Ally Johanson

Ally Johanson

Umiejętności bojowe : III
Skąd : Oslo, Norwegia
Wiek : 21 lat
Jestem : neutralny
Genetyka : wężousty
Czystość krwi : mugolska
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : spikerka w niszowym radio i wynalazca

Ally Johanson Empty
PisanieTemat: Ally Johanson   Ally Johanson EmptyWto Sty 06, 2015 12:06 am

Aureola Johanson
21 lat | Spikerka w niszowym radio i wynalazca | Mugolska krew
Oslo, Norwegia | Przeciętny | Jestem neutralny

Wężowa kanapa

Jeśli ci źle to chodź na kanapę.
To nie jest tak, że chce. Nie, wręcz przeciwnie. Nie znoszę się wtrącać. I to działa w dwie strony, nie wsadzaj nosa w mój talerz, nigdy, nie dzielę się jedzeniem. Właściwie - najlepiej siedzieć mi samej, przeglądać płyty albo składać magiczne roboty (no co, każdy ma jakieś hobby). Ale kiedy w polu widzenia pojawia się jakąś zbłąkana, załamana albo - co gorsza - zbuntowana dusza, od razu pojawia się przed oczyma duszy mojej ojciec. I żółta kanapa w salonie, na której sadowione były wszystkie potrzebujące duszyczki począwszy od starszej sąsiadki kończąc na pani z warzywniaka z drugiego krańca kraju.
Chodź na tę kanapę.
Wężową kanapę.
To zamiłowanie do węży jest rodzinne, od pokoleń. Na dobrą sprawę nikt się nie zastanawia skąd się wzięło - ot tak, po prostu. Węże. Podobno zaczęło się od prapradziadka, potem kolekcja przeszła na dziadka i tak z każdy kolejny potomek wychowuje się wśród gadów. Można trafić gorzej.
W szkole nie pozwalali mi trzymać pokrytych łuskami przyjaciół (co za ignorancja, są znacznie mądrzejsi od kruków!), musiałam radzić sobie inaczej. Był koc. Zielony. Dwie poduszki w węże i jakiś wężowy pluszak. Oraz szaliczek boa z piórek, seledynowych. Pamiątka po latach siedemdziesiątych. Teraz, od kiedy mieszkam na swoim, pojawił się mój własny cylindrowcowaty o wdzięcznej nazwie Obi Wan. Dopiero kiedy go adoptowałam poczułam się prawdziwie dorośle.
Masz problem? Więc chodź na kanapę. Wężową. Pooglądaj telewizję. Unowocześniłam ją trochę, wystarczy klasnąć, aby zmienić kanał. Nigdy więcej szukania pilota. Chociaż ten i tak nie potrzebny, w moim mieszkaniu dwadzieścia cztery godziny na dobę leci MTV, jestem na bieżąco z wszystkimi nowościami na rynku muzycznym. No dobra, przyznam się, przełączam na Magnum, Magnum to klasa sama w sobie. Ostatnimi czasy zostałam też wielką fanką Miami Vice. No i Gwiezdne Wojny oraz Doctor Who. Wiecie, ten old-schoolowy serial lecący od połowy lat sześćdziesiątych. To już dwie dekady! W moim mieszkaniu nigdy nie jest cicho. Ani… głodno! Jedzenie jest ważne. Ba, najważniejsze z tego wszystkiego. W lodówce nigdy nie brakuje zimnej pizzy. Czasem z pepperoni, czasem z tuńczykiem, szkoda, że nikt nie dowozi pizzy ze śledziami. To by dopiero były pyszności! Weź kawałek, przejdą ci humory. Zimna najlepsza, jak ci nie pasuje to sobie podgrzej. Sam. Nie jestem tak miła jak mój ojciec. On się zawsze stara, podaje, obsługuje. Zimne piwo, ciepłe przekąski, może jeszcze masaż stóp? Ja nie skaczę dookoła ludzi. Ja słucham, to ważniejsze. Słucham. Uważnie, chociaż mogę nie wyglądać. Bo kiedy tak milczysz albo wylewasz z siebie potoki słów to karmię kanarki albo skręcam śrubki, albo sklejam modele, albo układam płyty. A potem podsumuję cię jednym słowem tak, że aż ci buty spadną.
Na całe światowe nieszczęście jestem weredykiem. I to takim nieuleczalnym. Żadnej taryfy ulgowej, bach, walę prawdą po oczach, aż nie wypada wziąć się w garść i nie ogarnąć swojego życia.
Gorzej mi idzie z ogarnianiem własnego, ale wiecie co mówią. Czy drogowskaz musi pójść do miasta? Takie mądre powiedzonko filozofa, który nakazywał ascezę, a sam chodził na wódkę i dziwki. To nie jest tak, że ja nie chce. Się ogarnąć. Życiowo. Powiem więcej, na pierwszy rzut oka wyglądam na taką co naprawdę ogarnia. Jarzy. Trybi. Są momenty, kiedy sama w to wierzę. Tak, jestem kowalem własnego losu, samcem alfa, nic mnie nie zaskoczy. A potem BACH.
To wszystko dlatego, że jestem człowiekiem bardzo słabej woli. To nie moja wina, taka się już urodziłam! Nie można mieć do mnie pretensji. Nie o to. Można przykładowo - za te kanarki. Hoduję je pieczołowicie, karmię, wypuszczam, aby mogły sobie polatać po mieszkaniu (jest gdzie, rozwala się i prawie nic w nim nie ma, ale przynajmniej jest spore!), po czym, bez mrugnięcia okiem, rzucam na pożarcie wężowi. Żadnej empatii, żadnych emocji, żadnych wyrzutów sumienia. Cieszę się tylko jak na prawdziwego psychopatę przystało, że Obi Wan takie szczęśliwy. Chociaż, myślę, że to też można zrzucić na wychowanie. Jakby się na tym zastanowić to każdą decyzję można zrzucić na kogoś innego. Co złego to nie ja!

Pełen kufer

Każdy człowiek coś zbiera. Jedni znaczki. Inni butelki po piwie. Jeszcze inni niedziałające różdżki, nie ma co oceniać. Ja mam swój kufer. A w kufrze ubrania. Po prostu lubię ubrania, tak, to nie jest zbrodnia przeciwko światu! Spodnie, jeansy, koszulki, sukienki, spódnice, tuniki, topy, trampki, sandały, sweterki, kardiganki, gorsety, rękawiczki, koronki, tiule, cekiny, satyny i w tym momencie skończę wymieniać, bo zaczyna mi brakować nazw odzieży. Kolekcjonuję je wszystkie. Łapię. Jak czekoladowe żaby. Potem wkładam na siebie albo układam w kufrze. Uzależnienie! I to takie nieuleczalne, nie ma odwyku dla ubranioholistów. Jak dajesz sobie w żyłę to cię wysyłają do ośrodka zamkniętego, jak popijasz szukasz wsparcia w kole anonimowych alkoholików. Koła AU (anonimowi ubraniocholicy) nikt nie stworzył! Aż dziwne, w końcu ludzie mają to do siebie, że lubią rozpaczać w grupach. Może nazwa nie wpada w ucho, dlatego się nie przyjęło…
Skoro nikt nie udzieli mi pomocy, muszę cierpieć. I to bardzo. Bowiem ubrania mają to do siebie, że nie rosną na drzewach (a szkoda). Może jakieś dziwaki z artystycznym zacięciem same szyją ciuszki (dlatego właśnie są dziwakami z artystycznym zacięciem), ale ja ma lepsze rzeczy do roboty (lista jest obszerna, nie ograniczam się nigdy!), muszę więc skazywać się na największy z koszmarów. Zakupy. To prawdziwa droga przez mękę. Tym bardziej, że nigdy nie mam wielkich funduszy i muszę się naszukać dobrych okazji, aby dostać to, czego chcę. Tłum ludzi, pchają się, wyrywają sobie z rąk ubrania, kolejki przy kasie i jeszcze ci sprzedawcy. Z tego wszystkiego najgorsi są sprzedawcy. Czają się za twoimi plecami, kiedy przeglądasz rzeczy na wieszakach i ni z gruszki, ni pietruszki zaskakują paskudnym „czy może w czymś pomóc?”. Zawału można dostać. Jak już dojdę do siebie to posyłam mordercze spojrzenia i syczę: Nieee. Nie. Nie! Po prawdzie to sporo syczę, nie tylko na sprzedawców. Zostało mi z wężowego. Którym posługuję się płynnie, żeby nikt nie miał wątpliwości. To prosty mechanizm, nie ma syczenia - to nie ma kąpieli, kto by pomyślał, że węże mają taką słabość do łazienek. A w szczególności wanien!
Och, wzdycham tak melodramatycznie by powrócić do tematu ubrań i zakupów.
Och! Kiedy wreszcie sprzedam jakiś niesamowity patent i dorobię się milionów to będę kazała zamykać dla siebie całe galerie handlowe. Albo lepiej - będę wykupywać całe sklepy. Chociaż jak tak się zastanowię... Wiecie co byłoby najlepsze? Gdyby ludzie wymyślili coś umożliwiającego zakupy bez zbędnych integracji społecznych… Wyobraźcie to sobie. Zamawia sobie człowiek w domowym zaciszu, płaci i bach, przychodzi na wskazany adres. Co prawda istnieją katalogi wysyłkowe - subskrybuję wszystkie - ale w nich produkty takie jałowe. Ileż można nosić ten sam krój spódnico-spodni?! Dzikie kolory. Wzory z Myszką Miki (jeszcze ktoś by odkrył mój największy sekret i wykorzystał przeciwko!).
Ci projektanci nie mają za grosz wyobraźni. Albo robią to specjalnie, by ludzie w ogóle się nie wyróżniali i zlali w jedną, wielką, szarą masę! Każdy, bez wyjątku, w ubraniach fruit and loop. To zbrodnia! A niegodziwców z góry karze kary grom! Zawsze!
Ale co po karym gromie skoro z domu trzeba wyjść. Dobrze, że noszę taki rozmiar (szczupły w sensie, ale wysoki, to problematyczne jeśli chodzi o spodnie. Są zawsze albo za szerokie, albo za krótkie) niecodzienny, nie muszę wyrywać wymarzonej koszulki z rąk jakiejś rudej - rude to wredne, na dodatek bez duszy - dziewczyny. Konkurentki!
Szkoda, że potem sięga mi ledwo za żebra. Bo taka jestem wysoka. A jak już wezmę rozmiar większą, to za szerokie. I tak w kółko-macieju. Koło-macieju? Zawsze mam problemy z powiedzonkami, dlatego wymyślam własne.
Cycki posiadam przez trzy dni, raz w miesiącu - ale z tym idzie chęć mordu, więc nie wiem, czy jest się czym podniecać. Tak właściwie raczej nie jestem tym typem, który wzbudza jakieś większe podniecenie. Jasne, można mnie nazwać ładną, ale ciężko znaleźć nie-ładną dziewczynę. Każda potwora ma swojego amatora. Przynajmniej tak mówią. Skoro mówią to czemu nie wierzyć?
Nie ma tu jednak niczego więcej. Moje brwi żyją własnym życiem, moje stopy są tak wielkie, że kontroluję tylko ich połowę przez to czasem się przewracam. Za to nie mam problemów ze ściąganiem swojej koszulki kiedy trzeba, więc nie narzekam na brak towarzystwa.

Uważaj na braci!

W rodzinie zawsze musi być ten najstarszy. Albo ta. Złote prawo rządzące wszechświatem. Uwaga - przyzwyczajcie się do tego powiedzonka, złotych praw rządzących wszechświatem wymyśliłam całkiem sporo. To jest jednak najbardziej złote, najzłociwsze wręcz, potwierdzone naukowo. Odstępstwem od reguły są jedynacy, chociaż nie takim największym, oni w końcu też są najstarsi. Po prostu nie ma nikogo młodszego. Ja mam. Dwóch braci. Na jednego należy uważać nieustannie, chodzi jeszcze do szkoły. I rozrabia. Drugi też chodzi do szkoły, ale rozrabia znacznie mniej. Słabo trochę z tymi braćmi, robię się przez nich miękka. Taka do rany przyłóż, nawet kolana poobdzierane zawinę bandażem. To oczywiście taka metafora, po co komu bandaż skoro ma się różdżkę, ale każdy wie o co chodzi.
Jest jednak pewien sekret, o którym nie wie nikt. Nikt. Totalnie. Poza papą i braćmi. Oraz kilkoma znajomymi, którzy mnie przyłapali. Jeśli wie mniej niż dziesięć osób to sekret jest bezpieczny. W tym przypadku osób naliczyłam dziewięć (tak, regułę dziesięciu wymyśliłam ZANIM policzyłam ile ludzi wie o moim brudnym sekrecie), wszystko jest w porządku. A, nie! Jeszcze wie ten jeden! Leo. Jemu nawet powiedziałam o tym sama, z własnej woli. Dziesiąta osoba, Ally Johanson, opanuj się i buzia na kłódkę, ktoś się dowie i koniec. Kaplica. Pozamiatane. Jak kostki domino, uruchomię lawinę, cały świat odkryje, że…
UWIELBIAM BAJKI DISNEYA.
Zaszywam się w swoim rozpadających się mieszkaniu, przykrywam kocykiem, wyciągam lodówkę z sushi (znaczy, sushi z lodówki, ale ta pomyłka jest tak zabawna, że ją zostawię; kolejna złota zasada - nigdy nie tykać mojego sushi. Pizzę - a proszę bardzo, można wyjeść cały zapas. Sushi nigdy!) i puszczam swoje ulubione filmy animowane. Na pierwszym miejscu - Śpiąca Królewna. Alicja w Krainie Czarów. Potem Robin Hood. Arystokraci. Królewna Śnieżka i Siedmiu Krasnoludków. Kopciuszek. 101 Dalmatyńczyków. Piotruś Pan. Zakochany Kundel. Bernard i Bianca. Ostatnio Lis i Pies. Tylko nie Bambi. Bambi jest traumatyczny, kiedy umarła jego mama nie mogłam spać przez tydzień tak bardzo płakałam. Ogólnie telewizja bywa zabójcza. Bo wiecie. Ja nie płaczę. Nigdy. Za wyjątkiem smutnych łamane na wzruszających momentów w filmach. Najlepszy przykład - E.T. Już obwołałam w myślach ten film jako swój ulubiony (wcale tak nie jest, znam masę lepszą, ale w tamtym czasie targały mną emocje), kiedy nagle, z zaskoczenia, bez większego sensu - BADABUM. Dlaczego. No dlaczego?! Tak mnie to zaskoczyło i zbiło z pantałyku, że przez tydzień nie mogłam się uspokoić. Do tej pory na samo wspomnienie muszę pobiec do najbliższej łazienki, zamknąć się w jednej z kabin i pochlipać. Nie wolno robić takich rzeczy, nie mnie, źle reaguje na wstrząsy. I niespodzianki.
Nienawidzę niespodzianek. Nawet w urodziny.

Kroniki (nie)rodzinne

Matka zostawiła nas kiedy miałam jedenaście lat. Dla innego faceta. Neandertalczyka, właściciela siłowni z kolejnej wioski. Romansowała z nim od dłuższego czasu. Przyłapałam ich kiedyś, wracając wcześniej ze szkoły. Jeden z braci się pochorował, papa miał właśnie wielką dostawę (magiczny pub jest jego oczkiem w głowie, tam może pogadać z każdym. Może przynosiłby jakieś dochody, gdyby nie sprzedawał alkoholu na nigdy-nie-oddany-kredyt. Niektóre listy kredytów są starsze ode mnie), więc to mnie, najstarszej siostrze przypadł zaszczyt zaopiekowania się biedakiem. Mama była nieosiągalna i wystarczyło przekroczyć próg domu, żeby usłyszeć dlaczego.
Kto by pomyślał, jedenastolatka może się wykazać się taką trzeźwością umysłu. Szybko zamknęłam małego w kuchni, puściłam głośniej bajki (dzięki bogom za telewizor nad lodówką!) i nakarmiłam go płatkami z mlekiem. Czekoladowe muszelki, pamiętam to jak dziś.
Do teraz mam mdłości na sam ich widok, szkoda, byłam wielką fanką.
Kilka tygodni później matka się wyprowadziła. Na dobre. Nie wiem czy miało to coś wspólnego z incydentem, w końcu nie przyznałam się do niego tacie. Może uznał, że dość upokorzeń? Może jej znudziło się ciągle podróżowanie między dwoma miejscowościami? Nie wiem. Więcej jej nie widziałam. Nie, żeby nie dzwoniła czy pisała. Bracia przez pierwsze dwa lata chodzili na podwójne, świąteczne kolacje. Ja nie chciałam.
Ich w końcu też przestała zapraszać. Albo oni przestali przychodzić? Podobno urodziła jeszcze jedno dziecko, córkę. Nie obchodzi mnie to. Sporo rzeczy mnie nie obchodzi.
Lubię za to swojego tatę. I moich braci. Na tym kończy się moje zainteresowanie innymi ludźmi. Serio. Nie przywiązuje się. Wolę towarzystwo węży i robotów ponad ludźmi - może przez ten wrodzony altruizm za dużo wiem o innych i wolę nie przesadzać z ich towarzystwem.
Nawet w małżeństwie wytrzymałam tylko pół roku. A to podobno na całe życie.
Powrót do góry Go down
 

Ally Johanson

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Leo Johanson

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Organizacja :: Kartoteka-