|
|
|
| |
Mistrz Gry | Temat: Pokój Wspólny Kolvarienu Wto Gru 30, 2014 2:26 pm | |
| Pokój Wspólny Kolvarienu Dość duży pokój w odcieniach szmaragdu i nielicznie czarnego. Pufy w barwach domu otaczające prawie nigdy niegasnący kominek przyciągają niezmiennie od lat tłumy uczniów. Pośrodku pomieszczenia znajduje się duża sofa, kilka foteli oraz niski, drewniany stolik w odcieniu ciemnego brązu. Na wschód i zachód od wejścia znajdują się schody, prowadzące do dormitoriów. Te po lewej należą do dziewcząt, podczas gdy po prawej przypadły w udziale męskiej części domu. Miejsce rozświetlają wysokie okna i porozstawiane we wszystkich możliwych miejscach świece. Wolne kawałki ścian zapełniają portrety założyciela Kolvarienu oraz innych magów z Skandynawii, którzy swoimi osiągnięciami szczególnie zapisali się w historii magicznego społeczeństwa. |
| | | Abaddon Skarsgård Umiejętności bojowe : III Skąd : Sztokholm, Szwecja Rok nauki : VII Wiek : 18 lat Jestem : za Neoasgardem Czystość krwi : czysta Status majątkowy : majętny
| Temat: Re: Pokój Wspólny Kolvarienu Sro Mar 18, 2015 12:30 am | |
| Siedzi tu od dobrych kilkudziesięciu minut. Godzin. Może dni? Nie jest właściwie pewien. Gdyby nie ogień, stopniowo trawiący tkwiące w kominku drwa prawdopodobnie w najmniejszym nawet stopniu nie zarejestrowałby upływu czasu. Tak, jakby miało to jakiekolwiek znaczenie. Nie ma. Jego oczy wpatrzone są zaś w ogień wyłącznie z jednego powodu. Przez ciebie. Ciebie oraz wydarzenia, które miały miejsce w nie tak w końcu zamierzchłej przeszłości. Wiesz, szukał cię wtedy cholernie długo, niczym szaleniec przeczesując pogrążone w mroku zarośla. Wiedział przecież, że cię nie znajdzie, że zniknęłaś wraz z nimi. Odeszłaś w nieznanym mu kierunku. Mimo tego nadal szukał. Szukał, dopóki nie wstało słońce. Szukał o wiele dłużej i nawet bestie zamieszkujące las, choć doskonale wyczuwały zapach spływającej z poranionego ciała krwi zdawały się schodzić mu z drogi. Jakby wiedziały, iż, jeśli tylko staną mu na drodze, nie ujrzą kolejnego wschodu słońca. Był wtedy nie do powstrzymania, Laire. Po raz pierwszy w życiu wyłączył wszystko, co łączyło go jeszcze z człowieczeństwem. Nie różnił się już niczym od tych, z którymi odeszłaś. Niczym urodzony drapieżca toczył tę nierówną walkę. Skazany na porażkę. Nie potrafiąc zaakceptować faktu, iż poszukiwania spalą, bo i muszą, na panewce. Gdy wrócił do zamku znów było ciemno, a on ponownie odzyskał swoje opanowanie i ten nienaturalny wewnętrzny spokój. Gdziekolwiek byłaś, byłaś bezpieczna. Wiedziałby, czułby, gdyby było inaczej. Poza tym, północ już minęła, a wraz z nią, najmroczniejsze z wizji. Poznał twój sekret. Ten, wokół którego lawirowałaś przez tak wiele wieczorów. Ten, którym w końcu, chciałaś tego, czy nie, częściowo się z nim podzieliłaś. Wiesz, Laire, może to zabawne, ale teraz, gdy już wiedział, wszystko to zdawało się być jedynie swego rodzaju uzupełnieniem twojej postaci. Nie szokowało. Nie przerażało. Nie zmieniało niczego. Nawet jeśli ty zdawałaś się myśleć inaczej. Bo przecież w istocie zmieniało wszystko. Dwie noce temu zdawało mu się, iż ujrzał kosmyki twoich włosów znikające gdzieś wśród sieci korytarzy. Nie był pewien. Sam zresztą bywał wśród zamkowych ścian ostatnimi czasy wyłącznie gościem. Bądź co bądź, wiele zostawało do przemyślenia. O wiele więcej, niż pomieścić mogły to szkolne mury. Po raz setny więc, a może tysięczny opuścił je, by przez kilka dni, w odosobnieniu, kontemplować sprawę, z którą przyszło mu, wam, się zmierzyć. Nie jesteś w tym sama, Laire. Nigdy nie byłaś. Nawet, jeśli mieć za sojusznika mordercę nie jest zbyt wielkim pocieszeniem. On już cię nie szuka. Wie, że to bezsensowne. Zna się na tym. Zna się na ludziach. Nie tylko na nich. W przeciwnym razie dawno gryzłby piach. Niezależnie od tego, jak bardzo chciałby, aby było inaczej, nie do niego należy teraz pierwszy krok. Jemu pozostaje już tylko cierpliwie czekać, w nadziei, iż zdecydujesz niedługo się pojawisz. Bo przyjdziesz, Laire. Nie masz dokąd pójść. Nie masz do kogo. To transakcja wiązana. Twoje życie wywraca się właśnie do góry nogami. To, co wydarzyło się w lesie było niczym trzęsienie ziemi. Teraz napięcie może jedynie wzrosnąć, jakby w imię nieśmiertelnej zasady mistrza Hitchcocka. Jesteś zagubiona. Przerażona. Bezradna. Przyjdź do niego, a ci pomoże. Tak jak ty pomogłaś jemu, gdy spadał w dół niezmierzonej czerni. Przepaści, z której nie potrafił, nie chciał się wydostać. Nawet największy demon potrzebował czasem bowiem ujrzeć światło. Ty byłaś nim dla niego. Ze wszystkim, co ze sobą niosłaś. |
| | | Laire Larsen Umiejętności bojowe : III Skąd : Kandałaksza, ZSRR Rok nauki : VI Wiek : 17 lat Jestem : neutralny Genetyka : wilkołak Czystość krwi : nieznana Status majątkowy : biedny
| Temat: Re: Pokój Wspólny Kolvarienu Sro Mar 18, 2015 6:05 pm | |
| Zawsze wiedziała, że jest troche dzika. Zawsze wydawało jej się, że odbieranie natury każdym skrawkiem jej osoby było po prostu czymś wrodzonym. Jakąś cechą znikąd. Gówno prawda. Od kilku dni borykała się z myślą, czując jak czas ucieka jej przez palce. Od pełni do pełni miała miesiąc. Tylko miesiąc. Tylko kilka tygodni, kilka dni, kilka godzin. Czuła, jak księżyc, śmiejąc się pełną gębą dyszał jej na plecy. Co wydarzyło się tamtej nocy, wydarzyło się w złym momencie. Kain nie chciał czekać, nie pozwolił jej wybrać intymności, wciągnął w te ich grę osobę trzecią. Nie powinien, wybrał za nią, przyszedł i powiedział "To dziś Laire" i stało się. A Skarsgard był tuz obok. Och Kainie, czuła w sobie tak wiele miłości do Ciebie, a zarazem wywołałeś w ułamku chwili tak ogromną nienawiść. Trudno jej było patrzeć na siebie w lustrze. Trudno było widzieć swoje odbicie w szybach, w wypolerowanych gałkach szkolnych klamek. Nie chciała zaglądać w te oczy, bo choć chyba nic sie nie zmieniło, bała się, że zobaczy w nich prawdziwą siebie. Stojąc pod prysznicem zawsze skrupulatnie zmywała z siebie wspomnienia całego dnia. Wtedy spędziła w łazience pół doby, pod strumieniem wrzątku, wyparzając się do granic wytrzymałości na ból, jakby to mogło w czymkolwiek pomóc. Szorowała piekącą skórę ze złością, mydliła włosy i czesała je palcami, jakby mogła wydrapać z głowy wszystkie te wspomnienia, które wróciły bez zaproszenia. Nic nie pomogło. Postawiła na ucieczkę. Skoro była i tak wielka przegraną tej rozgrywki o własne życie - pozwoliła sobie na zwyczajne podkulenie ogona. Jak ranne zwierze, jak postrzelony lis, musiała przez chwilę czołgać sie w ciemnościach. Z nory do nory, z cienia do cienia, z pokoju do pokoju. Musiała wylizać rany, musiała pogodzić się z nieuchronnym. Wchodząc do Komnaty wspólnej była cicha jak duch. Czarne włosy jak chmura burzowa falowały wokół jej głowy jak mała afirmacja jej nastroju. Warczała na pierwszoroczniaków, którzy przebiegli przed nią zahaczając o jej torbę, gotowa dziś była gryźć, do krwi, wygryzać sobie drogę, wydrapywać przejście, by znów wykopać jamę we własnym łóżku, otoczyć pościelą i zostać w nim na ... no na ile Laire? I tam znalazła Ciebie. Konfrontacja z Tobą była ostatnim, na co była gotowa. udało jej się skrupulatnie znikać zewsząd gdzie sie pojawiałeś i była nawet wdzięczna, że nie szukałeś jej zbyt uparcie. Tylko teraz, widząc Twoja piękną twarz w tym marsowym grymasie poczuła się zwyczajnie źle. Po cichu, powoli podeszła do zajmowanego przez Ciebie fotela i ukucnęła gdzieś przy oparciu, koło jednej z jego rzeźbionych nóżek. Oplotła ramionami kolana i oparła na nich głowę balansując na palcach i opierając się lekko ramieniem o szmaragdowy materiał. Co miała Ci powiedzieć? Co wyszeptać tym razem? Zabrakło jej trochę słów na to spotkanie, Abaddonie. Twoje światełko było dziś jakieś przygaszone. |
| | | Abaddon Skarsgård Umiejętności bojowe : III Skąd : Sztokholm, Szwecja Rok nauki : VII Wiek : 18 lat Jestem : za Neoasgardem Czystość krwi : czysta Status majątkowy : majętny
| Temat: Re: Pokój Wspólny Kolvarienu Sro Mar 18, 2015 9:43 pm | |
| Przez dłuższą chwilę nie był pewny, co właściwie powiedział zrobić. Jedna, jakże duża część jego część miała ochotę poderwać szczupłe ciało i cisnąć nim o ścianę, jakby ogień w jego oczach nie był już jedynie odbiciem płonących w kominku płomieni. Druga zaś część, ta, którą zbudziłaś właśni Ty i którą dopiero poczynał poznawać mówiła mu, iż, choć tak wiele się zmieniło, Ty wciąż byłaś tą samą Laire. JEGO Laire. Bądź, co bądź, nie tylko Ty miałaś swoje tajemnice. Przeszłość czasami po prostu musiała pozostać milczeniem. Nie wiedział jak długo pozwalał owym sprzecznościom walczyć gdzieś w jego wnętrzu. W duszy. W umyśle. Nie wiedział ile czasu minęło, ile cieni przebiegło przez opustoszały pokój wspólny. Byliście tu sami. Jak dawniej. Jak całkiem niedawno, choć zdawało się, iż od tamych chwil minęły wieki. Zaciśnięte na oparciach fotela knykcie zbielały, czyniąc jego skórę jeszcze bledszą, niż zazwyczaj. Walczył ze sobą. Ze swoimi myślami. Z przekonaniami. Z tym wszystkim, co tak naglę spadło na jego głową. Nie po raz pierwszy w życiu poczuł się cholernie stary. Tak, jakby nie był jedynie nastolatkiem, którego przeszłość rzuciła na głęboką wodę, zmuszając do dorośnięcia w zastraszająco szybkim tempie. Jak wiele z młodzieńczych doświadczeń przeminęło bezpowrotnie. Jak wiele dziecięcych chwil ominęło również Ciebie, Laire? Jesteś tak krucha, tak delikatna. Zabawne, wielokrotnie bał się Ciebie dotknąć, w obawie, iż rozpadniesz się na miliony iskrzących drobinek kryształu, że zgniecie Cię równie łatwo, jak motyle skrzydła. A jednak w całej swej ułomności, niedoskonałości, której pozwalałaś sobą zawładnąć, posiadałaś ogromne pokłady siły. Siły, którą wyłącznie Ty przekształcić mogłaś we własną słabość. Dlaczego to robisz, Laire? Dlaczego do cholery na to sobie pozwalasz? Mogłabyś mieć wszystko, rozumiesz? Jesteś tym, kim on nigdy być nie mógł. Wszystkim, czym on nigdy nie będzie. Mimo to pozwalasz pociągać się w przepaść. Rzucasz się w nią z takim umiłowaniem. Czy to dlatego on tak bardzo Cię fascynuje? Bo jest śmiercią na nowe czasy? Bo niesie ze sobą całą nienawiść i gniew młodego pokolenia? Pozwoliłaś mu, by się do Ciebie zbliżył, Laire. Tak bardzo, jak nie uczynił tego nikt inny przed nim. Jak nie uczyni nikt po nim. Nie pozwoli na to. Doskonale o tym wiesz. Byłaś nieostrożna. Zaryzykowałaś tak wiele. Teraz nie było już odwrotu. Należałaś do niego od chwili, gdy ujrzał Cię po raz pierwszy. Od momentu pierwszej nocy, gdy tutaj, w pokoju wspólnym nakreśliłaś przed nim swoje myśli. Już wtedy wiedział, że jesteś wyjątkowa. Że to on jest jedynym, który może Cię mieć. Jedynym, który mógłby Cię zgładzić. Wiedziałaś o tym, prawda? A mimo tego z pełną świadomością skoczyłaś w paszczę lwa. Jak mogłaś postąpić tak nierozważnie? Jak mogłaś poświęcić tak wiele? Był śmiercią w eleganckich szatach. Ogniem trawiącym ostatnią żywą istotę kryjącą się wśród pochłanianych przezeń traw. Potrzebował rozlewu krwi tak jak Ty powietrza. Tylko Ty potrafiłaś utrzymać go w ryzach. Dla Ciebie zmył z dłoni choć część krwi. Zmazał część winy. Tak niewiele brakowało, aby Twoje działania obróciły się przeciwko Tobie. Zrywa się z fotela jeszcze zanim dociera to do jego świadomości, wolną dłonią podrywając z ziemi Twoje ciało. Nie czeka, aż odzyskasz równowagę. Nie zamierza pozwolić Ci tego uczynić. Jego pierś podnosi się i opada w szalonym tempie, gdy przygważdża Cię co ściany, wydaje z siebie niemal nieludzki syk. Mógłby pozbawić Cię teraz życia z taką łatwością. Cholernie pięknie wyglądałabyś martwa. Zabójca we wnętrzu jego umysłu zdaje się czynić wszystko, by odebrać mu zmysły. Wielokrotnie zwyciężał. To uczucie jest tak niewyobrażalnie kuszące. Klnąc cicho w ojczystym języku Abaddon mruży kocie oczy, przyglądając się przez chwilę Twej unieruchomionej w jego uścisku postaci. Jedna z dłoni odrywa się od zimnej cegły. Drży, jakby w oczekiwaniu na kolejny ruch swego właściciela. Jakby była swego rodzaju odrębnych tworem. Brzęk tłuczonego szkła rani jego uszy stokroć silniej niż odłamki lustra, w którym odbijałaś się jeszcze chwilę temu. Powietrze gęstnieje. Krew krzepnie. Nie pozwól na to, by Cię zniszczył, Laire. Nie daj mu tej szansy. W przeciwnym razie z pewnością Cię uczyni. Zaraz potem zniszczy zaś samego siebie. Nie mógłby przecież bez Ciebie istnieć. Nachylając się nad Twoją bladą twarzą wygina rozcięte wargi w drapieżnym półuśmiechu, aby zaraz potem złączyć je z Twoimi. Jesteś jego, Laire. Zawsze byłaś. |
| | | Laire Larsen Umiejętności bojowe : III Skąd : Kandałaksza, ZSRR Rok nauki : VI Wiek : 17 lat Jestem : neutralny Genetyka : wilkołak Czystość krwi : nieznana Status majątkowy : biedny
| Temat: Re: Pokój Wspólny Kolvarienu Czw Mar 19, 2015 6:27 am | |
| To było złe wydarzenie. Ty o tym wiesz i ona o tym wiedziała. Nie chciała tego, nie dopuściłaby do tego gdyby miała jakiś większy wybór. Gdyby cokolwiek w tamtej chwili zależało od niej na pewno wykluczyłaby pierwiastek osoby trzeciej. Nie dlatego, że Ci nie ufała, nie dla tego, że Tobie nie wierzyła, po prostu bała sie siebie. Tamtej nocy obudziło sie w niej coś nowego, coś dzikiego, jakaś nieprzebrana obca siła, emocje, które kiedyś potrafiła tak skrzetnie ukrywac teraz wypełzaly z niej przez każdy najmniejszy por skóry. Niemal czuła jak emanuje tym wszystkim, jakby płonął w niej obcy ogień nad którym nie umiała jeszcze panować. Którego obawiała się sama. Ogień, który w połączeniu z Twoim mógłby zniszczyć Was oboje. Tak, oboje mieliście tajemnice. Sekrety ukryte w podświadomości, zamaskowane, wyparte, wyklęte z waszych wspomnień. Powiedz, czy czułbyś sie bezpiecznie gdyby to Laire towarzyszyla Ci w ich odkrywaniu? Może właśnie tak, może w duchu nie chciałbys stawiać czoła temu wszystkiemu sam? Może to ten Twój ogień potrzebował więcej, potrzebował kolejnego podmuchu. Bezwiednie siegnęła w strone ciemności, a ta ciemność chwyciła ją za rękę. Może po prostu jesteście do siebie zbyt przerażająco podobni. Bestie w ludzkich skórach. Mrużyła oczy kucając przy Twoim fotelu, ona również borykała się z gonitwą myśli. Szukała dobrych słów, próbowala składać je nieporadnie w zdania, ale nic nie umiała z siebie wykrzesać. Duzo łatwiej w tej chwili było jej jednak zwrocić się w strone zwierzęcej natury, jakby chciała postawić czujne uszy, przysiąść miękko na łapach, opuścić lekko ogon i badawczo węszyć powietrze. Czy wiesz, ze emocje mają swój własny, unikalny zapach? A ona doskonale wyczuwała co się z Tobą dzieje. Robiło się cicho, salon pustoszał, przychodził wieczorny spokój i nocna atmosfera tajemnicy. Jak najlepiej wyszkoleni drapieżcy, oboje wiedzieliście, że to noc jest odpowiednią osłoną do wyrównania balansu między wami. Wyrozumiała, milcząca, dyskretna - noc była najlepszym towarzyszem każdego potwora. Każdego, nawet tych, które ukrywaliście w sobie. Może czekała na Twoją reakcję, może się jej spodziewała, a może zupełnie ją zaskoczyłeś. Niczym pikujący orzeł chwytający w locie królika. Nim zdążyła się przewrócić uniosłeś ją w powietrze, a z jej gardła wydobył się niski, ostrzegawczy warkot. Nie była królikiem, była czymś znacznie gorszym ale przecież już o tym wiedziałeś, Abaddonie. Wiedziałeś o tym teraz równie dobrze, co ona widziała w Twoich oczach demona. Wpijając palce w Twoje przedramię wgięła się w łuk, jednak uderzenie wybiło jej z płuc powietrze, które z cichym jękiem opuściło jej usta. Palce zaciśnięte na krtani nie pozwoliły wziąć tego tak potrzebnego głębokiego wdechu, więc zmrużyła gniewnie oczy zaciskając zęby. To starcie przecież ostatecznie musiało nadejś, prędzej czy później zwarlibyście się w uścisku zabójczej namiętności, próbując wycisnąć z siebie wzajemnie albo życie, albo coś zgoła innego. Twoje usta były zimne, tak jak Twoja marmurowa skóra, jednak oddech miałeś gorący, a serce w Twojej piersi tłukło tak znany Tobie przecież rytm wojownika. Nieoswojona Laire, wilk, nigdy nie była przyzwyczajona do kontaktu fizycznego, a już na pewno nie tak zaskakująco nieoczekiwanego. Jak zwykle łamałeś wszystkie zasady dostosowując świat do swoich potrzeb. Wgryzła się w Twoje usta odwzajemniając Twoja nieobliczalność. Metaliczny posmak krwi popchnął jej podświadomość do działania, a ona sama, wdzięczna losowi, cieszyła się, że dzisiejszej nocy nie musi obawiać się o swój stan. Czy się myliła? Czy powinna się obawiać? Lękać Ciebie? Pierwszy raz gdy złączyły was więzy tajemnic Kandałakszy widziała w Tobie słodkie błogosławieństwo śmierci. W milczeniu utrwalała pakt między Wami, z nadzieją, że gdy przyjdzie czas podarujesz jej tę łaskę zbawienia. Być może teraz pragnęła tej smierci nawet bardziej, pragneła tego ognia którym byłeś, chciała w nim spłonąć, oczyścić się ze wszystkiego, spopielić całą swoją osobę i zostać czystym, wolnym, dzikim bytem. Bez przekleństwa, piętna które odziedziczyła w genach. Wplotła palce w Twoje czarne włosy zaglądając Ci w oczy. Miałeś to samo spojrzenie. Pozbawione lęku, żądające od świata posłuszenstwa. Niech wszyscy klękną bo oto rośnie nowe pokolenie. Z Tobą i z Nią na czele, pokolenie nieujarzmionych, nieulęknionych, tańczących w oparach szaleństwa i pożogi. Strach pomyśleć co z Was wyrośnie. |
| | | Abaddon Skarsgård Umiejętności bojowe : III Skąd : Sztokholm, Szwecja Rok nauki : VII Wiek : 18 lat Jestem : za Neoasgardem Czystość krwi : czysta Status majątkowy : majętny
| Temat: Re: Pokój Wspólny Kolvarienu Czw Mar 19, 2015 10:58 pm | |
| Jego dłoń zsuwa się z Twojej szyi wędrując wzdłuż linii obojczyka, kiedy tak napierając nią na miękkie, gorące ciało uniemożliwia Ci najmniejszy choćby ruch. Twój zapach. Ciche westchnienie wyrywające się z Twych ust doprowadzają go do szaleństwa. Chęć pozbawienia Cię życia pojawia się tak szybko, jak tylko się pojawiła, zastąpiona pragnieniem o wiele silniejszym. Zniewalającym. Do granic nieprzyzwoitym. Nie myśli o tym, iż mógłby sprawić Ci ból. Nie jest jednym z tych chłopców, którzy proszą o pozwolenie na pocałunek. Tych, którzy zdają się obawiać najmniejszego gestu, dotyku. Wie, czego pragnie. Czego pragnie - bierze. Teraz pragnie zaś wyłącznie Ciebie. Tutaj. Bez względu na konsekwencje. Bez względu na wszystko. Dźwięk uchylanych drzwi dobiega do niego jakby z opóźnieniem. Nie ma to najmniejszego nawet znaczenia. Nawet nie próbuje się od Ciebie odsuwać. Nie pozwala wyplątać Ci się z własnych ramion, gdy jeden ze skrzatów pojawia się w pokoju wspólnym, by dorzucić drwa do kominka. Ogień, który płonie w jego wnętrzu dawno pozwolił mu zapomnieć o tej dogasającej, marnej namiastce. Przez chwilę przygląda się zlęknionemu stworzeniu ciskającymi teraz gromy oczami, aby w końcu, przestając zwracać nań najmniejszą nawet uwagę, ponownie zwrócić się w Twoją stronę. - Nigdy więcej nie waż się mi uciekać. Następnym razem nie pozwolę Ci tak po prostu zniknąć... Rzucił tonem, który zdawał się nie znać najdrobniejszego nawet sprzeciwu, zaraz jednak potem ujmując w dłonie drobną twarz, aby złożyć na Twym czole łagodny pocałunek. Nawet, jeśli jeszcze chwilę temu Demon w jego wnętrzu pragnął skrzywdzić Cię w najgorszy z możliwych sposobów, wydrzeć życie z Twej piersi, teraz nic Ci już nie groziło. Teraz zresztą jego pragnienia lawirowały wokół zgoła odmiennej aktywności. Uwielbiał smak Twoich warg. Pragnął ich od chwili, gdy po raz pierwszy nieśmiało musnęłaś nimi jego własne. Choć jednak pozwalał Ci na to bez większych oporów nigdy przedtem nie zdecydował się na równie gwałtowny ruch. Nie znaczyło to, iż tego nie chciał. Jedynie chwila nigdy nie zdawała się odpowiednia. Tak, jakby ślepy los odkładał ją do tej chwili, gdy od jakże brutalnego w swej porywczości pocałunku zależało tak wiele. Miał przed Tobą tak wiele kobiet, Laire. Tych gotowych oddać mu się w pełni i tych, które tak doskonale znały się na rzeczy. Kobiet, które z możliwie najlepszego wykorzystywania powabów swego ciała uczyniły niemal sztukę. Choć jednak szanował każdą z nich, nie mogły równać się z Tobą. Nie teraz, gdy tak zawzięcie walczyliście o unormowanie swych oddechów. Przygląda Ci się przez dłuższą chwilę, jakby widział Cię po raz pierwszy w życiu. Obserwuje. Chłonie. Przekonuje o tym, iż żaden ze szczegółów Twej ludzkiej postaci w najmniejszym nawet stopniu nie jest mu obcy. Możesz wydawać się nieznana pod postacią wilka, jednak jako człowiek nie masz przed nim tajemnic. Nie ma ich przed nim Twoja fizyczność. Nocami, gdy spędzaliście tu czas, nieczęsto odrywał od Ciebie wzrok. Nawet zaś wtedy, gdy tylko miał sposobność, odnajdywał sposób, aby ponownie uraczyć swój wzrok Twoim obrazem. Jedna z takich sposobności skapywała właśnie na podłogę wraz z jego krwią. Lustro nie było już mu jednak potrzebne. Nie miało być nigdy więcej. Znał Cię przecież doskonale. Ostatni wydarzenia, paradoksalnie, wyłącznie go w owym fakcie utwierdziły. - Nie możemy tu zostać. Gdyby ktoś przerwał nam ponownie, obawiam się, iż musiałbym go zabić. Dziś jesteś moja, Laire i nie zamierzam z nikim się Tobą dzielić, rozumiesz? Chodź ze mną... Szepnął, nie próbując nawet kryć prawdy zawartej w wypowiedzianych przez niego słowach. Po tym wszystkim, co się wydarzyło, z Demonem wciąż próbującym wyrwać się z jego piersi, wydrapującym krwawe blizny we wnętrzu jego umysłu, byłby gotów pozbawić życia każdego, kto próbowałby zmusić go do odsunięcia się choćby na krok. Każdego, kto w swej nierozsądności próbowałby pozbawić go Ciebie. Ogień w jego Ciele wciąż trawi umysł, pozbawia zmysłów. Nie chcę go gasić. Przeciwnie. Tylko Ty możesz ogień ten skierować na tory, dzięki którym palący ból, ból nie do zniesienia zmieni się w grzeszną przyjemność. Nie odmawiaj mu, Laire. Widzisz to przecież w jego oczach. Wiesz, że wszystko, czego mu dziś zabronisz wydrze dla siebie, choćby siłą. Nie chcesz tego, prawda? Uwielbiasz, gdy pokazuje pełnię swojej diabelskiej natury, ale równie silnie kochasz to, gdy jest dla Ciebie choćby namiastką ideału, który wykreowałaś dawno we wnętrzu swego, zszarganego niemal tak jak jego własny, pięknego umysłu. Chcesz by Cię zabił. Nadejdzie dzień, gdy o to poprosisz. Najpierw jednak chcesz dostać od niego tak wiele, jak tylko się da. Pragniesz wszystkiego. On zaś dziś pragnie wyłącznie Ciebie. W każdym tego słowa znaczeniu. Zabierze Cię tam, gdzie nikt Was nie znajdzie i zrobi z Tobą wszystko, czego zechce, po raz kolejny, jak zwykłaś mówić "dostosowując świat do swoich potrzeb". Nawet tych najbardziej nieprzyzwoitych.
Abaddon i Laire z tematu |
| | | Dylan Dayton Umiejętności bojowe : III Skąd : Rochester, Alberta Rok nauki : VII Wiek : 18 lat Jestem : neutralny Czystość krwi : czysta Status majątkowy : ubogi
| Temat: Re: Pokój Wspólny Kolvarienu Pon Sie 17, 2015 7:54 pm | |
| Wszystko wciąż było jak sen, każdy kolejny krok po korytarzach tej szkoły. Minęło raptem kilka godzin i wciąż czuł się jak idiota dukając półsłówka z przepraszającym zająknięciem niedorozwoja. Znalazł w końcu pokój wspólny, uprzednio upominając się, że jeśli ktoś jeszcze zechce mu w czymś pomóc tym razem nie każe mu wypierdalać najbarwniejszymi amerykańskimi przekleństwami jakie znał, tylko wdzięcznie skinie główką i podrepcze za wybawicielem tam gdzie trzeba. Przez wysokie okna do pomieszczenia wpadało ciepłe światło popołudniowego słońca, z wolna chylącego się ku zachodowi. Pojedyncze świeczki w zakamarkach pokoiku zapalały się same, kiedy półmrok przestawał być komfortowy, a Dylan stał niczym dziecko w święta, przyglądając się wystrojowi. Mina ignoranta opóźnionego w rozwoju nie oddawała w ogóle dramatycznego zachwytu, który wdarł się do jego piersi ślisko i gładko, niczym wąż dusiciel, oplatając klatkę piersiową swoim bezlitosnym splotem. Z ust wyrwało mu się jedynie suche westchnienie, a lewa dłoń powędrowała w okolice mostka jakby chciała owy zachwyt z niego zedrzeć. Było tu coś, co odpowiadało mu bardziej niż w Longbourne, jakiś zimny majestat, może to widok z okna na szczyty sosen, może to zieleń obić foteli. A może, może, a może to po prostu uczucie wolności, tak obce i niepewne, że bał się o nim myśleć, by przypadkiem nie uciekło, zostawiając po sobie szarą świadomość nieuniknionego. Odpychał od siebie ten zachwyt jakby bał się, ze się nie spełniło. Że nie jest tak daleko, jak tylko daleko być mógł. I choć piekły go na tę myśl oczy nie umiał z siebie wypuścić tej emocji więc mechanicznie jak robot poszedł zostawić torbę w dormitorium, gdzie czekał na niego jego kufer podróżny.
Zszedł na dół po kilku chwilach i usiadł przy oknie splatając palce dłoni na brzuchu. Wachlarz możliwości był tak szeroki, że po dłuższej chwili przyprawiał go o zawroty głowy, zaciskał więc nerwowo kłykcie obserwując uczniów, którzy z większą bądź mniejszą sympatią okazywali mu zainteresowanie. Próbował się uśmiechać, kiwać głową, połowy ze zdań, które wypowiadali w swoim bełkotliwym dialekcie nie rozumiał, tylko - przecież go to właściwie nie obchodziło. Wężowy uścisk zachwytu opadł porażony piorunem samoświadomości. Wszystko zawsze zaczynało się i kończyło tak samo, powtarzał ten sam scenariusz do bólu, do usranej śmierci. Nie chciał, nie mógł sobie na to pozwolić, pamiętał przecież jak siedział z nią na dworcu w Vancouver. "Obiecaj" powiedziała, obiecał, "Obiecaj, że już nigdy więcej" trzymała jego ręce w swoich dłoniach, oczy miała tak piękne jak zawsze, a jasne włosy spięte w skromny koczek z tyłu głowy. Mógł jej dać tysiąc obietnic, a schemat i tak pozostawał ten sam. Powoli wracał, gniew w nim, zbierał się pod skórą, krążył w żyłach, jak stary przyjaciel, jedyny obrońca, ostatnia deska ratunku. I swędzi i drapie, jak ukąszenie komara, gdzieś na przedramieniu, gdzieś, gdzieś.. tu... |
| | | Gabriel Pärt Umiejętności bojowe : II Skąd : Piramida, Svalbard Rok nauki : VII Wiek : 20 lat Jestem : neutralny Czystość krwi : czysta Status majątkowy : przeciętny
| Temat: Re: Pokój Wspólny Kolvarienu Wto Sie 18, 2015 9:26 am | |
| Zmiany wirują wokół Gabriela z zawrotną prędkością, jakby wcale nie stał twardo na ziemi, ale siedział w jednym z ciasnych, niewygodnych, ograniczających krzesełek karuzeli w wesołym miasteczku. Ciągle tylko brak tu kolorów, wszystko jest jeszcze bardziej nieznośnie mdłe, szarości przeplatają się płynnie, tworząc jednolitą masę. Nie ma kształtów, nie ma ram, w które bezpiecznie można schować znane rzeczy, bliskie osoby, dobre myśli. Wszystko, wszystko jest jednakowe, zlewając się ze sobą wzajemnie, przechodząc harmonijnie z punktu A do B bez najmniejszego wysiłku, bez choćby chwili zawahania, z niemal zawstydzającą pewnością. Gabriel czuje, że to nie są dobre zmiany, wewnętrzny głosik podszeptuje, że należy trzymać się od nich jak najdalej, ale doświadczenie nauczyło go, żeby nie wierzyć we wszystko, co mówią mu podobne głosiki. Te zmiany, chociaż gwałtowne, tak różne od innowacji wprowadzonych przez Sabat, ostatecznie przyniosły, omal wyrzuciły w gabrielowe ręce wiele, zbyt wiele ledwie dychających istnień. Błogosławieństwo i przekleństwo. Cud i krach. Skoro pożądają naprawy, nie mogą być nieszlachetne. Słowa, jak mantra, powtarzane z każdym kolejnym naciągnięciem niewielkich kawałeczków skóry; z usztywnianiem zwiotczałych łapek, które nie są w stanie utrzymać całego zwierzęcego ciężaru; z uzupełnianiem magią brakujących elementów odpowiedzialnych za życie. Dłonie ma zmęczone bardziej niż kiedykolwiek, w głowie szumi od nadmiaru świeżego powietrza, w którym poza podstawowym składem czai się coś jeszcze. Jakaś taka niepewność krępująca ruchy, niezdarnie pchająca do przodu, będąca przeszkodą i celem. Dlatego Gabriel unika kontaktu z nią, coraz częściej chowając się w zamkowych murach, w miejscach, o których zapominają nawet duchy, gdzie nie ma rozedrganych mas magii niezauważenie przetaczających się ponad głowami uczniów, gdzie czerń wydaje się być bardziej czarna niż zazwyczaj. Następnie chowa się przed tym wszystkim wśród szkolnej braci, jak gąbka nasiąkając najmniej znaczącymi opowieściami o głupich koleżankach, o niewyrozumiałych belfrach, o złośliwościach Pastereczki, o znudzeniu, o śmiechu, o pogarszającej się jakości radiowych audycji. Nic znaczącego, nic, co mogłoby raz a porządnie odciągnąć gabrielową uwagę od… Pamięta ten profil. Nie zapomniałby tak wyraźnie odcinających się na skórze jaśniejących pręg. Ani goryczy, jak aureola, otaczającej całą jego osobę. - Cześć. – To aż dziwne. Nic innego nie przechodzi mu przez ściśnięte zaskoczeniem i ulgą gardło. Co ty tu robisz, Dylan? Dobrze mieć cię na wyciągnięcie ręki, ale, na bogów, dlaczego. |
| | | Dylan Dayton Umiejętności bojowe : III Skąd : Rochester, Alberta Rok nauki : VII Wiek : 18 lat Jestem : neutralny Czystość krwi : czysta Status majątkowy : ubogi
| Temat: Re: Pokój Wspólny Kolvarienu Wto Sie 18, 2015 11:12 am | |
| W zamyśleniu obserwował taniec płomyków świec, stojących na grawerowanym w liście miedzianym talerzyku. W migotliwym świetle wygladały, jakby same tańczyły do jakieś muzyki, której nie słyszał. Nie mógł usłyszeć. Krew szumiała mu w głowie prawie jak fale uderzające o klif za oknem. A może to były fale? Siedział tak może chwilę, a może już chwil sto, drapiąc zawzięcie mięjsce na przedramieniu, do czerwoności, zrywając naskórek, drażniąc opuchliznę. Czy wiesz, że blizny cholernie swędzą? W irytujacy sposób, jakby chciały wciąż i wciąż przypominać swoją obecność, historię, jak kara, która nigdy się nie skończy, przypominają o sobie od wewnątrz. Słyszy jak ona strasznie płacze i tylko to. On był zawsze cichy, milczący, tylko trzask i płacz, a potem medolia kołysanki. Wszystko zwolniło. Wpadał w to wspomnienie głębiej i głębiej, czując jak krew napływa mu powoli do skroni, do nosa, pulsuje w zatokach jak zapowiedź wspaniałej przygody. Przed oczami ciemnieje, zapada się w zielonym fotelu w podróż do innego miejsca w innym czasie. Alicja w krainie złych czarów. Dopiero Twój głos powstrzymuje niemal mechaniczną pracę paznokci i kiedy odwraca pozbawioną wyrazu twarz w Twoją stronę jakby budzi się z transu. Wszystko przysipesza. - Gabriel? - otrząsa się ponownie i rozgląda po pokoju, jakby zapomniał gdzie jest. Zieleń znienacka razi go w oczy, krzywi się, bierze gwałtowny wdech odskakując w fotelu, a lepka osoka przykleja mu koszulkę do przedramienia. Twoja twarz wyrywa go z zamroczenia. Wszystko znów zwalnia. Zaczyna się nieznośny ból głowy. - Znowu to zrobiłem. - mówi w końcu. To odpowiedź na wszystko. Znowu zapadł się w złych wspomnieniach. Znowu zatłukł kogośą na granicę śmierci. Znowu coś spierdolił, to własnie tu robi. Ucieka przed odpowiedzialnością. Jak oni wszystcy - oprawcy. Potarłszy dłońmi twarz wyjął z kieszeni spodni mały słoiczek z maścią. Bezmyślne samokrzywdzenie było już codziennością, był na to przygotowany. Milczał obserwując samozniszczenie do którego doprowadził, smarując je grubo szarą maścią. Chyba trochę bał się na Ciebie spojrzeć. Nie był pewien, czy wiedziałeś o tym, że przyjdzie, czy byłeś na to gotowy, czy nie zniszczył właśnie czegoś ważnego między Tobą, a Twoim światem. Między Tobą, a sobą samym. Milczał więc, zaciskając usta i smarując się, smarując dokładnie aż przestało piec. |
| | | Gabriel Pärt Umiejętności bojowe : II Skąd : Piramida, Svalbard Rok nauki : VII Wiek : 20 lat Jestem : neutralny Czystość krwi : czysta Status majątkowy : przeciętny
| Temat: Re: Pokój Wspólny Kolvarienu Wto Sie 18, 2015 9:29 pm | |
| Gabrielu. Gabrielu? Gabrielu! Powiedz, Gabrysiu, wiedziałeś, że Dylan przyjedzie? Domyślałeś się? Przeczuwałeś, że coś podobnego może się zdarzyć? Że spośród tylu szkół wybiorą dla niego właśnie Dahlvald? Może to ze względu na Yahto chociażby – żeby dwójka uczniów amerykańskiej placówki magicznej mogła trzymać się razem w obcych stronach; żeby zawarli między sobą osobliwy pakt przymierza, jak zwykło się robić w podobnych sytuacjach. Może to ciche pojednanie zmieniłoby coś w tych niespokojnych umysłach, może wpłynęliby na siebie nawzajem, jednocześnie resocjalizując? Może, może, może. A może wiedzieli, że ma tu ich. Jego i Laszlo, Laszlo i jego. Może liczyli, że to oni będą w stanie na niego wpłynąć, zapewne nie rozważając opcji, kiedy to połączenie tak skrzywionych przez los umysłów mogłoby przynieść jeszcze bardziej opłakane skutki. Gabriel nie raz słyszał, że osobników takich jak on, powinno się izolować od wszystkich. Ojciec tłumaczył to dokładnie, do bólu, dopóki jego własne słowa nie będą się same wylewały z przepełnionej nimi głowy Gabriela, w której nie byłoby miejsca już na nic innego poza nieodmiennie powtarzaną mantrą. Nic innego nie jest w stanie im pomóc. Na pewno nie wzajemna obecność, to dlatego tak rzadko się widywali, niemal wcale. Nawet listy Pärtowie wysyłać musieli, gdy nikt nie widział. Chowali korespondencję przed uważnym wzrokiem ojca, przed dłońmi, które nie rozumiały, jak cenne rzeczy trzymają. Teraz nie musiało być już więcej listów. Teraz Gabriel miał go tutaj. Przy sobie. Bliżej nawet niż Laszlo, którego dzieliły od brata dwie kondygnacje zamku. - Oni nigdy nie zrozumieją – mówi cicho, siadając na stoliku naprzeciwko Dylana. Ani dylanowi oni, schowani za pięknymi, amerykańskimi meblami, wykładający swoim podopiecznym kongresowe prawa i obowiązki tamtejszych czarodziejów, ani skandynawscy oni, nie potrafiący dojść ze sobą do porozumienia, mający na każdą sprawę co najmniej trzy różne spojrzenia, opinie, rozwiązania. Nikt nigdy ich nie zrozumie. To przekraczało wyobrażenie każdego szanującego się obywatela. Nie można siłą rozwiązywać swoich problemów. Nie należy wywlekać ich na światło dzienne, mieszać w nie postronnych ludzi. Nikt nawet nie będzie starać się ich zrozumieć. Czasami nawet sam Gabriel nie rozumiał tego, co robił. Nieraz odnosił wrażenie, jakby budził się z wieloletniego snu, podczas którego jego ciało dbało o siebie samo, robiąc rzeczy, o których nikt nie powinien wiedzieć, a potem on na wszystkim je przyłapywał. I znów zapadał w letarg. Potarł dłońmi ramiona, w miejscu, gdzie Dylan wcierał w swoje maść. - Mógłbyś o tym zapomnieć. – Głową wskazuje rozorane paznokciami miejsce. Nie na długo. One ciągle gryzłyby od środka, lekutko, jakby tylko nie chciały dać o sobie całkiem zapomnieć. Ale nie byłoby już tyle nieprzyjemności. Tyle niepotrzebnie przelanej krwi. Wystarczy już. |
| | | Dylan Dayton Umiejętności bojowe : III Skąd : Rochester, Alberta Rok nauki : VII Wiek : 18 lat Jestem : neutralny Czystość krwi : czysta Status majątkowy : ubogi
| Temat: Re: Pokój Wspólny Kolvarienu Sro Sie 19, 2015 4:58 pm | |
| Prawda była taka,że ojciec upierał się na Durmstrang. Powtarzał, że to jedyne miejsce w którym Dylan w końcu wyrośnie na mężczyznę, w którym wybiją mu z głowy głupoty i zabawy, które według niego panoszyły się tam niczym karaluchy w zapuszczonej piwnicy, jednej z tych, w których spędzał przecież tak wiele czasu. Niegodny pomiot jego własnych lędźwi. Dylan nie miał czasu na zabawy, właściwie nie umiał sprecyzować definicji beztroski, przypomnieć sobie kiedy ostatnio się bawił. Matka jak to matka, nie mogła mu się sprzeciwić i zresztą bardzo dobrze. To właściwie była decyzja kuratora, żeby wylądował właśnie tu, w Dahlvaldzie. I tak, postanowił o tym ze względu na Was, na waszą bliskość niezwykłą, na lepkie i słone od łez więzy rodzinne, jakie splotły waszą trójkę w tajemniczym uścisku. Kurator przecież wiedział, nawet jeśli Dayton nie mówił nic. Ludzie z reguły byli głupi, ale nie ten. Wysłanie go do Skandynawii miało mieć charakter resocjalizacyjny, kojący, uspokajający. Dayton zdawał sobie z tego sprawę, choć i tak patrzył w smutne oczy matki, kiedy wsiadał do pociągu. Wiedział, że ojca nie będzie obchodziło żadne tłumaczenie, nie zainteresuje go nic poza faktem, że nie uszanowano jego decyzji, a Dylan nie będzie w stanie stanąć między nim, a matką. Świąd skóry znów wrócił, kiedy mięśnie karku napięły się niespokojnie. Wziął wdech i zamknął oczy. - Może to i lepiej. - chciał wzruszyć ramionami, ale uniosło się tylko jedno, w efekcie czego tylko wzdrygnął się dziwnie. Może to lepiej, że Was nie zrozumieją, są przecież rzeczy, których można by nie widzieć, nie życzyć nikomu rozumienia, uchronić innych przed taką prawdą. Dayton nie opowiadał o niczym, co w efekcie okazywało się nawet gorsze, bo wnioski wysnute z legendy zapisanej na jego ciele prowadziły po mapie do koszmarów, do których nikt by nie chciał się przyznać. Zakręcił słoiczek i wcisnął go do kieszeni podnosząc wzrok, po czym skinął głową. - Myślisz, że bym mógł? - pochylił się w siedzisku. Maść wchłaniała się powoli, maskując poziome linie zdartej skóry- Chciałbym... - przyznał szczerze- Tobie się zdarza? - zapomnieć. Przyglądając się Twojej spokojnej twarzy byłby gotów w to uwierzyć. Wyglądałeś dobrze, lepiej niż kiedy widział Cię ostatnio. Pamiętasz kiedy spotkaliście się po raz pierwszy? W okolicznościach płaczących ciotek i surowych min wujów. Kiedy spojrzał na Ciebie po raz pierwszy po prostu się uśmiechnął,pamiętasz ten dzień? Laszlo też płakał, chociaż nie był ciotką i pewnie też nie rozumiał wiele. Dylan jedynie trochę zazdrościł. - Ciesze się, że tu jesteś. - wydusił po chwili milczenia i uśmiechnął się. Tak jak wtedy. Tak jak pierwszy raz. |
| | | Gabriel Pärt Umiejętności bojowe : II Skąd : Piramida, Svalbard Rok nauki : VII Wiek : 20 lat Jestem : neutralny Czystość krwi : czysta Status majątkowy : przeciętny
| Temat: Re: Pokój Wspólny Kolvarienu Pią Sie 21, 2015 4:48 am | |
| Gabriel pamięta, oczywiście, że pamięta tamten dzień. Tamten uśmiech. Szybsze bicie serca, kiedy zorientował się, jak bliscy i jak dalecy jednocześnie sobie byli i jak bardzo prowadzący ich przez życie los był niesprawiedliwy i pełen niespodzianek. Wciąż jeszcze zdarza się, że wraca do tego wszystkiego myślami. Nie dlatego, aby przypomnieć sobie, jak wielki można nosić w sobie ból. Tamtego dnia, choć kobiety wylały mnóstwo łez, chociaż nawet niektórym mężczyznom zdarzyło się uronić więcej niż jedną łzę, to jednak nie można było nazwać go smutnym. Nie w ten sposób pamięta go Gabriel. Pomimo że zmieniło się wtedy tak wiele, właściwie wszystko, mimo że równie dużo rzeczy straciło swoje pierwotne barwy, to był dobry dzień, chyba jeden z niewielu dobrych dni na Svalbardzie w ogóle. W życiu Pärtów. Wtedy, przynajmniej dla niej, na dobre skończyły się wszystkie możliwe przykre rzeczy, jakich musiała doświadczać od dnia ślubu, z którymi musiała zmagać się codziennie przez tyle lat. W gabrielowym sercu więcej było wówczas radości niż kiedykolwiek wcześniej, nie rozumiał wcale, jak oni wszyscy mogli płakać, jak bardzo bezduszni musieli być, jak nic, nic nie rozumieli i o niczym nie mieli pojęcia. W tamtym momencie radość powoli zaczęła się wycofywać daleko, daleko w bezkresne połacie lodowej pustyni. Ale faktycznie. Może Dylan ma rację. Może to i lepiej. - Może – przytakuje mu, zdając się myślami być dużo dalej aniżeli w pomieszczeniu pełnym Kolvarienów. Może to lepiej, że większość ciągle żyje w mydlanej bańce; że nikt nie pyta, że nie rzuca pełnych litości spojrzeń. Dla części z nich świat był już wystarczająco złym miejscem, może więc nie powinni ciągnąć ich w jeszcze większą pustkę. To podróż z biletem w jedną stronę, nie każdy był na nią przygotowany. Och, nawet oni nie byli. Ale tam na dole mieli siebie. To wystarczyło. - Oczywiście! – Z pasją kiwa głową. Na Odyna, cóż to za pytanie. Gabriel czuje, że coś w środku zaczyna w nim nerwowo chichotać, dusi jednak ten śmiech. Wszystko, byleby Dylan go nie usłyszał. To nie z niego… To coś na granicy. – Nie tylko byś mógł. Powinieneś. Przekuć to – ostrożnie kładzie dłoń na kuzynowym ramieniu. – W coś dobrego. Pięknego. – Bo Gabriel wierzy, że dużo więcej właśnie piękna potrafią wyciągnąć ze wszystkiego, co ich otacza. Gabriel wie, że Dylan może i że to mu się należy. Nie sposób nie odwzajemnić tego uśmiechu. - Ja też. Też się cieszę. – Że tu jest. I że Dayton tu jest. Chciałby, żeby i on znalazł w Dahlvaldzie coś więcej niż tylko miejsce wypełniania przykrych, szkolnych obowiązków. Żeby Instytut stał się dla niego azylem. Tyle, że…To jednak nie jest dobry czas na wycieczki do Skandynawii. Chłodną i niewzruszoną wydawała się jedynie, kiedy patrzyło się na nią z daleka, ignorując z premedytacją wszystkie nieprawidłowości. Czy tak też zrobił dylanowy kurator? Czy, choć dobroduszny, był aż tak krótkowzroczny, posyłając swojego podopiecznego nie tam, gdzie ten będzie mógł doznać swoistego katharsis, jak zapewne przypuszczał, ale w miejsce, w którym jego serce i ciało znów rwać będą się do bitki? Gabriel wzdrygnął się na samą myśl. To nie jest dobry czas. Nie jest. I uśmiech zaraz przybladł. |
| | | Sponsored content | Temat: Re: Pokój Wspólny Kolvarienu | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|