć pewnym był, że transformacja w króla przestworzy przebiegła co najmniej poprawnie. Coś jednak próbowało go zawrócić. Może mieli nałożone na przestrzeń powietrzną jakieś magiblokady? Niemożliwe, minął się już z kilkoma swoimi ptasimi braćmi. Może zauważyli, że chciał ich wykiwać? Nie, każdy przejmował się tylko tym, co na ziemi. Przykre uczucie wierciło mu cały czas dziurę w miniaturowym żołądku. Właśnie z własnej, nieprzymuszonej woli stał się zbiegiem i teraz tylko kwestią czasu będzie, kiedy w Närjarvi połapią się, że kogoś im brakuje, zaś jeszcze krócej zajmie im dojście do tego, kim uciekinier jest. A następnie zacznie się polowanie na gołębie. Albo i nie. W końcu Lagerlöf to tylko płotka – no dobrze, bardziej sikorka; mały, upierdliwy ptaszek, którym ani nikt się nie naje, ani go nikt nie zauważy podczas zbiorowego wykańczania każdego z mugoli. Bo i do tego wreszcie dojdzie, to było pewne bardziej niż to, iż jutro słońce znowu wstanie na wschodzie. Doprawdy, mało przyjemna myśl, aż skrzydełka cierpły, a piórka opadały. Jeszcze gorzej robiło się Peerowi, gdy nie chciała opuścić go myśl, że tym durnym wyskokiem zesłał na swoich, i tak nielicznych, znajomych dodatkowe kłopoty. Więc nawet jeśli uda mu się w tej chwili nawiać, tak czy siak będzie miał przejebane bardziej niż by chciał. Jego własna głupota wykończy go szybciej od stada sabatowców. Szybował jakiś czas nad dahlvaldzkimi terenami, obserwując uważnie sytuację rozgrywającą się pod swoimi skrzydłami. Nieświadomi niczego ludzie wciąż kierowali się w stronę Instytutu; jednym z bocznych, rzadko uczęszczanych wyjść wyprowadzani byli czarodzieje z mierną czystością krwi i od razu prowadzeni w stronę opuszczonego miasta. W niemały podziw wprawiała Peera organizacja tej łapanki. Nie mógł odmówić im niemalże mistrzowskiej koordynacji tak ogromnym i złożonym wydarzeniem. Fakt, że informacje, jakich dowiadywano się w szkole ciągle były tajne, co nie hamowało napływu nowego mięsa armatniego, był godny podziwu i jednocześnie porządnie go przytłaczał. Wszystko to było ponad jakiekolwiek wyobrażenia. Dlatego Lagerlöf przestał wyobrażać sobie cokolwiek, bo ileż można latać w kółko i jedynie przyglądać się tej katastrofie. Zamachał energiczniej skrzydełkami i ruszył w stronę Måneström, gdzie mogło znajdować się jego najbliższe wsparcie, taką miał nadzieję. Nie zastanawiał się nigdy nad tym, jakiego pochodzenia są jego koledzy z pracy, to nigdy nie było mu do szczęścia potrzebne. Teraz, jak miało się okazać, mogło zależeć od tego życie jego i całej reszty świata. Z impetem wleciał w okno mieszkania Amdahla, trochę chcąc, by nie okazało się zamknięte. Cóż, nadzieja matką głupich. Podczas tych niebezpiecznych manewrów prawie skręcił sobie gołębi kark, zamroczyło go na kilka dobrych minut, nim ponownie wzbił się w powietrze, tym razem za miejsce docelowego lądowania obierając balkon. Przybrawszy na powrót swoją właściwą postać, rozpoczął żmudny proces dobijania się do arenowego przybytku. W najgorszym razie, jeśli za dziesięć minut nikt nie raczy wpuścić go do środka, rozpirzy mu te piękne drzwi, by zamarzać w środku a nie na zewnątrz. |
| | | Aren Amdahl Umiejętności bojowe : IV Skąd : Bergen, Norwegia Wiek : 21 lat Jestem : za Protagonistami Czystość krwi : 3/4 Status majątkowy : ubogi Zawód : płetwonurek
| Temat: Re: Balkon Nie Kwi 12, 2015 9:12 pm | |
| Aren rzadko bywał oszołomiony. Ostatnią rzeczą, która naprawdę wyprowadziła go z równowagi był widok jego niewinnej siostrzyczki, Kai wpijającej się w usta starszego od niej o kilka lat Verdena. Nie, że miał ochotę przetrzepać chłopakowi cztery litery, wcale, że nie mógł zamknąć z wrażenia bardzo szeroko otwartych ust, cała krew nie odpłynęła mu z twarzy, a oczy niemal nie wyszły z orbit. Nie. WCALE. Na szczęście Barni jak zwykle okazał się głosem rozsądku i po prostu zaciągnął go w najdalszą część dahlvaldzkiego zamku. A to naprawdę nie było proste, zważywszy na to, jak Amdahl szarżował i wymachiwał na wszystkie strony swymi (aż czterema!) chuderlawymi gałązkami (pewnie by mu nawet za ich pomocą nosa nie złamał, już nie mówiąc o jakimś większym uszczerbku na zdrowiu). Ale trudno porównywać do tamtej sytuacji to, co wydarzyło się - co działo się! - od kilku dni w Magicznym Świecie. Nadal nie mógł otrząsnąć się z szoku, spoglądając na przepaskę, którą bez żadnego tłumaczenia, nie pytając o zdanie, kazano mu od tej pory nosić zawsze przewiązaną przez ramię. Z niepokojem obserwował, jak tak dobrze znane mu twarze - Ally, Leo, Tanja, Sierra, a wreszcie i Peer - znikające u tego wyjścia zamku, którym niewątpliwie kierowano ludzi do jakiegoś oddalonego, i jakoś podświadomie miał przeczucie, że niezbyt przyjemnego miejsca. Nie umknęło jego uwadze, że zostali oni bezpardonowo pozbawieni różdżek. To wszystko z każdą chwilą coraz bardziej przestawało mu się podobać. Krążył więc teraz po swym niewielkim mieszkaniu, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. W głowie wciąż dudnił mu głos jednej z osób prowadzących spis nawołujący, aby osoby, które zostały już wpisane na listę, udały się teraz do swoich domów i pozostały tam aż do jego zakończenia. A on głupio usłuchał. Zamiast zostać na miejscu i niby od niechcenia poobserwować, co będzie działo się dalej, aby później mógł podzielić się ważnymi informacjami z innymi, po prostu odszedł. Klął pod nosem, klapnąwszy wreszcie na kanapę. W roztargnieniu złożył na moment twarz w dłoniach, a rytmiczne uderzenia w drzwi balkonowe zlały się z regularnymi uderzeniami zegara, które właśnie wybijały pełną godzinę. Wreszcie dotarło do niego, że coś jest jednak nie tak, w innym wypadku wybiłaby oto godzina czterdziesta trzecia. Stanął na baczność i jednym susem znalazł się przy drzwiach wychodzących na balkon. Otworzył je jednym szarpnięciem i uśmiechnął się, jak to on, uśmiechem, który niejeden człowiek mógłby sobie jeszcze z pięć razy owinąć dookoła głowy. - Peer! - wykrzyknął, zagarniając go w ramiona, jakby nie widzieli się od co najmniej paru długich lat. Naprawdę miał w nosie, jak Peer skwituje jego spontaniczną, acz tak przyjacielską, reakcję. Choć w gruncie rzeczy naprawdę powinien się przyzwyczaić. - Byłem pewien... Czy oni nie odesłali cię z całą resztą tych osób... Gdzieś? Tak właściwie to - wiesz gdzie?! Widziałem Ally, Leo... Gdzie oni ich wszystkich zabierają? - Z twarzy zniknął uśmiech, a zastąpiły go zmarszczenie brwi i wyraźnie zmartwiony wyraz twarzy. Wskazał na swoje ramię i dodał, jakby z zakłopotaniem: - Ja dostałem tylko opaskę...
Ostatnio zmieniony przez Aren Amdahl dnia Pią Maj 01, 2015 5:39 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Peer Lagerlöf Umiejętności bojowe : V Skąd : Oslo, Norwegia Wiek : 29 lat Jestem : za Protagonistami Genetyka : animag Czystość krwi : nieznana Status majątkowy : ubogi Zawód : eee, protagonista
| Temat: Re: Balkon Pon Kwi 13, 2015 1:48 pm | |
| Aren ocknął się w ostatniej chwili. Jeszcze dwa uderzenia, a za trzecim szyba drzwi balkonowych znalazłaby się w salonie. Chyba, że w przeciągu tych kilku sekund ktoś trzeci postanowiłby interweniować, zaciągając Peera tam, gdzie obecnie według niektórych jest jego jedyne, słuszne miejsce pobytu. Miast tego mężczyzna z impetem wpadł do pomieszczenia, zostając natychmiast zagarnięty w ramiona młodszego kolegi. Nogą nieporadnie próbował przymknąć drzwi, by cokolwiek, co zostanie tu zaraz powiedziane, przypadkiem nie dotarło do uszu postronnych. Z drugiej strony, każdy kto jeszcze nie zdążył wybrać się na spacer do Dahlvaldu jednak powinien wiedzieć, co go czeka, jeśli… Jeśli co, właściwie? Żadne z nich nie było gorsze od tego całego sabatowego ścierwa. - Ja pierdolę, już, koniec, stary! – Wyrwał się wreszcie Amdahlowi, odchodząc na bezpieczną odległość i asekuracyjnie wyciągając przed siebie ręce, jakby w obawie przed kolejną falą emocjonalnego ataku. – Daj mi piwa albo czegokolwiek z bąbelkami – polecił mu, siadając na kanapie i przyjmując pozę, w jakiej jeszcze przed chwilą znajdował się Aren. Co się właściwie stało? Po kolei. Obwieszczenia. Wrogowie systemu. Spis ludności. Podział. Dobrzy, źli i brzydcy. Dobrzy skakali po chmurkach i zjeżdżali po tęczowych zjeżdżalniach. Źli mieli paradować w mało gustownych opaskach, zawsze na widoku. Brzydcy zostawali odcinani od całego społeczeństwa, by nie robić więcej brzydkich ludzi, by nie szpecić krajobrazu. By być tanią, nie, by być darmową siłą roboczą. Albo i nie. Tego jeszcze nie wiedział, tego nie udało mu się rozgryźć, za wcześnie stamtąd spierdolił. Spierdolił. Inaczej nie da rady tego nazwać. Że niby poszedł po ratunek? W tamtej chwili ratował przede wszystkim własną dupę, teraz nie był nawet pewny, czy uda mu się tam wrócić z czymkolwiek, co by pomogło. Nie był pewny, czy w ogóle będzie chciał tam wracać. Nie zostawi Nilsa, którego, jeśli dorwą, wpakują bez pytania do Närjarvi. - Wszyscy mamy przesrane – oznajmił tak beznamiętnym tonem, jakby referował przed klasą etapy rozwoju gumochłona. Podniósł wzrok na chłopaka, mając nadzieję znaleźć w nim ratunek, jakiś drogowskaz, cokolwiek co pozwoliłoby mu chwycić się stabilnego fragmentu rzeczywistości i działać dalej. – Wszyscy, Aren. Biorą ich do Närjarvi. Każdego mugolaka, każdego, kto nie ma chociaż w połowie czystej krwi, każdego, kogo pochodzenie nie jest pewne. W końcu robią sobie tę jebaną Skandynawię dla czarodziejów. – Poderwał się gwałtownie, zaczynając chodzić w kółko po pomieszczeniu. Co kilka kroków zatrzymywał się, by uderzyć pięścią to w blat stołu, to w ścianę, to kopnąć w szafę. Gdyby mógł rozniósłby tu wszystko, hamował go amdahlowy wzrok i napój trzymany w dłoni, bo szkoda było uronić chociaż kropelkę. – To szaleńcy. Na ten moment są gorsi od Neoasów. W dupie mają swoje rodziny, swoich znajomych, wszystkich. Zajebię. Zajebię każdego, chodź, idziemy tam! – Klepnął się w udo, gotów w tej chwili wyjść z mieszkania Arena i chociażby w pojedynkę ruszyć na całą hordę Sabatowców. |
| | | Sponsored content | Temat: Re: Balkon | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|