|
|
|
| |
|
Mistrz Gry | Temat: Ognisko Sob Lip 18, 2015 8:54 pm | |
| Ognisko Zazwyczaj na noc Walpurgii rozpalano kilka ognisk, tym razem zdecydowano o postawieniu jednej, wielkiej, drewnianej konstrukcji. Gdy podłożono pod nie pochodnię, niemal natychmiastowo zapłonęło całe, bijąc niesamowitym żarem. Choć niesforne pomyki liżą pobliską trawę, nie robią jej żadnej krzywdy – widocznie jakieś zaklęcie utrzymuje ogień w ryzach, chroniąc wszystkich przez pożarem. Ognisko otacza, położony w pewnej odległości od niego, gruby okrąg z wymalowanymi czerwoną farbą runami. Nawet ci uczniowie, którzy potrafią czytać runy, nie są w stanie rozszyfrować tajemniczego napisu, a nikt z władz szkolnych nie chce wyjaśnić jego przeznaczenia. Być może to tylko osobliwa ozdoba? |
| | | Abaddon Skarsgård Umiejętności bojowe : III Skąd : Sztokholm, Szwecja Rok nauki : VII Wiek : 18 lat Jestem : za Neoasgardem Czystość krwi : czysta Status majątkowy : majętny
| Temat: Re: Ognisko Sro Lip 22, 2015 10:08 pm | |
| Minęły trzy miesiące, od kiedy wyswobodził ją z obozu. Dziewięćdziesiąt cholernie długich dni i nocy, który wielokrotnie wyrywały z pieri dech, wielokrotnie z przyczyn zgoła innych od tych, które na myśl przychodziły jako pierwsze. Dziewięćdziesiąt dób, podczas których ukrywali się, uciekali, walczyli o przetrwanie i, przede wszystkim poznawali samych siebie lepiej, niż kiedykolwiek śmieli przypuszczać. Lepiej, niż należało i w dalszym ciągu niewystarczająco. Przesuwając palcem po, zdawać by się mogło, wiecznie palącym jego skórę sygnecie Abaddon po raz kolejny wracał myślami do wszystkich wydarzeń, które doprowadziły ich od miejsca, w którym właśnie się znajdowali. Dawniej nie zwykł tego robić, teraz jednak...dawniej przestało istnieć, historia zatoczyła koło. Oni zaś mogli jedynie walczyć o to, aby odnaleźć się w tej nowej, a jednocześnie tak doskonale znanej rzeczywistości. Gdyby ktoś zapytał go, czy żałuje tego, jak wiele poświęcił dla kroczącej obok niego młodej dziewczyny jego odpowiedź byłaby bardziej niż jednoznaczna. Sygnet okalający jego palec był zaś dla wtajemniczonych jasną odpowiedzią. Deklaracją, której wypierać się nie zamierzał. W Kandałakszy dni i noce zlewały się w jedno. Ludność tej przedziwnej krainy żyła we własnym świecie, tak drastycznie odmiennym od tego, do którego przywykli, tak boleśnie podobnym. To właśnie tam wróciły sny, które, z pozoru upiorne, niosły za sobą trudne do zdefiniowania uczucie, uczucie, które nie pozwalało o sobie zapomnieć w chwilach takich, jak ta. Czasem zastanawiał się, czy tamtejsze Baby miały coś wspólnego z powrotem jego snów. Nie spodziewał się jednak odpowiedzi otrzymać. Kiedy nie chciały mówić, nie mówiły, gdy odpowiadały, ich słowa zawsze były prawdziwe, choć nigdy nie oczywiste. Kiedy oczekiwały przysługi - nie należało odmawiać. On również nie odmówił. Nie mógł tego odmówić. Nie, jeśli w grę wchodziło szczęście Laire. Rytuał, którego stali się częścią przypłacił wysoką ceną, w zamian zaś zyskał zaufanie, o które nigdy nie śmiał prosić. To właśnie dzięki sygnetom, które z dłoni dwójki nigdy nie znikały chwilę przemian Laire były możliwe do kontrolowania. Kontrolowania przez niego. Nigdy tego nie pragnął. Nigdy nie chciał. Nie potrafił jej jednak odmówić. Zaufała mu, on zaś nigdy nie zamierzał swej przewagi nad nią wykorzystać. Nie po tym, co przeżyli. Razem, choć oboje toczyli w tym czasie swoje własne walki. [...] Minęły trzy miesiące, a może trzy lata. Nie miało to już większego znaczenia. Gwar, który począł powoli docierać do uszu dwójki zdawał się ich nie dotyczyć. Cały ten świat, Instytut, Ci wszyscy ludzie zdawali się być częścią zupełnie innej historii. Historii, do której postanowili ponownie wkroczyć. Na dzień, na rok, może na zawsze. Możliwe, iż nigdy się w nim nie odnajdą. Może tak naprawdę nigdy im się to nie udało. Musieli jednak próbować. Walczyć. Stanąć do kolejnej bitwy, może jednej z najważniejszych w ich życiu. - Ogień w Kandałakszy płonie zupełnie inaczej... Rzuca, przyglądając się liżącym nocne niebo płomieniom i oplatając ramieniem talię kobiety delikatnie skłonił ją do zbliżenia się do płomieni. Uroczystość, przynajmniej póki co, zdawała się odbywać z dala od nich. Tak, jak z dala od nich odbywało się przez ostatnie trzy miesiące życie. Czy ktoś miał ich poznać? A może trudy egzystencji wyjętego spod prawa wyryły już w ich ciałach blizny, które zmieniły ich bezpowrotnie? Wyglądało na to, iż wkrótce mieli się dowiedzieć. Póki co zaś należało nabrać powietrza i otworzyć oczy. Po raz kolejny zaczynali od nowa. Po raz kolejny razem. Mogli się tylko zastanawiać, co przyniesie przewrotny los. |
| | | Laire Larsen Umiejętności bojowe : III Skąd : Kandałaksza, ZSRR Rok nauki : VI Wiek : 17 lat Jestem : neutralny Genetyka : wilkołak Czystość krwi : nieznana Status majątkowy : biedny
| Temat: Re: Ognisko Czw Lip 23, 2015 5:52 pm | |
| Ile może udźwignąć jedna mała ludzka dusza? Jak wiele kamieni może obciążyć to jarzmo nim kark osiołka pęknie niczym zapałeczka? Nie umiała przegrywać nigdy. Kompleks słabości i niższości swego ułomnego ciała w porównaniu do każdego innego człowieka zdawał sie trafić na żyzną glebę w tym chorym środowisku, jakim było Getto. Pełna dezorientacji, niezrozumienia, zagubiona jak zawsze w politycznych meandrach, nigdy niezainteresowana niczyim genotypem, czystością krwi, pochodzeniem (w końcu sama była kundlem) została wrzucona w to brudne, pełne kości, trupów i cegieł bagno. Umiała przetrwać, jeśli cokolwiek, to właśnie walka o przetrwanie była cechą jaką wypracowała w sobie już od szczenięcych lat. Umiała walczyć nawet w obliczu nieuniknionego, kiedy spodziewała się po swoim pobycie, że zakończy się ono jedynie w chwili jej śmierci. Okazało sie być inaczej. Potem..? Potem szło już tylko z górki. Nie wiele pamiętała z getta, jedynie wyrwane z kontekstu szczegóły, pojedyncze zdania. Z miesięcy po nim, a poprzedzających dzisiejszy dzień pamiętała jeszcze mniej, a to, co pojawiało się w jej głowie było wiecznie przesłonięte czarnym kirem żałoby, lepkim i ciężkim od krwi. Przestała spokojnie sypiać, przestała patrzeć ludziom wyzywająco w oczy, przestała walczyć o każdy oddech. Choroba tocząca jej ciało zdawała się cofnąć wraz z rozwojem wikołaczego genu, nie odczuwała bólu przy każdym ruchu, ból jednak nie odszedł. Było ich kilkoro, może kilkanaście, twarze, których nie zapomni. Życia, których nie odda. Ból stawów zamienił się w ból każdego oddechu. Kiedy postanowili pytać o pomoc Stare Baby z Gór sądziła, że ich jedyną radą będzie miłosierna śmierć. Tajemnice jakie odkryli w jej rodzinnej wiosce jedynie rozjątrzyły krwawiącą ranę sumienia. Oczywiście Laire, że jesteś głodna i spragniona mówiły stare baby było Ci to pisane od urodzenia śmiały sie skrzekliwym głosem, a potem śmiały sie jeszcze głośniej, kiedy próbowała dosięgnąć ich swoimi małymi pięściami, jakby mogła samej sobie zadośćuczynić za wszelką krzywdę bijąc ich stare, pokręcone ciała. - Teraz każdy ogień jest dla mnie czerwony. - odpowiada cicho, krzywiąc się nieznacznie. Wszystko w tym okresie miesiąca ma kolor czerwieni. Wszystko smakuje metalicznie i nic nie gasi pragnienia. Rozumiała jego troskę, kiedy skierował ją bliżej ciepłego ogniska, jednak żar jaki płonął teraz w jej żyłach sprawiał, ze strzelające w górę języki wydawały się co najmniej chłodnawe. Odwracała wzrok od każdej twarzy jaka ich mijała. czy my tu jeszcze pasujemy? Czy ja ich znam? czy oni znają mnie? Zostawiła tu znacznie mniej niż On. Była nierozpoznawalna, kręciła się po kątach i półmrokach, uciekała na błonia kiedy tylko miała okazję. Nie miała bliskich, którzy mogliby zauważyć jej zniknięcie, zatęsknić za jej obecnością. Abaddonie, czy nie jest Ci ciężko? Ile ciężaru jesteś gotów unieść? Ile może udźwignąć jedna mała ludzka dusza? Jak wiele kamieni może obciążyć to jarzmo nim kark osiołka pęknie niczym zapałeczka... |
| | | Ama Hartvigsen Umiejętności bojowe : I Skąd : Ivalo, Dania Rok nauki : VI Wiek : 17 lat Jestem : za Neoasgardem Czystość krwi : czysta Status majątkowy : przeciętny
| Temat: Re: Ognisko Sro Lip 29, 2015 7:17 pm | |
| Jestem pływającym cieniem. Jestem biała mgłą o zapachu migdałów. Jestem kotem o bardzo długich nogach i miękkim futrze. Bardzo mięciutkim, jak kaszmir. Z króliczków. Jestem królikiem o długich nogach, o długich uszach, miękkich długich uszach w które się oplatam jak w swój czarny sweterek, jak w swoją wypraną, pachnącą nutą wanilii i ciastek szatą. Mam na głowie wianek, zrobiłam go wczoraj z suchych liści zaczarowanych w białe płatki lodu. Nie topią się, bo zadbałam o to. Nauczyłam się zamieniać w płatki lodu wszystko to, co mnie martwi, co mnie niepokoi, suche liście też nie budzą we mnie szczęścia. Więc w tej swojej lodowo-białej koronie, w swoim swetrze miękkim, krążę i pachnę i uciekam z półcienia do półcienia jakbym bała się ogniska. W końcu moje ozdóbki są wrażliwe na ogień... a może to ja jestem? Może to ja już nie lubię ciepła. Wpadam na Ciebie przypadkiem, to niechcący przecież, uwierz mi nie lubię dotykać byle kogo bo boje się, że się ubrudzę. Moja szklana korona przekrzywia się na swoim miejscu i ześlizguje po papierowych włosach. Nim zdążę ją złapać spada pod Twoje nogi i rozpryskuje się na tysiąc kawałków. Tysiąc tysięcy małych skrzących drobinek. Podnoszę wzrok, a oczy mam już wielkie, wiem jakie są, wiem dokładnie jak wyglądam, kiedy wywołuje ten stan rozpaczy. Jestem w osiemdziesięciu procentach rozpaczą, potrzeba mi bardzo niewiele by zapadać się wciąż i wciąż w ten mój żal bezbrzeżny. Widzę go i chyba znam, znam te ostre kości policzkowe i włosy czarne, odsuwam się kroczek, bo jest niebezpieczny. Pachnie jakąś dzikością i robi mi się zimno, kiedy tylko próbuję zrozumieć dlaczego. Znałam przecież tę twarz, a teraz... jest całkiem inna. Podnoszę dłoń wypracowanym gestem księżniczki i bez litości, bez zastanowienia uderzam tę dziewczynę w twarz. Troszke mi żal, sarenki nie robią tego w ten sposób, króliczki też, ale przecież moja korona rozprysła się na tysiąc kawałków, a mi tak bezbrzeżnie smutno. Muszę jakiś impuls dać, zrobić, jakoś zareagować albo znów zapadnę się w toń nicości, będę nikim, niczym, będę przeźroczystą mgiełką. - Uważaj sobie. - piszczę, choć ze zdziwieniem zauważam, że mój głos powoli przestaje brzmieć jak ostatni oddech rozdeptywanej myszy. Odwracam się i znów uciekam, z cienia do cienia, muszę znaleźć nową koronę. czy moje białe włosy wystarczą jako białe nakrycie głowy? |
| | | Narrator | Temat: Re: Ognisko Pią Lip 31, 2015 6:40 pm | |
| Nie wiadomo kiedy zjawił się mistrz ceremonii. Zważywszy na grobową atmosferę święta, spodziewano się zapewne jakiegoś ponurego starca ze zwichrzoną brodą, tymczasem ta zaszczytna rola przypadła młodemu, na oko dwudziestopięcioletniemu mężczyźnie. Wysoki, ale krępy, o rumianej cerze i błyszczących oczach, wyglądał na kogoś, kto cieszy się dobrym zdrowiem. Ścięte na pazia słomiane włosy nadawały jego piegowatej twarzy nieco infantylny wyraz, dziwnie kontrastujący z czarną, elegancką szatą i białymi rękawiczkami, jakie nosił na sobie. Z początku mistrz ceremonii tylko stał z boku ze splecionymi z tyłu rękoma, przyglądając się w zasępieniu zgromadzonym. Potem przeniósł wzrok na ognisko i westchnął cicho. Zupełnie tak, jakby owo westchnięcie było jakimś znakiem, wewnątrz kręgu pojawiły się ozdobne, metalowe skrzynie z wieloma niewielkimi dziurkami na ściankach. Ich przybyciu nie towarzyszył żaden dźwięk, drgnięcie powietrza czy jakikolwiek inny sygnał - większość zebranych pewnie nawet ich nie zauważyła. Dopiero wtedy mężczyzna stanął na podeście ulokowanym poza kręgiem i rozstawił szeroko ręce. - Moi drodzy - zawołał dziwnie znużonym tonem - proszę was wszystkich o zgromadzenie się wokół ogniska. Nadużywamy cierpliwości przepotężnej królowej Niflheimu. |
| | | Amandine Løvenskiold Umiejętności bojowe : III Skąd : Sandnessjøen, Norwegia Rok nauki : VII Wiek : 17 lat Jestem : neutralny Genetyka : wampir Czystość krwi : czysta Status majątkowy : majętny
| Temat: Re: Ognisko Pią Lip 31, 2015 9:06 pm | |
| To było zabawne. Cały ten dzień. Ta czerń, te pozory powagi, te ciągłe zaskoczenie. Strumienie alkoholu, śmiech niepotrafiących dostosować się do stypy pierwszorocznych, pojedyncze sceny rodzących się dramatów. To, jak bawiła się (z) Nikolasem i to, jak bardzo on nie był tego świadom. Szła krok za nim. To wystarczająco blisko, by wciąż widać było, że idą razem, ale też dość daleko, by samą być obserwatorką. Patrzyła na jego nierówny krok, oceniała tak, jak ocenia się rzecz przed kupnem. W którejś chwili zrównała z nim krok i złapała go za rękę. Wystawiała na próbę jego upodobania? Nie, po prostu go zawłaszczała. Na jedną noc, może zresztą nie całą. Udanie się w kierunku ogniska nie okazało się - przynajmniej dla niej - dobrym wyborem z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, tłum. Ludzie gromadzili się i tutaj, tym gęściej, że ni z tego, ni z owego pojawił się mistrz ceremonii. Dziwnie znudzony, dziwnie pozbawiony energii, jaka powinna go cechować. Po drugie zaś - pies. Bez pośpiechu upiła kolejny łyk wina prosto z butelki. Tym razem nie mogła powiedzieć, że nikt nie patrzy, ale to nic. Kto miał wymierzyć jej karę? Któryś z nauczycieli? Świątobliwy przedstawiciel szkolnej kadry? Jeszcze poklepią ją po główce i pogratulują opanowania. Piła więc ostentacyjnie, przy ludziach, jednocześnie zaś szukając. Prześlizgiwała się spojrzeniem po zebranych, jeden, drugi, trzeci. Ten nie, ten nie, ta również... Wypatrzenie wadery nie było trudne. Wilczyca w ludzkim ciele dla niej, również łowczyni, nie mogła się skutecznie ukryć. Zresztą, ze wzajemnością. Dwa drapieżniki porwane równym tańcem bez zasad. Zatrzymała na niej wzrok tylko na chwilę, potem wracając do Raptakisa. Woń alkoholu nie maskowała słodkiego zapachu jego krwi. Teraz, gdy była już obok, stawał się narkotykiem. Jej dzisiejszą, prywatną chemią. Uśmiechnęła się leniwie. Stan nietrzeźwości towarzysza pozwalał jej na wiele. Prawie na wszystko, bo przecież Nikolas nie był teraz zagrożeniem. Każde jej zachowanie mógł przeinaczyć, zinterpretować niezgodnie z prawdą. Wszystko mogła zrzucić na alkohol, który w rzeczywistości zupełnie jej nie ruszał. Zachęcającym gestem podsunęła chłopakowi butelkę, jednocześnie ciągnąc go za sobą na jedną z wolnych ławek odsuniętych odrobinę od ognia. Nie poprawiła sukienki, gdy ta odsłoniła nieco zbyt wiele. Nie zlizała kropli wina, która spłynęła jej leniwie z warg na podbródek i dalej. Zapatrzyła się. Spoglądając w ogień, dopiero po chwili przeniosła uważne spojrzenie na mistrza czarownicy. - Będziemy palić czarownice - rzuciła lekko, jak gdyby to był świetny żart. Nie był, ale atmosfera dzisiejszego bankietu idealnie odpowiadałaby wystawnemu ceremoniałowi całopalenia jakiegoś złoczyńcy, czyż nie? Westchnęła cicho. Ciekawe, po ilu latach życie w takiej postaci, w jakiej celebrowała je dotychczas, zacznie ją nudzić. Dziesięciu? Pięćdziesięciu? Pięciuset? |
| | | Yumawikvayatawa YahtoKoło Wzajemnej Przyjaźni Umiejętności bojowe : III Skąd : Minnesota, USA Rok nauki : VII Wiek : 18 lat Jestem : neutralny Genetyka : Manôgemasiz Czystość krwi : czysta Status majątkowy : bogaty Zawód : zajmuję się gimbem
| Temat: Re: Ognisko Sob Sie 01, 2015 5:12 pm | |
| - Uważaj, żebyś sama nie spłonęła - radzę dobrodusznie, stając za Amandine. Tak naprawdę wcale nie mam ochoty tu być. Zarówno w szerszym znaczeniu (całe to święto wydaje mi się raczej mało zabawne), jak i w węższym (Løvenskiold to też marne towarzystwo). Tłum, jaki gromadzi się wokół ogniska, zmusza jednak do ciągłego posuwania się naprzód, aż wreszcie wokół jest tak gęsto od ludzi, że przepychanie się w stronę jakiejkolwiek innej osoby nie miałoby sensu. Próbuję wypatrzeć Claireminę, ale nie widzę jej, może źle się poczuła i wróciła do zamku, a może w najlepsze bawi się z rodziną Colettich. Wzdycham tylko i splatam ręce na klatce piersiowej, nie chcę dać po sobie poznać, jak bardzo nieswojo się czuję. Zastanawiam się, czy to tylko kwestia tej złowrogiej atmosfery, czy może już dopada mnie jakaś nostalgia. Zawsze uważałem, że martwienie się na zapas to głupota, a mimo wszystko na myśl o tym, co zamierzam zrobić, ściska mnie w żołądku. Cóż, nie ma już odwrotu. Wtedy powiedziałem Carlowi, że zamierzam wszystko naprawić - nie rzucałem wtedy słów na wiatr. Mrużę oczy, patrząc na tańczący ogień. Siła złych przeczuć oscylowała gdzieś między "uciekaj stąd" a "wszyscy zginiemy", ale ta racjonalna część mnie powtarza, że przecież znajdujemy się w szkole. Nikt nie pozwoliłby na to, by doprowadzić do jakiejś tragedii, przecież odpowiedzialne za to osoby musiałyby ponieść konsekwencje. Nigdy bym nie przypuszczał, że dopiero w wieku osiemnastu lat stanę się tak naiwny. - Swoją drogą, bardzo to nierozsądne. Stoimy tuż przy ognisku, a wy za chwilę stracicie możliwość samodzielnego trzymania się na nogach - mówię, nie patrząc jednak na Amandine i Nikolasa, tylko lustrując wzrokiem sylwetkę mistrza ceremonii. Moja kultura nie zna bogów. To, co nazywamy Wielkim Duchem, jest po prostu esencją świata, nieskończonym nurtem energii, której cząstka znajduje się w każdej istocie żywej. Oddawanie czci wymyślonej personifikacji śmierci wydaje mi się daleko głupim konceptem. Hel ostatecznie nie powstrzyma rozkładu ciał tych, którzy teraz ją wielbią. A może to tylko przykrywka. Kłamstwo, które ma przybliżyć ludzi do jakiejś ideologii. Nie wiem. |
| | | Laire Larsen Umiejętności bojowe : III Skąd : Kandałaksza, ZSRR Rok nauki : VI Wiek : 17 lat Jestem : neutralny Genetyka : wilkołak Czystość krwi : nieznana Status majątkowy : biedny
| Temat: Re: Ognisko Nie Sie 02, 2015 8:30 pm | |
| Nie potrzebowała teraz wiele. Wszystko ją drażniło, wszystkich chciała szarpać, na wszystkich pluć i krzyczeć. Chodziła od dwóch dni jak na szpilkach unikając czegokolwiek, chowając się za Skarsgardem przed całym złem tego świata. Przed ludźmi, zwierzętami, przed impulsami, och na bogów i boginie, całą podróż w pociągu spędziła z głową schowaną między jego ramieniem, a oparciem fotela, licząc na to, że jeśli cokolwiek się stanie to i tym razem Abaddon uratuje dzień. Samolubna, niedobra Larsen. Znalazłaś sobie opokę siły i stabilizacji i teraz co, liczysz na to, że obroni Cię przed każą groźbą? Godne wstydu i pożałowania. Wstydziła się. Żałowała. Żałowała tego w co się zmieniła, żałowała, że z obietnicy potęgi jaką niby jest wilkołactwo okazało się, że dostała tylko więcej słabości i zależności. Nie potrzebowała teraz wiele, szczególnie dzisiaj, szczególnie teraz. Od kilku godzin zaciskała kurczowo pięści w kieszeniach modląc się w duchu, by i tym razem pierścienie zadziałały. Obrączka, która tkwiła na jej palcu wskazującym paliła żywym ogniem, paliła obietnicą i figlarnym żartem. Jakby szydziła, szydziła z niej i z całej tej wiary w Stare Baby z Gór, w ich bajki o klątwach, wilkach, o chodzących po lasach, w ich rytuały i obietnice. Może popełnili błąd wracając do szkoły? Była zbyt niebezpieczna, może była zbyt szalona na powrót w mury Instytutu. Przeszła kwalifikacyjne badania, dyrekcja zgodziła się na jej obecność wśród uczniów. Dostała całą skrzynię eliksirów i preparatów mających utrzymać każdego przeciętnego dzieciaka-wilkołaka w ryzach. Tylko przecież nie była przeciętna, byłą dzieckiem czystej krwi, dzieckiem dwóch wilkołaków czystej krwi. Była stuprocentowa. Nie potrzebowała wiele, by zwietrzyć chodzącego trupa gdzieś tu, pomiędzy uczniami. Przez chwilę sądziła że to tylko truchło gdzieś w lesie, jednak woń nasiliła się wraz z kolejną grupą uczniów zbliżających się do ogniska, a po chwili palące spojrzenie odwiecznego wroga zwróciło jej uwagę niepodzielnie. Niewytłumaczalna zasada nienawiści między dwoma gatunkami odmieńców. I choć Laire nie rozumiała dlaczego i skąd, to instynkty wciąż próbowały wziąć górę, sycząc w czaszce ruskimi przekleństwami tak obraźliwymi, że nie ma na nie dobrych słów. Nie potrzebowała wiele, by stracić kontrolę. Prawie oszalała, kiedy wychodząc z zamku banda pierwszorocznych prawie ją przewróciła na dziedzińcu, biegnąc prędziutko na Festiwal. Trzymała pięści kurczowo zaciśnięte i skupiała się na rozmowie z Skarsgardem, jakby jego głos mógł być kotwicą trzymającą jej świadomość gdzieś przy ziemi, za kark, za pysk, za włosy. I znów, Abaddon zbawca Larsen. Wzdrygnęła się. Nie potrzebowała wiele i gdy jasna dłoń dziewczyny o papierowych włosach z trzaskiem odbiła się od jej policzka aż ją zamroczyło i to bynajmniej z powodu siły uderzenia. Był to typowy, dziewczęcy mach, w jej obecnym stanie ledwie muśnięcie tej filigranowej rąsi. Poczuła że robi się jej słabo, a twarz blondynki rozmazuje się w czerwonej mgle przed jej oczyma. Skąd ta mgła? Chwyciła rękaw chłopaka tracąc równowagę. Skąd te bębny? Czy to jednak serce tak dudniło pompując krew do mózgu. - Niedobrze mi. - zdołała jedynie przebąknąć odpychając się od niego i pospiesznym krokiem niknąć pomiędzy najbliższą linią drzew. Chwyciła się tego, które wydało jej się być wystarczająco potężne by utrzymać jej ciało, które nagle sprawiało wrażenie niesamowicie wielkiego, twardego i ciężkiego i zawisła w tych objęciach na niekończącą się chwilę. Płonęły jej mięśnie, płonęła jej skóra, w brzuchu przelewały się chyba wszystkie wnętrzności, tworząc supły i warkocze, których już nigdy nie rozplącze. Zgięła się w pół wymiotując z taką zażartością, jakby była zdolna wypluć własny żołądek, byle tylko przyniosło to chwilę ulgi. Robiło jej się zimno, potem znów gorąco, czuła w opuszkach palców, koniuszku nosa, czuła w kolanach ciśnienie i ból, który odbierał jej świadomość, który się nie kończył, który znała, aż za dobrze. Pierwsze mlaśnięcie pękającej skóry zignorowała, zagłuszając je kolejnymi wymiotami. Drugiego nie mogła nie zauważyć, gdyż podzieliło jej twarz na pół wybebeszając mięśnie i ukazując przekształcającą się szczękę i żuchwę. Nim zdążyła się zorientować ochłapy skóry zwisały z jej dłoni, ukazując pięciopalczaste łapy, o wydłużonych kłykciach i szponach wpijających się w korę drzewa. Pełnia. |
| | | Amandine Løvenskiold Umiejętności bojowe : III Skąd : Sandnessjøen, Norwegia Rok nauki : VII Wiek : 17 lat Jestem : neutralny Genetyka : wampir Czystość krwi : czysta Status majątkowy : majętny
| Temat: Re: Ognisko Nie Sie 02, 2015 9:21 pm | |
| Yumawi...Yumakwi... Yumawik... Szlag by cię trafił, Yahto. Nie musisz dziękować. To nie tak, że miała za co go nie lubić. To znaczy, w porządku, po sześciu latach wspólnej nauki miała już podstawy, by preferować awersję niż radosną sympatię, ale to nie miało oficjalnego początku. Żadnego szarpania za włosy, bo to było poniżej poziomu. Żadnego psucia eliksirów, bo jak wyżej. Ich niechęć była elegancka. Może trochę gimbusiarska, ale nadal - było nieźle. Jeszcze nie doszło do rękoczynów, to przecież sukces, prawda? Nie lubili się. Nie lubili się, bo się nie lubili. Nie lubili się długo i stabilnie. Czy którekolwiek z nich mogłoby wyobrazić sobie jakiś inny układ? I tylko problem był taki, że Yahto za bardzo Amandine interesował. Coś z nim było nie tak i w tym przypadku wcale nie chodzi mi o jego głowę. Pachniał inaczej. Jego myśli były inne, niedostępne nawet dla niej. Dlaczego? Cóż, to właśnie był ten kłopot. Nie wiedziała. Nie wiedziała, ale chciała się dowiedzieć. Chciała się dowiedzieć, więc czasem, gdy nie miała już lepszych zajęć, szukała kontaktu z Yumą. To zdecydowanie nie sprzyjało nielubieniu się! Dobrze więc, że sam Yahto nad tym pracował. Taki złoty środek - gdy ona starała się mniej, chłopak dbał o to, by nie było zbyt miło. Przecież to byłoby wręcz niezdrowe, gdyby nagle przestali się nie lubić. Taka gwałtowna zmiana frontu mogłaby stać się przyczyną co najmniej wzajemnej alergii - a kto to widział wampira przechodzącego anafilaksję? - Uważaj, Yahto, bo jeszcze pomyślę, że jednak masz serce - odpowiedziała rozkosznie, doceniając oczywiście jakże szczere ostrzeżenie Yumy. - I och, nie musisz się tak martwić. Skoro jesteś tuż obok, z pewnością nas podtrzymasz. - Uśmiechnęła się promiennie, poświęcając chłopakowi ledwie chwilę swej drogocennej uwagi. Potem znów był ogień. Smród psa, gwar zebranych, atmosfera... Właśnie, atmosfera. Dziwna. Niepokojąca. Niejasna tyleż samo, co sekrety Yumy. I głód. Oczywiście, że głód, nie mogła go pominąć. Potrzebowała krwi. Cóż za paradoks, że będąc przy wodopoju, nie mogła upić choćby łyka... Chyba, że mogła? Ponownie zerknęła na Nikolasa. Wysuwające się kły bolały, zapach otaczających ją litrów posoki drażnił wszystkie zmysły. Gdy pociemniało jej przed oczyma, znów spojrzała na ogień. Licz baranki, Amy, powiedziała jej kiedyś Elena. To nigdy nie pomaga, ale przynajmniej będziesz miała złudzenie, że doskonale sobie radzisz. |
| | | Nikolas RaptakisPałkarz Verden Umiejętności bojowe : II Skąd : Pireus, Grecja Rok nauki : VII Wiek : 17 lat Jestem : neutralny Czystość krwi : mugolska Status majątkowy : majętny
| Temat: Re: Ognisko Pon Sie 03, 2015 11:47 am | |
| Złudne wrażenie trzeźwienia minęło wraz podejściem do ogniska. Oślepiający żar bijący od płomieni był nieznośny dla moich przesiąkniętych alkoholem oczu. Nie mam pojęcia dlaczego moja towarzyszka złapała mnie za rękę podczas drogi, jednak w mej głowie obecnie pływała lepka, galaretowata masa cuchnąca etanolem i nijak nie mogłem się tym przejmować. Przez moment przeszło mi przez myśl: Czy to jakaś jej zagrywka? Jednak pytanie to ulotniło się tak szybko jak się pojawiło. Nie zwracam uwagi na osobliwego jegomościa, który pewnie był Mistrzem Ceremonii. Nie przejmuję się grobową atmosferą, jeszcze gęściejszą niż na polanie. Gdy pojawił się Yahto, ledwie na niego zerkam i podnoszę rękę, niby w geście przywitania, choć z jego perspektywy wyglądało to pewnie jak pośmiertny skurcz. Nie słucham tego o czym rozmawia z Amandine, tylko uważnie przyglądam się dziewczynie. Coś z nią było nie tak. Prawie na pewno mogę powiedzieć, że to zasługa dużej ilości spożytego przeze mnie wina, ale na chwilę obecną coś mi w niej nie pasuje. Ten wymuszony uśmiech. Lustrowanie każdego z osobna. Jej nozdrza drżały za każdym razem gdy dłużej zawieszała na kimś wzrok. W taki sam sposób spogląda na mnie, lecz nie mam siły się dłużej nad tym rozwodzić. Oczy zamieniły mi się w ledwie zauważalne szparki, mięśnie zwiotczały jakby z gumy, głowa niebezpiecznie pochyliła się do przodu. - Ammmddd... mnie. - Były to ostatnie słowa wypowiedziane przez Nikolasa Raptakisa, zanim uderzył głową w stolik i zasnął. |
| | | Abaddon Skarsgård Umiejętności bojowe : III Skąd : Sztokholm, Szwecja Rok nauki : VII Wiek : 18 lat Jestem : za Neoasgardem Czystość krwi : czysta Status majątkowy : majętny
| Temat: Re: Ognisko Pon Sie 03, 2015 12:55 pm | |
| - Laire. Cichy szept wyrywa się spomiędzy bladych warg, nim jego właścicielowi udaje się to powstrzymać. Po tym całym czasie, po dniach, tygodniach, miesiącach spędzonych w dziczy i przepracowywaniu każdego aspektu Twojej, ICH przemiany winien być już do nich przyzwyczajony. Teoria ta miała się jednak nijak, jeśli docierało się do pierwszych śladów praktyki. Nie stracił Cię z oczu nawet na sekundę, jeśli się nad tym zastanowić, nie uczynił tego od miesięcy. Chwytając pukle ciemnych włosów, delikatnie przesunął drżącą dłonią po Twoim ramieniu. Nieczęsto miałaś okazję to zarejestrować, biorąc pod uwagę fakt, iż "zajęta" byłaś wtedy zawsze zdecydowanie odmiennymi sprawami, jednak odkąd parzące teraz skórę niczym ogień pierścienie wylądowały na Waszych palcach, i w jego organizmie każda z Twoich przemian wzbudzała niemałe zamieszanie. Było to jednak niczym w obliczu działań TYCH, którzy w czasie rytuału zamieszkali w jego ciele, duszy, umyśle. Tak jak [...] Tak jak Ty ignoruje pierwsze mlaśnięcie pękającej skóry. Chce być z Tobą tak długo, jak będzie to możliwe, choć wsparcie, które może Ci teraz okazać jest niczym, w porównaniu z tym, jak bardzo chciałby Ci pomóc. Od czasu rytuału, a może od czasu, gdy ocalił Cię z obozu, czuje, jakby jego życie zależało od Ciebie. Kto wie, może tak właśnie jest? Słysząc drugie mlaśnięcie jak na rozkaz odsuwa się o krok od ewoluującego ciała. Widział już wiele Twoich przemian i jednego był pewien. Żadna z nich nie była taka sama. Twoje bezpieczeństwo, bezpieczeństwo innych leżało teraz w Twoich rękach. Standardowe skutki Twej przemiany były już dla niego chlebem powszednim, jednak demony z każdym dniem siały w jego umyśle coraz większe spustoszenie. Gdyby tylko pozwoliły mu choć na chwilę zebrać myśli. Skup się, Abaddon. Myśl do cholery! Laire jest tuż obok. Rytuał zaraz rozegra się niemalże na Waszych oczach. Wszyscy Ci ludzie. Uczniowie. Nauczyciele. Mury zamku rozmywają się. Zdaje się, że słyszy głosy. Głosy mówiące o tym, jaki efekt wywoła w organizmach nieludzi odbywający się dzisiejszej nocy obrzęd. Że też musieli powrócić tu właśnie dziś. Nie czas jednak zadręczać się tą kwestią. Wszystko dokoła jest takie realne. Niemal boleśnie. Czasem uderza ze zdwojoną siłą, aby następnie oddalić się, jakby życie, które toczy się obok wcale ich nie dotyczyło. Dotyczy. Starając się opanować drżenie dłoni, przykłada palce do skroni. Demony są niespokojne. Nie chcą dopuścić do tego, co wydarzy się w ciągu najbliższych minut. Nie widzą, jak bardzo go wyniszczają. Nie zamierzają pozwolić na to innym. Organizm ich żywiciela należy do nich i TYLKO do nich. Nikt inny nie powinien brać nad nim władzy. Ignorując upiorny ból przeszywający całe ciało i głosy, które rozbrzmiewają teraz w jego głowie szalonym echem prostuje się, aby spojrzeć prosto w ślepia ogromnych rozmiarów wilka. Ślepia, w których wciąż odbija się jednak obraz Laire. Podświadomie obracając tkwiący na palcu pierścień delikatnie wyciąga dłoń i kładąc ją ostrożnie na gorącym łbie, nie spuszcza wzroku ze swojej towarzyszki. - Spokojnie, Laire. Tylko spokojnie. Musimy udać się głębiej w las. TERAZ. Rzuca tonem łagodnym, ale nie znoszącym sprzeciwu i kładąc nacisk na gorące cielsko, skłania Laire do wykonania jego prośby. |
| | | Narrator | Temat: Re: Ognisko Pon Sie 03, 2015 5:59 pm | |
| Laire Larsen, myślisz, że uda Ci się uciec? Powietrze wokół wilkołaczycy i Abaddona robi się dziwnie gęste, by przeistoczyć się w niewidoczną, ale jak najbardziej materialną barierę. Kto próbuje ich powstrzymać? - Proszę was wszystkich o niezakłócanie naszej ceremonii. To wyjątkowa noc, rządzą teraz nami siły, których nie jesteśmy w stanie pojąć. - Głos mistrza ceremonii brzmi melodyjnie. Czy to on nie pozwala ci uratować Laire, Abaddonie? Wydaje się oczywistym podejrzanym, ale spojrzenie tajemniczego mężczyzny utkwione jest nieco powyżej ogniska. Brak kontaktu wzrokowego jasno wskazuje, że to nie on podtrzymuje więżące dwójkę uczniów zaklęcie. - Nasz starożytny ród zasługuje na to, by ponownie sięgnąć po tę moc. Dzisiaj bogini Hel przypatruje nam się z uwagą. Pokażmy jej, że gotowi jesteśmy ponieść wszelką ofiarę w imię dawnej chwały. Tej nocy Bifrost ponownie połączy dwa światy. Powtarzajcie za mną, drodzy zebrani... Słowa rytuału były niezrozumiałe, ale zaskakująca łatwe w wymowie. Część uczniów przyłączyła się do mistrza ceremonii, mówiąc z początku cichym, nieprzekonanym głosem. Inni, pod wpływem karcącego wzroku nauczycieli, również dołączyła do chóru. Wkrótce niemal wszyscy zgromadzeni deklinowało inkantacje jednym głosem. Coś powietrzu zadrgało. Jakaś tajemnicza iskra przemknęła między młodymi czarodziejami, napawając ich dziwną ekscytacją. Jednak podczas gdy większość twarzy rozjaśniała się od niemalże euforii, na innych coraz wyraźniej malował się grymas bólu. Amandine, na ten krótki czas jesteś wolna od męczącego cię pragnienia. Nie czujesz już buzującej krwi w żyłach swojej rówieśników. Amandine, ty nie czujesz niczego. Masz wrażenie, jakbyś zastygała, jeszcze chwilę, a skamieniejesz całkiem. A potem? Rozsypiesz się w proch? Nagle ogarnia cię znużenie, tak silne, jakiego nie doświadczyłaś jeszcze nigdy. Jakim cudem jeszcze trzymasz się na nogach? Padasz na kolana, zamroczenie ogarnia twoją głowę, a ostatnie, co udaje ci się zanotować, to cichy skowyt dobiegający z jednej z metalowych skrzyń. Coś tam jest. Laire, bądź spokojna, to koniec na dzisiaj. Siły cię opuszczają - zdaje się, że wilk, który w tobie siedzi, również ustępuje miejsca prawdziwej tobie. Dlaczego twoje ciało się nie zmienia? Biedna Laire, utknęłaś w tej półzwierzęcej postaci - na jak długo? Może nawet nie zarejestrowałaś, jak okaleczona przez magię zostałaś. Słowa rytuału krążą w twojej głowie, odbijają się echem, nie słyszysz nic prócz nich, aż wreszcie zdaje ci się, że zaraz rozsadzą twoją głowę od środka. Yumawikvayatawo, czemu masz tak niewyraźną minę? Czujesz to wyraźnie, powietrze zalega w twoich płucach, czy można udusić się tlenem? Bierzesz coraz głębsze oddechy, ale to na nic - nie jesteś w stanie zaczerpnąć tchu. Łudzisz się, że jeśli się cofniesz, wystąpisz z tego dusznego tłumu, wszystko wróci do normy, ale jest coraz gorzej. Yuma, biedaku, zaraz się udusisz. |
| | | Yumawikvayatawa YahtoKoło Wzajemnej Przyjaźni Umiejętności bojowe : III Skąd : Minnesota, USA Rok nauki : VII Wiek : 18 lat Jestem : neutralny Genetyka : Manôgemasiz Czystość krwi : czysta Status majątkowy : bogaty Zawód : zajmuję się gimbem
| Temat: Re: Ognisko Sro Sie 05, 2015 1:33 pm | |
| Mam serce, Løvenskiold, myślę, że zauważyłbym brak tak istotnego organu. Poza tym, czy to objaw aż tak znowu wielkiego altruizmu - to, że nie chcę, by ludzie padali wokół jak kawki? Musiałbym albo darzyć ich nienawiścią, albo być sadystą, by takie widoki sprawiały mi przyjemność, a skoro żaden z tych warunków nie jest spełniony, to jednak wolałbym, by zarówno Amandine, jak jej zidiociały towarzysz nie tracili przytomności. Nie przyłączam się do słów wypowiadanych przez mistrza ceremonii. Nie tylko dlatego, że mam bardzo złe przeczucia co do przeprowadzanego właśnie rytuału. Czuję się trochę osłabiony i źle mi się oddycha - oglądam się za siebie, ale jak na złość wokół znajdują się tylko osoby, które albo mnie nie znoszą, albo których nie znoszę ja. Cóż, Carlo Coletti, punkt dla ciebie, prawda? Żadnych sojuszników, a akurat by mi się jakiś przydał, chociażby po to, by odwrócić uwagę zgromadzonych, podczas gdy ja dyskretnie oddalę się od tego źródła szaleństwa. Cofam się o krok i wtedy dociera do mnie, że problem jej głębszy. Próbuję nabrać powietrza w płuca, ale oddech więźnie w gardle. Zamieram na chwilę - przez kilka sekund nie jestem w stanie się ruszyć. To wszystko wygląda na naprawdę paskudny koszmar i gdzieś tli się we mnie nadzieja, że zaraz się obudzę, ale ból w klatce piersiowej tylko nasila się. Ile jestem w stanie wytrzymać bez tlenu? Narasta we mnie uczucie paniki, czasu mam mało, nie wiem, co robić. W odruchu bezwarunkowym chwytam się za gardło, byłbym gotowy je sobie rozdrapać do krwi, jeśli tylko wiedziałbym, że to pomoże. Odwracam się do Amandine i bezgłośnie wymawiam jej imię - ale ona mnie nie słyszy. Cały chór bezmyślnych uczniów, i ja i ona - ta myśl nasuwa mi jakąś teorię, wyjaśnienie, dlaczego tak się dzieje, ale pomysł ten ginie w sekundę po narodzinach, zagłuszony przez dudniące w mojej głowie ciśnienie. Nie obchodzą mnie już konsekwencję, chcę po prostu się stąd wydostać. Na słabych nogach przedzieram się przez tłum. Jeszcze kilka kroków, powtarzam sobie, ale z każdym kolejnym ruchem tracę tylko siły. Potykam się, nie jestem w stanie utrzymać równowagi. Padam na ziemię, w ostatniej chwili osłaniając twarz rękoma, po czym gwałtownym ruchem przerzucam się na plecy. Desperacko próbuję nabrać tchu, ale to wszystko na nic.
|
| | | Ama Hartvigsen Umiejętności bojowe : I Skąd : Ivalo, Dania Rok nauki : VI Wiek : 17 lat Jestem : za Neoasgardem Czystość krwi : czysta Status majątkowy : przeciętny
| Temat: Re: Ognisko Sro Sie 05, 2015 3:12 pm | |
| Nie powtarzam wierszyka, nie jestem w tym dobra. Poza tym chyba trochę nie wierzę w bogów, na dodatek straciłam koronę więc przecież niegodna jestem tej całej modlitwy. Mimo wszystko rytm mi odpowiada, powtórze co trzecie, co drugie słowo całej inkantacji. Krążę dalej, czesząc włosy palcami i mrużąc okolone białymi koronkami oczy. Jestem jak taka koronka, biała, śliczna, i pełna dziur. Czy nikt nigdy nie rozważał koronek w kategorii towaru wadliwego? Dlaczego. Bo są w kwiaty? Bo ktoś mówi, że są ładne? Mi Papa też wiele razy mówił... Kiedy zataczam kolejny bezmyślny krąg niczym otumaniona oparami z ogniska kotka ktoś przede mnie pada. W pierwszej chwili chcę zachichotać, wiesz, często wyobrażam sobie takie sceny z książek, które przysyła mi Papa. Te z padającymi na kolana książętami, romantyzmem i rumieńcem księżniczek. Od pewnego czasu wiem, że marna ze mnie księżniczka, nawet własnej tiary nie umiałam upilnować, mimo to unoszę lekko ramiona chowając w nich głowę w geście zawstydzenia. Z ust wypadają mi kolejne, bezsensownie zlepione, wyrwane z kontekstu słowa rymowanki. Chyba wszystko pokręciłam, popatrz, jestem taka niemądra. Zgrywanie niemądrej zawsze działało. - Dlaczego leżysz? - pytam klękając powoli obok Twego wijącego się ciała i jeszcze nie dociera do mnie, że nie leżysz, tylko umierasz. Przez chwilę rozważam w głowie czy wytrzasnąłeś skądś alkohol, przecież nie wolno, przecież jesteś nieletni. Bawie się końcówkami papierowych włosów przyglądając się Twojej siniejącej twarzy i kiedy z zawstydzającym opóźnieniem dociera do mnie powaga sytuacji oczy otwierają mi się wielkie jak dwa morza. - Hej. - głos mi tężeje kiedy wyciągam ręce i próbuję chwycić Twoją twarz. Przestań się drapać. Może się czymś zakrztusiłeś? Pochylam się niepewnie więc, zaglądając Ci z pewną dozą zażenowania w rozdziawione usta. Nie mam pojęcia jak się ratuje życie. Trochę mi głupio, a trochę jesteś teraz taki piękny. Jak rybka. Na brzegu. Nie umiem w pierwszą pomoc, podnoszę wzrok i szukam kogokolwiek, ale sam widzisz, wszyscy jacyś tacy otumanieni. Czekaj, czekaj... ty na prawdę się dusisz. Próbuje przypomnieć sobie jakiekolwiek zaklęcie na udrażnianie dróg oddechowych z zajęć pierwszej pomocy, ale kiedy wygrzebuję różdżkę z przejęcia wszystko mi się miesza i oblewam Cię całego wodą. Tak mi przykro! |
| | | Lola OkekeKoło Wzajemnej Przyjaźni Umiejętności bojowe : II Skąd : Fårö, Szwecja Rok nauki : VII Wiek : 17 lat Jestem : za Protagonistami Czystość krwi : półkrwi Status majątkowy : przeciętny
| Temat: Re: Ognisko Sro Sie 05, 2015 4:54 pm | |
| Oczywiście, że trochę żałuję tegorocznego przebiegu nocy Walpurii - zawsze uważałam, że to jedno z moich najulubieńszych wydarzeń szkolnych. Ba! To właśnie podczas jednego z festynów doszło do mojego pierwszego pocałunku, był naprawdę wyjątkowy. O smaku kandyzowego jabłka, z zaskoczenia, niedaleko wygasającego ogniska. Co prawda ów chłopiec prędko stracił zainteresowanie - a może to moje oczekiwania, pobudzone takimi okolicznościami i latami oglądania komedii romantycznych i musicali były za wysokie - ale miłe wspomnienie pozostało. Nie narzekałam jednak aż tak głośno (po kątach) jak pozostała część uczniowskiej braci. Bo i dlaczego narzekać, to zawsze nowe doświadczenie. Lubię sobie zadawać pytanie - kiedy był ostatni raz, Lolu Okeke, kiedy zrobiłaś coś nowego i odpowiadać na nie - nie dalej niż wczoraj. A taka uroczystość bez wątpienia jest czymś nowym. Biała szata ładnie kontrastowała z moją karnacją, chociaż poczułam na sobie kilka spojrzeń pełnych pogardy. W końcu w Asgardzie raczej nie doświadczyło się czarnoskórych czarodziei - takie życie. Chociaż, kto wie, jeśli bogowie naprawdę istnieją to kto powiedział, że absolutnie wszyscy posiadali marmurową cerę i włosy w kolorze złota? Może taki Thor wygląda niczym wujaszek Mpumelelo? Skoro każdy ma prawo wierzyć - to ja mogę właśnie w to, nikt mi nie zabroni. Wiara, czasem tak myślę, to jednak potężna siła. W końcu kiedy człowiek prawdziwie coś wierzy to niezależnie od wszystkiego - zawsze ma o co się oprzeć. Oczywiście, często prowadzi to od fanatyzmu i ślepoty, nawet najbardziej racjonalne argumenty odbijane są za pomocą "nie i koniec". Ale w zdrowym wydaniu... Mnie tego brakuje, wiary w sensie, może dlatego czasami czuje się zagubiona. Wiara jest jednak czymś co pokazuje drogę, nawet jeśli inni nie uważają jej za do końca sensowną czy racjonalną. Szkoda, że tak wielu fanatyków coraz częściej tworzy z niej pojęcie pejoratywne. Podobała mi się ta cała ceremonia. Pomimo braku tańców i kandyzowanych jabłek, te szaty, ogniska, mantra, było w tym coś mistycznego. Dałam się porwać - przynajmniej przez chwilę. Ciarki przechodziły przez moją skórę, czułam to... tę jedność, poczucie bliskości, ale przyjemne emocje szybko zostały przytłoczone przez duszność, poczucie osaczenia, dziwny niepokój. Otwieram oczy - rozglądam się dookoła poszukując bliskich mi twarzy. Widzę jak Eleonora z trzeciej klasy z zaangażowaniem recytuje treść mantry i lekko się uśmiecham. Niektórzy z uczniół złapali się za ręce - to przyjemne widoki, ale mnie wciąż coś nurtuje, coś trapi, coś mi się... Yuma! Nie wiem na dobrą sprawę czy krzyczę w tym momencie, czy to tylko moje myśli, ale nie przejmując się konsekwencjami wyrywam się z kółka i co sił w nogach biegnę w jego stronę - a raczej stronę nieruchomiejącego ciała, spadającego w dół jak słomiana lalka. Szata krępuje moje ruchy, potykam się o własne nogi (powodzenia Lolu w karierze aurora!). Nie jestem dość szybka, upada - nieznoszę się za to, nienawidzę, nie dałam rady przybyć na czas. Stres, odrobina niewygody a ja już zostaje z tyłu, już daje się ponieść panice - w końcu na chwilę mnie mrozi, zatrzymuje się i tylko patrzę jak leży. Dopóty nie podchodzi do niego Ama, nie oblewa wodą, wtedy dopiero biorę się w garść. - Yuma! - odzyskuje i głos, i czucie w nogach - Przepraszam, przepraszam, przepraszam - mamroczę, bo chyba lekko pchnęłam dziewczynę próbującą uratować życie Yumy, przepraszam, przepraszam, upadam na kolana i ujmuję w dłonie jego twarz. Moje ciemne dłonie kontrastują z jego jasną cerą, jest bledszy niż zazwyczaj - Oddychaj Yuma - mruczę cicho, nachylając się nad nim, próbując poczuć na swojej skórze oddech, choć najbardziej płytki, wyczuć bicie serca - Oddychaj - proszę i oczy zachodzą mi łzami, takie rzeczy przecież nie mogą się zdarzać w miejscu w którym powinniśmy być bezpieczni, ja nie potrafię sobie poradzić, tak bardzo przepraszam, ale nie potrafię mu teraz pomóc, znowu mam pustkę w głowie, dłonie drżą dotykając jego mokrej twarzy, co mam robić, co? |
| | | Amandine Løvenskiold Umiejętności bojowe : III Skąd : Sandnessjøen, Norwegia Rok nauki : VII Wiek : 17 lat Jestem : neutralny Genetyka : wampir Czystość krwi : czysta Status majątkowy : majętny
| Temat: Re: Ognisko Sro Sie 05, 2015 5:24 pm | |
| Tak blisko. Było tak bardzo blisko. Nie przyłączyła się do chóru recytacji, zbyt zajęta własną ucztą. Biesiadą, do której nie zdążyła się nawet zabrać. Mięso obok, ten worek krwi, jaki miała obok siebie, mocno ją zaabsorbował. Nie wiedziała nawet, co recytują. Co to za słowa, co to za zdania. Co to wszystko znaczy. Życie towarzyskie skończyło się dla niej wraz z perspektywami posiłku. Tak. Blisko. A potem zamarła... Zmarła? Gdzie ten smak, gdzie słodki zapach? Gdzie moje mięśnie, gdzie moje myśli, gdzie... Panika. Zwierzęcy, pierwotny, prymitywny strach. Szukała ratunku. Cóż za żart losu, że najbliższym jej, świadomym osobnikiem był Yuma. Widziała jego bezgłośny krzyk. Nim jakieś jego znajome, słodkie dziewuszki, które może kojarzyła, może nie, pospieszyły mu z pomocą, nim zupełnie go od niej oddzieliły - dostrzegła w jego oczach zrozumienie. Zrozumienie, którym zaraziła się w jednej chwili. Jej domysły były słuszne. Yahto nie był normalny. Coś w nim tkwiło tak, jak w niej. Tak samo albo inaczej. Nienormalnie. Ugięły się pod nią kolana, ale nie czuła już wilgoci podłoża. Nie wiedziała, na czym klęczy. Dlaczego klęczy. Przed kim klęczy. Sen. Eleno, skończmy na dzisiaj, przecież i tak nic już nie rozumiem. Krzyk. Coś tam jest. Gdzie? Co? Pytania śmigały w jej myślach, umykając przed jej niematerialnbymi dłońmi. Nie mogła ich złapać. Nie mogla za nimi podążyć. Nic nie mogła. Wydawało jej się, że pociera oczy. Że ziewa, kulturalnie zasłaniając usta. Wydawało jej się, że zwija się w kłębek na wilgotnym, chłodnym podłożu, że głuchnie na słowa rytuału, ślepnie na widok innych uczniów. Chyba uśmiechnęła się też, spoglądając na tych normalnych. Dzieci. Kochane dzieci rodziców. Nie to co my. Nie to co ja. Wydawało jej się. Może nic z tego nie zrobiła. Może tkwiła tylko na kolanach, jak posąg, wizja niespełnionego artysty. Może zamknęła się w swoim cierpieniu, w głowie mając tylko słowa, których wcale nie rozumiała. Coś tam jest. |
| | | Laire Larsen Umiejętności bojowe : III Skąd : Kandałaksza, ZSRR Rok nauki : VI Wiek : 17 lat Jestem : neutralny Genetyka : wilkołak Czystość krwi : nieznana Status majątkowy : biedny
| Temat: Re: Ognisko Sro Sie 05, 2015 6:52 pm | |
| Jeśli w byciu wilkołakiem były jakiekolwiek plusy, niknęły one w bezdennej otchłani, jaka otwierała się w duszy każdego naznaczonego co miesiąc. Jej rodzina uparcie przekonywała o wyższości ich gatunku, Stare Baby opowiadały baśnie o tym, jak od pokoleń piastowano dar wilkołactwa. Jeszcze kilka miesięcy temu była zupełnie nieświadoma swoich genów, obecnie, z ręką na sercu, oddałaby wszystko by wrócić do tamtych błogich chwil. Proces przemiany był zawsze długi, nawet, jeśli z rzeczywistości zajmował chwilę. Niekończące się eksplozje bólu towarzyszące pękającemu ciału, rosnącym mięśniom i przemieszczającym się organom zapędzały ją zawsze w najgłębszą otchłań nienawiści do własnej krwi. Swojej rodziny. Swoich braci i siostry, nienawiści do alfy swojego stada, do wilkołactwa, tego przekleństwa. Zazwyczaj w momencie, kiedy wnętrzności puchły pomiędzy jej żebrami nadchodził kryzys i pragnienie szybkiego końca. W dokłądnie tym momencie dotarł do niej niewyraźny rytm inkantacji z okolic ogniska. Słuch się już wyczulił, choć otępiony bólem umysł nie potrafił przetworzyć sów w zrozumiałe zdania. Podniosła głowę wspierając się całym ciężarem na drzewie, czując jak szponiaste palce zagłębiają się w wilgotnej korze, a w miękką jeszcze, wciąż ludzką tkankę ścięgien wbijają się drzazgi. Powonny wypaść za kilka chwil. Przekrwione oczy przeczesywały otoczenie, jednak z pomiędzy spuchniętych powiek trudno było cokolwiek dostrzec. Czuła jego zapach, zbliżał się, nieuchronnie, jak zawsze. Chory skurwiel miłujący. Światło i ciemność jej serca. Człowiek, który znajdywał w sobie siłę, by towarzyszyć jej przemianom, a zarazem nie miał odwagi nigdy o prostu ukrócić tych męczarni. Prosiła o to nie jeden, nie dwa razy. Błagała go o litość, cholernego sadystę. Może lubował się w jej cierpieniu? Może budowało to jego ego. Patrzenie, kiedy wiła się w konwulsjach, a natura wilka rozrywała jej ciało. Im głębiej popadała w zakamarki niekończących się iskier cierpienia, tym większą darzyła go nienawiścią. Dlaczego mi to robisz, Abaddonie. Skończ to. Skończ! I wtedy, przestało. Ciało już nie puchło, mięśnie przestały rozrywać skórę. Osunęła się na ziemię w mieszaninie ulgi i szoku, czując każdą otwartą ranę z której wystawały zdeformowane grzbiety nieludzkich mięśni. Wpatrywała się w korony drzew, oczy wilka widziały doskonale w ciemnościach. Tylko dlaczego tak trudno jej było oddychać? Zbyt wielkie płuca ledwie pracowały w małej ,ludzkiej klatce piersiowej, uciśnięte serce z trudem pompowało krew wprawiając kończyny w marazm. Przed oczami pojawiły się już mroczki, ale ta ulga. Gdy ból na chwilę zniknął. Moment błogiej ciszy, spokoju, bez dzikiej żądzy rozrywania gardeł i trzewi, bez potrzeb by biec, by wyć, bez szaleństwa zaćmiewającego umysł. Tylko chwila. Wbijały się w jej głowę jak gwoździe. Słowo po słowie, zrywając z niej ostatnie strzępki świadomości. Słowa, słowa, rozsadzające czaszkę, jak obietnica, jak szydercze zapewnienie. To stan w którym miała już zostać, jakby ktoś zerwał tasiemkę jej drogi, przeciął możliwość przemiany bez możliwości powrotu. Wygięła plecy w łuk chwytając się za oblepioną włosami głowę. Ze zdeformowanego gardła wyrwał się przeciągłe, pełne bólu wycie. Chcęjużkońca. |
| | | Lotta Ullmann Umiejętności bojowe : II Skąd : Rovaniemi, Finlandia Rok nauki : VII Wiek : 17 lat Jestem : za Protagonistami Genetyka : brzeginia Czystość krwi : czysta Status majątkowy : majętny
| Temat: Re: Ognisko Sro Sie 05, 2015 8:38 pm | |
| Cały ten pomysł z jakimiś nowymi obchodami jednej z najlepszych szkolnych imprezek w ogóle mi się nie podobały. W końcu miałam już kupioną sukienkę na zabawę, a codzienny mundurek raczej nie sprzyja eksperymentowaniu z nowymi trendami we fryzjerstwie. A widziałam taką piękną fryzurę w najnowszym Teen Vouge! Przećwiczyłam ją kilka razy przed lustrem, wyglądałam doskonale. Ale nie. W tym roku jakieś ogniska i kwartet smyczkowy, biała szata – nie do twarzy mi w tym kolorze, wyglądam wtedy blado – prosty warkocz, nie pozwolili nawet na błyszczyk do ust. Trudno. Stoję pośród całej reszty uczniów i mamroczę tę mantrę, mając nadzieję, że wszystko skończy się jak najszybciej. Wcale nie dlatego, że moje buty nie nadają się do stania na trawie i trochę uwierają w stopy, chociaż wiem, że tak właśnie pomyślało trzy czwarte czytających. Lubię udawać głupszą niż jestem, to nadzwyczajnie ułatwia życie. Z taką twarzą nikt nie oczekuje ode mnie nawet kszty rozsądku, wszyscy mają mnie za blondynkę z mózgiem przepełnionym poradami z Teen Vouge, żadnych oczekiwań, żadnej obrony przed moją osobą. Tak sobie właśnie słodzę stojąc przy tym głupim ognisku i bezgłośnie poruszając ustami. Nie ufam w te całe powiedzonka o mostach do Asgardu, o powrotach i połączeniach, nie ufam fanatykom. Dziwie się, że inni ufają, hej, nie macie oczu?! Przecież jeszcze przed chwilą połowa tu obecnych siedziała w Getcie, a teraz tak nagle, wręcz radośnie, wszyscy zgadzacie się na jakieś sekciarskie przyjęcia. Aż mi niedobrze na ten widok. W rzeczywistości z każdą chwilą stania tutaj robi mi się coraz bardziej niedobrze – i robię się coraz bardziej głodna. Zamykam w końcu oczy i zastanawiam kiedy skończy się ten cały cyrk… Akurat wtedy jakaś dziewczyna zaczyna się drzeć, dookoła robi się zamieszanie, a ja czuję wściekłość, coraz większą wściekłość, dlaczego oni hałasują. Gdybym tylko mogła… Rozszarpałabym ich wszystkich na kawałki, zanurzyła dłonie w ich ciepłej krwi, wbiła zęby w jeszcze bijące serca, przegryzała tętnice, mięśnie, skórę, łamała kości, kąpała się w ich… Stop. Żołądek wywraca się raz i raz jeszcze, w kończu czuje skurcz tak mocny, że nieomal zwala mnie z nóg. Zataczając się wychodzę z koła, jestem głodna, tak strasznie głodna, tak okropnie głodna. Mam ochotę na mięso, surowe, krwawe, widzę siebie zanurzającą w nim ręce, rozszarpującą kawałeczek po kawałeczku, wgryzającą się we włókna, krew cieknąca po brodzie, takie pyszne. Jestem taka głodna. Taka głodna. Mdli mnie, ciałem targają torsję, jestem taka głodna, ledwo co stoję na nogach, jestem taka głodna, wbijam paznokcie w ramiona i czuję cieknącą po nich krew, jestem taka głodna, zlizuję ją z palców, jestem taka głodna, jej metaliczny smak wywraca mój żołądek na drugą stronę, jestem taka głodna, kręci mi się w głowie, jestem taka głodna, robi mi się ciemno przed oczyma, jestem taka głodna… W końcu chyba upadam na ziemię, sama nie wiem, świat wiruje dookoła. Zamykam oczy. Jestem taka głodna.
|
| | | Oggi Umiejętności bojowe : IV Skąd : z głuszy Wiek : 35 lat Jestem : neutralny Czystość krwi : nieznana Status majątkowy : ubogi Zawód : wiedźma
| Temat: Re: Ognisko Czw Sie 06, 2015 6:29 pm | |
| - Hej, ty! Wiem, że to twoja wina, draniu! Z tymi słowami uderzam wściekle pięściami w niewidzialną barierę, która powstrzymuje mnie przed wtargnięciem do kręgu (a tę biedną dziewczynkę przed ucieczką). Nie jestem w stanie podejść nawet na centymetr, mogę tylko patrzeć z bezsilną złością na tego alchemika od siedmiu boleści. Co to za nauczyciel, który ryzykuje życiem swoich uczniów w imię... no właśnie, w imię czego? Co niby chcą osiągnąć tym szalonym rytuałem? Przez chwilę jeszcze walczę z tą blokadą, na przemian bijąc w nią pięściami, kopiąc lub uderzając moim kosturem. Wszystko na nic! I wtedy, kiedy zmęczona i zdyszana myślę o tym, że nie dam rady nic wskórać, wpadam na jeszcze jeden pomysł. Mocuję swój kij z powrotem na plecach i cofam się o kilka kroków. Odwracam się nawet plecami do nauczyciela z piekła rodem (niezbyt mądre z mojej strony, ale chcę, by poczuł się bezpiecznie) i odchodzę na pewną odległość. I wtedy, w najmniej oczekiwanym momencie, ściągam mojego buta i wyrzucam go z półobrotu w powietrze, z pewną satysfakcją obserwując, jak ląduje prosto na czole tego jegomościa. Mam nadzieję, że rozbiłam jego uwagę na tyle, by Freya zdążyła wyprowadzić wilkołaczycę z kręgu. |
| | | Þjóðrekur Náttmörðurson Umiejętności bojowe : II Skąd : Vík í Mýrdal, Islandia Rok nauki : VII Wiek : 18 lat Jestem : za Protagonistami Czystość krwi : czysta Status majątkowy : bogaty
| Temat: Re: Ognisko Pią Sie 07, 2015 3:52 pm | |
| Chicos, nie sądzicie, że ta impreza jest jakaś nudna? Tak, Luno, sądzimy. Nie, Ezra, to nie jest pora na masową, darmową dystrybucję zielonego, świat jeszcze do tego nie dojrzał. Torsten, uprzejmie informuję, że ta śliczność, za którą się ostatnio oglądałeś, właśnie stoi sama po tym, gdy jej druga połówka właśnie dała jej kosza. Innymi słowy, nie zwracamy większej uwagi na to, co się dzieje. Oczywiście, podejrzewam, że coś się kroi, ale nie chcę męczyć się z niepokojem, na który nie jestem nic w stanie poradzić, więc przyłączam się do żartów na temat ponurej atmosfery tegorocznej nocy Walpurgii. Gdy ta cała "celebracja", przypominająca w swej formie bardziej zebranie jakichś sekciarzy, zaczyna się, dla żartów łapiemy się za ręce, z poważnymi minami wypowiadając nisko słowa dyktowane przez mistrze ceremonii. O dziwo, niektórzy biorą nasze wygłupy na poważnie i zaczynają nas naśladować, przez co jeszcze trudniej utrzymać nam grobowe miny. A potem coś się dzieje. Nie wiem, o co chodzi, ale słyszę jakieś krzyki, a potem... wycie wilka? Rozglądam się, szukając źródła tego zamieszania i nie rozumiem, dlaczego nikt nie reaguje. Wygrzebuję swoją rękę z dłoni Ezry i zaczynam przedzierać się przez tłum. Nie mam pojęcia, czego lub kogo szukam, po prostu czuję, że... Lotta? Jasny szlag, Lotta, co ty wyrabiasz! Nie wiem, jak to w ogóle możliwe, między nami znajdowała się jakaś dziesiątka ludzi, ale przysięgam, nie minęła nawet sekunda, a ja już trzymam ją w ramionach, nie wyhamowałem przed złapaniem jej, więc ślizgamy się na trawie i upadamy razem - ale nie pozwalam, by cokolwiek jej się stało, obracam się w ostatniej chwili, by zamortyzować jej upadek, całym ciężarem swojego i Lotty ciała spadając na plecy, chyba naciągnąłem coś sobie, boli jak cholera, ale nieważne, Lotta, co ci się stało? Patrzę na jej głowę, leżącą na mojej klatce piersiowej, powoli siadam, trzymając ją cały czas, jest taka bezwładna, jakby wyparowała z niej cała siła do życia. - Lotta - szepczę i uśmiecham się krzywo, nie jestem ani trochę szczęśliwy, ale to nerwowy tik, którego nie jestem w stanie powstrzymać. Odgarniam włosy z jej twarzy. - Księżniczko, pobudka? Ta nowa dieta chyba ci nie służy... co? - Nie cierpisz mnie za to, prawda? Zawsze o jedno słowo za dużo. Próbuję wstać, ale ból w kostce jest podejrzanie za mocny, z sykiem wracam z powrotem na ziemię. Nie wiem, co robić, więc tylko trzymam Lottę blisko przy sobie, spokojnie, Lotta, zaraz ktoś ci pomoże. - Czy któryś z was, dżentelmenów, ruszy łaskawie tu zad?! - Podnoszę głos, szukając wzrokiem Luno albo Torstena (Ezra to raczej jest średnio pomocny w takich sytuacjach). |
| | | Faust Vogler Umiejętności bojowe : IV Skąd : Jyväskylä, Finlandia Wiek : 31 lat Jestem : neutralny Genetyka : metamorfomag Czystość krwi : czysta Status majątkowy : bogaty Zawód : hodowca smoków
| Temat: Re: Ognisko Pią Sie 07, 2015 7:17 pm | |
| To całkowicie normalne, że każdy rytuał wymaga ofiar. Tak też miało być i tym razem. Dobrze wiedzieliśmy o tym od samego początku, ale nikogo to zbytnio nie wzruszyło. A było nas tutaj wielu, chociażby ja, niektórzy nauczyciele po naszej stronie czy sam dyrektor szkoły, mimo że sam bezpośrednio nie brał w tym wszystkim udziału, aby później odsunąć od siebie wszelkie podejrzenia. Nie liczyło się dla nas dobro uczniów, tylko nasz plan. Ich cel stał się dziś moim celem. A to w końcu jest prastara magia, ci fanatacy mówią nawet, że od samej bogini Hel. Ile w tym prawdy, trudno powiedzieć, osobiście jednak nigdy nie wierzyłem w ten cały panteon bogów i poszukiwania Asgardu, lecz byłem świadomy, że mogą być to niezwykle potężne czary. Wszystko szło dobrze – do pewnego momentu, w którym niektórzy uczniowie zaczęli się wyrywać, a część grona pedagogicznego orientować się, o co chodzi. I jeszcze ona. Ta wariatka z lasu. Mogłem się jej pozbyć już na samym początku, w końcu próbuje nam pokrzyżować plany od samego początku. Zabiłbym ją z łatwością. Jest przecież słaba, widzę to po niej, nie ma ze mną najmniejszych szans, dlatego też nie pozwolę na to, by dopięła swego. Jednak gdy mnie zaatakowała – tego już było za wiele. Nikt nie będzie znieważał mnie, Mistrza Alchemii, którym dzisiaj jestem. Czym prędzej więc chwytam różdżkę w dłoń, by zaraz w nią uderzyć. Doigrasz się, kimkolwiek jesteś i czegokolwiek chcesz. - Collardo – wypowiadam szybko, próbując trafić ją zaklęciem, dzięki któremu zacznie się dusić. Nie wiedziałem jednak, czy mi się uda. Wszystko działo się zdecydowanie za szybko, nie wspominając o tłumie ludzi, a nie mogłem trafić kogoś innego przez przypadek. W dodatku to było jedno z pierwszych zaklęć, które przyszło mi do głowy. Mógłbym użyć czegoś zdecydowanie silniejszego, nie chciałem jednak zrobić tego tutaj, przy uczniach – to oznaczałoby jawną walkę i już do końca zdradziłoby nasze intencje. |
| | | Mistrz Gry | Temat: Re: Ognisko Pią Sie 07, 2015 7:17 pm | |
| The member ' Faust Vogler' has done the following action : Kostki#1 'Zaawansowany' : |
| | | Oggi Umiejętności bojowe : IV Skąd : z głuszy Wiek : 35 lat Jestem : neutralny Czystość krwi : nieznana Status majątkowy : ubogi Zawód : wiedźma
| Temat: Re: Ognisko Pią Sie 07, 2015 7:32 pm | |
| O ty dziadu, gdzie tu do mnie z czarną magią? Całe szczęście, refleks mam nie byle jaki - wyciągam zza pleców mój kostur (mało kto wie, że w środku niego znajduje się moja różdżka, cóż, tak mi ostatnio wygodniej!) i szybko rzucam protego, co pozwala mi odbić zaklęcie rzucone przez tego gałgana. Jednocześnie czuję ukłucie paniki; dociera do mnie, że znajduję się w środku czegoś koszmarnie okropnego, czegoś, przed czym próbowałam uciec całe życie, ale szybko odsuwam od siebie tę myśl. Liczy się to, żeby zniwelować barierę i umożliwić ucieczkę tym wszystkim dzieciakom! - Drętwota! - To głupie z mojej strony, ale przez stres to jedyne, co przyszło mi do głowy. Przecież ja nigdy nie walczyłam z nikim tak na poważnie! Szybkim machnięciem kostura powołuję do życia czerwoną strużkę światła, która pomknęła żwawo ku nauczycielowi alchemii. - Niech ktoś woła aurorów, biją, ratunku! - krzyczę dodatkowo, odrobina większego zamieszania się przyda. Cokolwiek ci szaleńcy planują, nie może się im udać!
Ostatnio zmieniony przez Oggi dnia Pią Sie 07, 2015 7:44 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Mistrz Gry | Temat: Re: Ognisko Pią Sie 07, 2015 7:32 pm | |
| The member ' Oggi' has done the following action : Kostki#1 'Zaawansowany' : -------------------------------- #2 'Obrona' : |
| | | Narrator | Temat: Re: Ognisko Pią Sie 07, 2015 8:05 pm | |
| Mistrz ceremonii cierpliwie czekał, aż uczniowie zapamiętają dokładnie słowa rytuału. Przez pewien czas powtarzał z nimi te kilka linijek, dbając o zachowanie odpowiedniego rytmu i intonacji. Potem, gdy część uczniów wpadła w stan podobny do transu, jego rola stała się mniej istotna. Ci spośród zebranych, którzy bacznie obserwowali tego tajemniczego mężczyznę, mogli zauważyć, że coś w jego twarzy się zmieniło. Ten z pozoru spokojny człowiek miał teraz iście zwierzęcą, dziką twarz - nawet jego nozdrza były dziwnie powiększone, jakby napawał się nienaturalną atmosferą, jaką sam wykreował. Wycie wilkołaka zwróciło natychmiast jego uwagę - na jego okrutnej twarzy wykwitł niepokojący uśmiech. - Pośród nas są również tacy, w których żyłach nie płynie ani kropla krwi dawnych bogów. Skażeni przez pradawne klątwy lub wręcz urodzeni niżsi stanem, nie są godni, by spłynęła na nich łaska ofiarowywana nam właśnie przez Asów. Ta podła maskarada stworzeń daleko niedoskonałych, by żyć pośród nas, zasługuje tylko na pełen pogardy śmiech. Czy ta, która w swoim ciele wiecznie ukrytego potwora, może być uznana za człowieka?! - Nagłym ruchem dłoni wskazał na szamoczącą się w agonii Laire. - Co dzieli te istoty od zwierząt, skoro nas wywyższa łaska bogów? Bez bogów czołgalibyśmy się po ziemi, skazani na głód i wieczne cierpienie. Oni niczym żmije wślizgują się do zbudowanego przez nas królestwa, ale Asgard ich nie chce! To nie dla nich przeznaczone jest dzisiejsze święto, ale jeśli w swej bezczelności postanowili je zbrukać swoją obecnością... zasłużyli na śmierć! Za późno się zorientował, że w swoim chorym entuzjazmie posunął się o krok za daleko. Te młode umysły nie były jeszcze dość wtajemniczone, by w pełni pojąć znaczenie słów mistrza ceremonii. Dotarło do nich to straszne słowo: "śmierć". Chór wykrzykujący słowa rytuału osłabł nagle. Uczniowie zaczęli się rozglądać, przerażeni i skonfundowani. A wtedy powietrze przecięło zaklęcie. "Niech ktoś woła aurora, biją, ratunku!". Parę osób krzyknęło głośno, ludzie zaczęli się wzajemnie przepychać, szukać najbliższych i uciekać. - Nikt nie opuści tego miejsca, rytuał jeszcze się... - Jakaś spanikowana małolata wpadła na mistrza ceremonii. Ten odwrócił się, szukając wściekłym wzrokiem kogoś ze swoim pobratymców. - Bariera, głupcy! Nikt nie podtrzymuje bariery! |
| | | Sponsored content | Temat: Re: Ognisko | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|