Trzecia w nocy
Oddycham powoli, dając sobie czas na przemyślenie, czy to dobry pomysł. Patrzę w niebo, ale wiem, że stoję nad przepaścią - moje gołe palce wystają już za kawałek ziemi, który mnie powstrzymuje od spotkania z morzem i zastanawiam się, kiedy zdjęłam buty. Coś tutaj nie pasuje. Wiatr wyje jak wilk, morze pachnie sosnami, a błękitne niebo wydaje się płaskie, jak gdyby ktoś umorusał farbą górną ścianę pudełka. Przypominam sobie, że wstrzymałam oddech i omal nie zachłystuję się z zaskoczenia.
Robię krok przed siebie.
Budzę się nagle, ostro, jakby moja spadająca w przepaść świadomość nie uderzyła w ziemię, a wpadła na swoje miejsce, zostawiając ciało w pełni rozbudzone, podczas gdy ona powoli składa się do kupy. Przełykam z trudem, powoli zaciskając palce na pościeli, aż mięśnie drżą z wysiłku, a krótkie paznokcie zostawiają ślady na dłoniach pomimo warstwy materiału.
Noga. Boli.
Szlag, trzeci dzień z rzędu.
Wstaję powoli, starając się wydawać jak najmniej odgłosów i potrząsam lekko głową, żeby strzepnąć z rzęs resztki snu, ale jedyne, co udaje mi się uzyskać to lekkie zawroty głowy. Nie chcę się nikomu tłumaczyć. Nawet gdybym chciała, nie wiedziałabym jak to opisać. Nie mam koszmarów, ale nawiedzają mnie wspomnienia - to różnica, której nikt nie chce przyswoić rozmawiając z biedną kaleką. Albo wariatką, zależy o kim mówimy. Pamiętam ból, dźwięk łamanej kości i krzyk matki, pamiętam jego warkot i ręce ojca odciągające mnie od niebezpieczeństwa. Wiem co się wtedy stało i dlaczego trafiło akurat na mnie. Tyle mi wystarczy, żeby iść dalej. Strach przed tym, co już minęło jest dla idiotów, którzy nie potrafią zrozumieć idei przyszłości. To, co już było... cóż, już było. Niczego z tym nie zrobię, choćbym cholera chciała. Za to przyszłość to jedna wielka niewiadoma i z tego, co o niej wiem, gdzieś tam czeka mnie jeszcze kilka gorszych przeżyć. I wtedy są spore szanse na to, że to ja będę tym złym.
To nie tak, że nigdy nie mam koszmarów. W sumie ten sen mogłam uznać za jeden. Po prostu jeśli coś kończy się, gdy otwieram oczy nie jest tak straszne.
Nie wiem. Czasami sama nie wierzę w to, co mówię - a nigdy nie kłamię.
Idę powoli na dół, w pokoju słychać tylko ciche klekotanie uderzanych wiatrem szyb i głuche uderzenia mojej kuli o zakurzony dywan.
Ciągle boli.
Biorę głęboki wdech, upewniam się, że nie czuję już zapachu sosen, po czym opadam ciężko na fotel i obejmuję mocno poduszkę napawając się szorstką teksturą materiału na policzku. Przyzwyczaiłam się do bólu. Wystarczy zacisnąć zęby i poczekać. Można też płakać i krzyczeć, czasami to nawet pomaga.
Ja staram się jak najbardziej skupiać na dźwiękach. Skupiam się i nagle przez klekot okien nagle przebija się ciche chrapanie z piętra, szum drzew, przyciszone rozmowy, których nikt nigdy nie miał usłyszeć, więc uprzejmie staram się je zignorować - choć pewnie i tak wykorzystam to, że ich związek się rozpada. Ot, dla rozrywki. Znowu się skupiam, tym razem szukając dźwięków, które mogłyby wskazywać na to, że ktoś wstał. Chcę być czujna. Gdyby ktoś miał tutaj teraz zejść, zobaczyć mnie wbijającą zęby i paznokcie w sztywny materiał poduszki, musiałabym się tłumaczyć, że to nie chwila słabości, a chwila gniewu. Gdy jesteś kaleką nagle wszyscy chcą ci współczuć. Nawet gdy nie muszą.
A ja naprawdę nie lubię się tłumaczyć. Nie umiem.
Zawsze mówię to, co myślę, samą prawdę, przynajmniej tą moją. Dlatego nie rozumiem, gdy ludzie pytają mnie o to, co naprawdę siedzi w mojej głowie, jakbym nie obrzucała ich tym mentalnym błotem nawet wtedy, gdy nie chcą. Chociaż gorsze jest pytanie "dlaczego się tak zachowujesz" - jest trzecie na liście moich najbardziej znienawidzonych pytań, drugie to "czy naprawdę przygotowałaś się na te zajęcia", a pierwszego nawet nie wypowiem w myślach. Już samo to, że je sobie przypomniałam doprowadziło mnie do szału i w pewnym sensie złość pomaga mi się pozbierać. Jak zawsze.
Powoli przestaje boleć.
Zaczynam skupiać się na oddechach, gdy trzeci raz przyłapuje się na wstrzymywaniu powietrza. Teraz będzie tylko lepiej. Teraz, gdy ktoś zejdzie i zapyta co tu robię, będę w stanie rzucić w jego kierunku jakąś żartobliwą ripostę bez załamującego się głosu. Jeśli raz okażę słabość nigdy się nie uwolnię od etykietki kruchej dziewczynki, przy której trzeba ostrożnie oddychać.
Nieważne jak sobie radzisz - jeśli jesteś widocznie upośledzony, ludzie zabierają ci prawo do złożonych toków rozumowania. Masz wtedy pozwolenie tylko na użalanie się nad sobą, żeby oni mogli się nad tobą rozckliwiać i budować reputację troskliwych, empatycznych przyjaciół.
Na szczęście bezczelna złośliwość i kłapanie zębami większość odstrasza.
Dwieście dwadzieścia dziewięć minut po północy
Przestaję czuć nogę, której nie mam.
Odkładam poduszkę na bok i po chwili zastanowienia dorzucam drewna do kominka. I tak szybko nie zasnę, więc równie dobrze mogę stanąć na straży ognia. Może i mam zamiast prawej nogi wystający z biodra kikut przypominający obgryzioną parówkę, ale na dłuższą metę niewiele to zmieniło w moim życiu. Wciąż gram, ćwiczę, staram się robić jak najwięcej bez magii. Nie zawsze będę miała przy sobie różdżkę, więc chcę móc zaufać swojemu własnemu ciału. Poza tym figurą niewiele różnię się od patyczaka, dzięki mięśniom zaczynam wyglądać jak człowiek ze stałym dostępem do pożywienia. Poza tym zwykłe przytycie mi nie wychodziło.
Powoli pokój zaczyna wypełniać się pomarańczowym światłem.
Już w pełni rozbudzona rozglądam się dookoła, powoli przeczesując palcami włosy. Kątem świadomości rejestruję, ze kilka kosmyków łaskocze mnie w żuchwę, powinnam je niedługo skrócić. Poza mną nie ma tutaj żywej duszy, a nie mogę powiedzieć, żeby mnie to jakoś specjalnie drażniło. Nigdy nie należałam do osób, które muszą być stale otoczone ludźmi, żeby nie zaczęły zrywać tapety ze ścian. Może to kwestia posiadania rodzeństwa i dzielenia się uwagą rodziców, może po prostu zawsze potrafiłam zająć się własnymi myślami. Jak teraz. Poza tym gdy spędzanie czasu z innymi zawsze równało się z początkiem romansów wszelkich. Nigdy nie ciągnęło mnie do związków, więc nie chciałam brać udziału w organizowanym przez rówieśników wyścigu szczurów do sypialni, w którym nagrodą była przedwczesna ciąża, ale za to z genami zapewniającymi symetryczne rozstawienie brwi. Z jednej strony to męczące, z drugiej - nie mam ani biustu, ani bioder, które dałyby mi przewagę nad innymi, na dodatek mam płaską twarz, więcej blizn niż powinien mieć cywil i nietutejszą urodę po matce. Musiałabym nadrabiać czarującym dowcipem, a mam dość niszowe poczucie humoru i urok... czegoś na pewno.
Nie zrozumcie mnie źle, mówię w myślach do widowni, którą aktualnie są lizane językami ognia kłody, nie wpędza mnie to w kompleksy. Po prostu czasami patrzę na siebie w lustrze i stwierdzam fakty.
Jedenaście tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt sekund
Ogień w kominku rozbuchał się na dobre.
Wstaję powoli z kanapy i na trojakach podchodzę niezgrabnie do paleniska, siadając tak blisko niego, jak to tylko możliwe bez podpalania włosów. Podpatrzyłam to u, teraz siedmioletniej, kuzynki. Siostra mojego ojca była charłaczką, wyszła za sympatycznego mugola i spłodzili małą Annis, równie niemagiczną, co moja kula ze sklepu na przedmieściach Bergen. Spędzaliśmy z nimi wakacje, dopóki moja noga nie stała się zakąską do głównego dania w postaci ciotki. Od tego czasu nie widziałam się z tamtą częścią rodziny. Nie wiem, czy Annis ciągle ma taką obsesję wchodzenia w ogień. Może z tego wyrosła, a jej ojciec mógł w końcu rozmontować drzwiczki kominkowe, których tak nienawidził. Wiem tylko, że potrafię patrzeć w kominek godzinami i zaraziła mnie tym właśnie tama mała. Przy dobrym układzie gwiazd mogłabym się spod niego nie ruszać, w końcu podczas pełni można by się mnie łatwo pozbyć, zanim zrobiłabym komukolwiek krzywdę. Jedno małe pchnięcie i moja twarz zmienia się w skwierczącą pieczeń. Ciekawe, czy bym to przeżyła. Podobno ludzie zmieniają się, gdy tracą twarz. Gdy byłam mała na plażę wyrzuciło jednego z zaginionych podczas sztormu rybaków - ryby zjadły mu całą twarz. Jego już to nie obchodziło, ale podobno jego żona potem popełniła samobójstwo. Nie jestem pewna, miałam wtedy cztery lata i rodzice uważali, żebym nie wiedziała na ten temat zbyt wiele. Posługiwali się z sąsiadami czymś na kształt slangu, gdy o tym mówili.
Odwracam lekko głowę do tyłu, sprawdzając, czy aby na pewno nikt nie planuje odegrać ze mną finałowej sceny Jasia i Małgosi, ale widzę tylko smętnie wygiętą kanapę i wiszący na ścianie zegar. Za minutę piąta.
Byłam pewna, że jeszcze nie wybiła czwarta.
Wtorek
Wracam na górę i odstawiam cicho kulę obok łóżka. Ciągle nie chce mi się spać a niebo zaczyna powoli jaśnieć. Na szczęście nie czuję się zmęczona. Trochę jakbym właśnie szykowała się do snu po wieczorze przy ognisku. Czuję od siebie zapach palonego w kominku drewna i zamykam powoli oczy. Zawsze lubiłam ogniska. W mojej rodzinie zawsze równało się to z opowiadaniem strasznych historii, matka zawsze była mistrzynią. Opowiadała mi horrory zamiast bajek na dobranoc, lale kazała to trzymać w sekrecie przed babcią.
Przez chwilę zastanawiam się, czy kiedykolwiek pojadę kiedyś na biwak po tym co się stało. I natychmiast żałuję, że do tego wróciłam
"Wilkołak napada na rodzinę, charłaczka nie żyje, magomedycy walczą o życie dziecka". Trup ożywia gazetę, zawsze to wiedziałam, ale nigdy nie sądziłam, że zostanę bohaterką jednej z takich opowieści. Owszem, żartowałam o tym za każdym razem, gdy robiliśmy ze znajomymi coś głupiego, ale przeczytać o tym, co ci się naprawdę przytrafiło jest dość szokujące. Tym bardziej, gdy nigdzie nie pojawia się ani jedno nazwisko, ale ty wiesz, że chodzi o ciebie i zastanawiasz się, ile osób wie, że ty wiesz, że one wiedzą, że chodzi o ciebie. W końcu na terenie Skandynawii nie ma zbyt wielu trzynastolatek bez prawej nogi, łatwo połączyć kropki, tym bardziej gdy data się zgadza. Tylko ja miałam tak parszywe szczęście, by być w najbardziej wystawionym na drogę wilkołaka namiocie podczas cholernej pełni.
Otwieram oczy i patrzę w przestrzeń, odgrywając w głowie ten scenariusz. Budzę się, gdy coś wpada na mój namiot, rozrywa materiał. Jestem w nim sama, bo siostra w tym czasie miała wyjazd z przyjaciółmi. Widzę wielką, brzydką głowę i zaczynam krzyczeć. Nigdzie nie mam różdżki, więc staram się go kopnąć, ale on łapie moją nogę. Potem przez chwilę jest tylko ból, hiperświadomość. Zęby w mojej nodze, pękająca kość, rwane mięśnie i szarpane nerwy. Ciągle wierzgam jak wyjęta z wody ryba, po części żeby uciec od bólu, po części mając nadzieję, że dzięki temu obudzę się z wyjątkowo parszywego koszmaru. Potem jest głos matki, błysk zaklęcia uderzającego wilkołaka w skroń, silne ręce ojca pod pachami, wyrywające mnie z poluzowanych szczęk. Ojciec mnie stamtąd zabiera, wilkołak odwraca się w kierunku matki, ale ciotka zaczyna uciekać w drugim kierunku łamiąc kilka gałązek po drodze. Zamiast na matkę, rzuca się na nią, wbija zęby w jej ramię i pędzi dalej. Krzyki robią się cichsze, może przez odległość, może tracę przytomność. Budzę się w pachnącym czystością szpitalu, lekarka mówi mi, że gdyby nie zaklęcie zamrażające, które ojciec rzucił mi na nogę, dawno bym się wykrwawiła, ale przez to musieli amputować ją wyżej, niż normalnie - mięśnie i skóra za bardzo się odmroziły. No i jestem wilkołakiem, witamy w świecie wyjętych ze społeczeństwa.
Przewracam się na bok.
Im częściej odtwarzam to w myślach, tym bardziej zaczyna mi to być obojętne. Czasami tylko muszę wyłączyć dźwięk. Wrzaski są straszne zawsze. Samą scenę opisywałam każdemu, kto zapytał. Ze szczegółami. Nie widzę powodu, żeby kłamać. Poza tym większość osób, które pytają i tak wiedzą jaka jest prawda. Inna sprawa, że nie wszyscy mi wierzą. Z różnych powodów. Nigdy nie wnikam, ale słyszę, że nazywają mnie skończoną wariatką, gdy stoję trochę dalej. Znawcy stwierdzili u mnie apatię i anhedonię, więc jeżeli komuś przeszkadza moje zachowanie, może wziąć numerek i stanąć w kolejce do biura skarg i zażaleń. Ja ich nie zaczepiam i miło by było, gdyby oni odpłacali mi tym samym.
Chociaż wtedy pewnie bym się nudziła. Ostatnio tylko sport i doprowadzanie ludzi do białej gorączki sprawiają mi przyjemność.
Przewracam się na brzuch i chowam twarz w poduszce. Znowu zmarnowałam noc myśląc o sobie. Rodzice byliby dumni.
Jest piąta dwadzieścia we wtorek, a ja ciągle jestem egoistką.
Chociaż, może to środa.