Jessi wywróciła oczami, ale on nie mógł tego przecież widzieć, choć ten gest w jej wykonaniu był tak wymowny i oczywisty za razem, że czasem miała wrażenie, że jest on wręcz namacalny.
- Pewnie, zamieszkamy na Manhattanie. Tam nas jeszcze nie było. - Patrzyła jak sięga po swoje notatki pełna podziwu. Ona sama straciła już zupełnie ochotę, a przede wszystkim siłę na sprawdzanie wypracowań. Mocnym postanowieniem było zająć się tym jutro zaraz po śniadaniu.
- Chcesz powiedzieć, że w poprzednim wcieleniu byłam jeszcze gorsza, skoro przyszło mi wychowywać się pod jej okiem? - Wzięła do ręki stos listów. Otwierając kolejne koperty, miała coraz większą ochotę wrócić już do siebie.
- Andre, musisz sam to poczytać. Jakaś gazeta znowu chce, abyś napisał artykuł o różnicach między czymś a czymś. Tych nazw to nawet wymówić się nie da. Jakieś matki płaczą nad losem swoich dzieci. Jeden list jest z Indii. Piszą, żebyś mi nie mówił, ale moje drzewko pistacjowe umarło. Przeprowadzają szeroko zakrojoną akcję zasadzenia nowego, jednak nie mogą dopasować składu donicy i ciągle wygląda inaczej niż to, co ja tam miałam. - Nie wyglądała na zadowoloną, ale po chwili dodała: - Odpisz im, że to mieszanka ziemi zza domu z klombu po prawej stronie i kamieni z rzeki. Ja podlewałam dwa razy w tygodniu i tylko wodą z tego kosza przy werandzie. Nic dziwnego, że drzewko umarło. Nie chcę wiedzieć, czym oni je podlewali. - Podała ukochanemu listy i oparła mu głowę na ramieniu.
- Hansel, zaniesiesz mnie do łóżka?